Kiedy sięgam pamięcią wstecz, widzę niczym nie wyróżniający się dom. Może trochę bardziej zaniedbany niż sąsiednie. Widzę mnóstwo zieleni, ogromny ogród potwornie skrzywdzony przez człowieka, który zamiast go sumiennie pielęgnować i dbać o jego piękno, pozwolił, by cały jego czar uleciał. Słyszę dobrze mi znane przerywniki, widzę brud… Czuję potworny, tak znienawidzony przez mnie, dym tytoniowy, który skutecznie wdziera się do moich nozdrzy, wypełniając sobą moje drogi oddechowe…
Widzę też ogrom dorosłych ludzi, dostrzegam nawet kilka bawiących się dzieci w wieku szkolnym. Znajdzie się też kilku nastolatków ostentacyjnie manifestujących swoją „dojrzałość” poprzez picie na umór, wypalanie wielu papierosów, nocne i głośne imprezowanie, lekceważenie dorosłych i ich przykazań. To Polacy. A to ich dom. Dom, w którym przyszło mi żyć po przybyciu na Zieloną Wyspę. Ten skromny dom połączył kilka rodzin tak przecież odmiennych, przybyłych z różnych zakątków Polski… Ten [o wiele za mały dla nich] dom był świadkiem nocnych imprez, balang, niejednokrotnie ostrych wymian zdań. Był świadkiem żywotu Polaków na emigracji. Ich trosk i radości…
Co sprawiło, że aż tak wielu obcych ludzi postanowiło zamieszkać pod jednym dachem? Czy była to potrzeba towarzystwa innych osób? Potrzeba stadnego życia? Nie sądzę… Nie przywiodła ich w to miejsce tęsknota za rodakami, ani sympatia do nich. Przywiodła ich tutaj wizja kilkuset zaoszczędzonych euro. Rzadziej natomiast brak środków do wynajmu własnego domu. Codziennie spożywali najtańsze produkty kupione w pobliskim Tesco, używali najbardziej tandetnych produktów i środków czystości… Nie, nie byli biedni. Zarabiali wystarczająco, by pozwolić sobie na godne życie. Ci, którzy byli tutaj mniejszością [zmuszeni żyć w takich warunkach jako że np. nie posiadali jeszcze pracy] szybko opuścili to miejsce po tym jak udało im się odłożyć wystarczającą kwotę na własne cztery kąty. Inni zaś, ci których głównym celem było szybkie wzbogacenie się, ciągle egzystowali w tym domu, oddając się tak dobrze im znanym praktykom oszczędzania balansującym czasem na granicy skąpstwa… Tak wygląda często rzeczywistość Polaków. Nie, nie wkładam wszystkich do jednego worka, nie generalizuję. Opowiadam tylko moje doświadczenia. Weźmy więc pod uwagę, że każdy z nas ma je inne…
Cieszę się tylko niezmiernie, że są tu, na Zielonej Wyspie, rozsądni Polacy, którym woda sodowa nie uderzyła do głowy.
Tacy, którym pieniądze nie przesłoniły całego świata.
Tacy, którzy nie zachłysnęli się nagłym przypływem gotówki.
Tacy, którzy nie manifestują (negatywnie, rzecz jasna) swojej polskości.
Tacy, którzy nie klną na irlandzkich ulicach.
Tacy, którzy nie leżą pijani w parkach.
Tacy, którzy nie nazywają tubylców owcami, debilami, głupkami, matołami… Tacy, którzy pragną integracji i pogłębienia znajomości tutejszej kultury.
Tacy normalni.
Za to Wam, drodzy rodacy, dziękuję!