sobota, 28 sierpnia 2010

Szansa dla Amelii

Amelia jest małą i uroczą dziewczynką, córką Polakówciężko i uczciwie pracujących w Irlandii. Ma niecałe szesnaście miesięcy, a jużmusi zmagać się z poważnymi przeszkodami, jakie świat stawia na jej drodze. Niemoże samodzielnie się poruszać. Nie może zobaczyć swoich rodziców ani pięknaotaczającego ją świata. Jednak w tym ciemnym, ponurym tunelu, w jakim znajdujesię ta mała istota, pojawiło się światełko. Tym światełkiem jest kosztownaoperacja, którą przeprowadzić trzeba w Chinach. To szansa, aby podarować Ameliijeden z najpiękniejszych darów: możliwość widzenia. Nie odbierajmy jej tejszansy. Nie skazujmy jej na wieczną ciemność i na szare, pozbawione kolorówżycie.

 

Wszystkich zainteresowanych pomocą Amelii odsyłam dostrony założonej przez jej rodziców: http://www.szansa-dla-amelii.pl/

 

Tam znajdziecie wszystkie szczegóły: dane polskiego iirlandzkiego konta, na które można wpłacać pieniądze, czy też namiary narodziców Amelii. Pamiętajcie, że liczy się dosłownie KAŻDA kwota.

 

Wierzę, że czytelnicy mojego bloga są w głównej mierzeludźmi o dobrym sercu. I wierzę w to, że wśród Was znajdzie się ktoś, ktozechce pomóc temu nieszczęśliwemu dziecku.

 

sobota, 21 sierpnia 2010

Na pokładzie irlandzkiego statku trumny

Czasamizastanawiam się, jak to się dzieję, że Irlandia ma tak wielenaprawdę ciekawych zabytków i atrakcji, a ich znakomita częśćjest po prostu nieznana lub zwyczajnie mało wypromowana. Weźmy naprzykład taki Dunbrody Famine Ship, doskonałą replikętrójmasztowca, który w latach 1845-70 transportował doNowego Świata tysiące irlandzkich emigrantów.


  


DunbrodyFamine Ship cumuje sobie spokojnie w dokach New Ross, jednego znajstarszych miasteczek w hrabstwie Wexford, ma wiele dozaoferowania, a mało kto o nim wie. Mało który przewodnik onim wspomina. Za to o cysterskim opactwie Dunbrody, które taknaprawdę niczym szczególnym się nie wyróżnia i giniewśród tłumu jemu podobnych, przebąkuje dużo więcejprzewodników. Niektóre idą nawet dalej – wspominająo ruinach zamku Dunbrody, leżących po drugiej stronie opactwa.


  


Byłam,widziałam, zarówno teren opactwa jak i zamkowych ruinwyglądał na opuszczony i nie było tam żywej duszy. I mówięWam: jeśli spieszy się Wam i musicie wybrać jedną z tych trzechatrakcji, wybierzcie statek Dunbrody. Bo dostarczy Wam nowegodoświadczenia. Bo prawdopodobnie powiększy Waszą wiedzę naarcyciekawy temat irlandzkiej emigracji. Bo warto!


  


Ija nie wiedziałam, że tak świetny statek istnieje w Irlandii i żemożna go zwiedzać. Kiedyś, będąc w Glasgow, miałam okazjęzapoznać się bliżej z bardzo podobnym trójmasztowcem, z S.VGlenlee i muszę powiedzieć Wam, że to było bardzo pouczającedoświadczenie. Tych, którzy chcieliby o tym poczytać,odsyłam do mojego archiwum. Link znajduje się  tutaj.


  


Kiedywięc zobaczyłam, że na rzece cumuje Dunbrody, wiedziałam, żemuszę się tam dostać. W centrum turystycznym, gdzie każdy musiuiścić opłatę za wejście na pokład statku, dostaje się„Passengers’ contract ticket”. To specyficzny typ biletu. Nieżaden tam zwykły paragon, lecz bilet przypominający teautentyczne, jakie ponad 150 lat temu otrzymywali pasażerowie statkuDunbrody. Druczek zawiera wszystkie typowe informacje: dane pasażera,wiek, datę, destynację. Wcieliłam się więc w dwudziestoletniąCatherine Keogan, która 18 marca 1849 wyruszyć miała z NewRoss do Nowego Jorku.


  


Biletulepiej nie wyrzucać. Nie tylko dlatego, że jest on oryginalnąpamiątką po wizycie na statku, lecz głównie dlatego, żebędzie on nam potrzebny, aby przekonać się, czy należeliśmy doszczęśliwców, którym udało się zająć górnączęść łóżka piętrowego. Dziwne? Nie do końca. Bo otookazuje się, że ci, którzy podróżowali na samym dolekoi, najczęściej nie mieli łatwiej podróży. A już napewno nie wtedy, kiedy pasażerowie zajmujący miejsce nad nimicierpieli na chorobę morską.


  


Dunbrodyoferuje turyście interesującą podróż do przeszłości.Zaczyna się ona tradycyjnie od projekcji filmowej. To takie minimumwiedzy. Historyczne podłoże, które ma wprowadzić wszystkichzwiedzających w trudny dla Irlandii okres, jakim był Wielki Głód.To właśnie wtedy wymarło bardzo wielu mieszkańców tegokraju. Niektóre źródła mówią, że nawetmilion. Niejednokrotnie znajdowano zwłoki matek z zielonymistrużkami – śladami żucia trawy - biegnącymi od ich ust.Wyobrażacie sobie te małe dzieci, znalezione przy zwłokach,kurczowo trzymające się zimnych, wysuszonych piersi matek?


  


Ludziecierpieli, przymierali głodem, robili wszystko, co w ich mocy, byuciec od tragicznego losu. Emigrowali. W tym masowo do Ameryki.Przewoziły ich tzw. „coffin ships”. Statki trumny. Naprawdętrzeba wyjaśniać, dlaczego tak właśnie je nazywano? Krótkomówiąc dlatego, że śmiertelność pasażerów byłaogromna, a warunki panujące na statkach stały grubo poniżejakceptowanego poziomu.


  


AtutemDunbrody był naprawdę niewielki procent umierających. Główniedlatego, że na jego pokładzie znajdował się człowiek o niezwykledobrym sercu. Kapitan, który w razie potrzeby odstępowałpasażerom swoją własną pryczę. Człowiek, który leczył irobił wszystko, co w jego mocy, by podróż do Ameryki byłajak najmniej uciążliwa. Ci, którzy jednak nie przeżyli,byli wyrzucani za burtę. Nie można było pozwolić sobie natrzymanie zwłok na statku. I bez tego choroby łatwo sięrozprzestrzeniały.


  

jedyna oryginalna pozostałość po Dunbrody


Wartowspomnieć, że warunki panujące na tego typu statkach byłynaprawdę wstrząsające: przepełnienie, tłok, ścisk, brakhigieny, małe racje żywnościowe – to wszystko tylko pogarszałostan pasażerów. Wyobrażacie sobie prawie dwumiesięcznąpodróż w takich warunkach? Pewnie nie, bo żeby to sobiewyobrazić, trzeba udać się na pokład Dunbrody i na własne oczyzobaczyć te maleńkie racje żywnościowe. Trzeba samemu poczućzapach ścisku i odczuć nacisk macek klaustrofobii.


  


Ważnymi naprawdę pomysłowym punktem zwiedzania jest występ dwójkiaktorów – obsługi centrum turystycznego - wcielających sięw rolę pasażerów statku. Jedna z kobiet odtwarza postaćpasażerki pierwszej klasy, druga wciela się z kolei w ubogą,pokrzywdzoną przez los staruszkę. Poruszające, dające domyślenia, bardzo obrazowe.


  


Wierzciemi, warto się tam wybrać i wydać kilka euro na tę specyficznąpodróż w czasie. Jeśli się nie mylę, centrum turystyczneotwarte jest przez cały rok przez siedem dni w tygodniu.

sobota, 14 sierpnia 2010

Rocznicowe podziękowania

Kilka poprzednich lat mojego życia wyjątkowo obfitowało winteresujące wydarzenia. W zmiany, nowe doświadczenia, nowe przygody. Najpierwzmieniłam kraj zamieszkania, rozpoczęłam nowy – tym razem irlandzki – etapżycia. Nieco ponad rok później wkroczyłam w nowy, dotychczas mało mi znanyobszar życia. Wystukałam na klawiaturze pierwszą blogową notkę. Z komentującejczytelniczki kilku zaprzyjaźnionych stron internetowych i osobistychpamiętników, zmieniłam się w  blogerkę.Ta zmiana przyniosła mi dużo emocji, dużo pozytywnych wrażeń, dużo miłychchwil.

 

Zawsze było mi miło, kiedy słaliście mi maile,wprowadzaliście mnie w swój prywatny świat, kiedy dzieliliście się ze mnąswoimi – czasem gorzkimi – przemyśleniami. Kiedy opisywaliście to, co Wascieszy i to, co Was boli. Było mi niezwykle miło, kiedy wykazywaliście wstosunku do mnie zaufanie i pełną sympatii postawę.

 

Dziękuję Wam za to, że niejednokrotnie wywoływaliście namojej twarzy wielki, autentyczny uśmiech. Że posyłaliście maile ze swoimifotkami, miejscami godnymi odwiedzenia, że służyliście swoimi radamidotyczącymi moich przyszłych wypraw po irlandzkiej ziemi. Szczególnie dziękujęWam za pełne sympatii wpisy do księgi gości, za maile z naprawdęprzesympatycznymi wyrazami uznania. To właśnie one często mobilizowały mnie dodalszej pracy. Do pisania, do dzielenia się z Wami tym, co mam: czasemdeszczową, czasem słoneczną Zieloną Wyspą i całym jej dziedzictwem narodowym.Uwielbiam Irlandię, uwielbiam zagłębiać się w jej atrakcje turystyczne, jejbogactwo kulturalne. Uwielbiam rozmowy z tubylcami i uwielbiam się tymwszystkim z Wami dzielić. Oczywiście nie ma takiej możliwości, bym opisywałaWam tutaj wszystko, co zwiedzam, wszystko, czego się dowiaduję na temat tegokraju. Mam swoje życie i obowiązki. Jednak dzięki Wam, dzięki temu, że ten blogzostał powołany do życia, opisuję chociaż 1/3 moich irlandzkich wypraw. Dziękitemu ocalam swoje wspomnienia. Ratuję je od pogrążenia się w krainiezapomnienia. Sprawiam, że w pewnym sensie stają się nieśmiertelne.

 

Bardzo cieszy mnie fakt, że w tę trzecią rocznicę ciąglesą ze mną moi wierni, najstarsi pod względem stażu czytelnicy: Agnieszka K.,Irolka, Zgryźliwy, Promyczek, Elsa, Mileda, czy Monique79. Wielki szacunek dlaWas, że przez te wszystkie miesiące odwiedzaliście moją stronę i czytaliściemoje – nieraz nieprzyzwoicie długie i nudnawe - posty. Dokonaliście niebywałejrzeczy! :-)

 

Wy, skryci pod płaszczem anonimowości, nigdy się nieudzielający [lub bardzo rzadko] czytelnicy ciągle jesteście dla mnie zagadką.Skoro taka jest Wasza wola, niech tak zostanie. Nic na siłę. Wam jednak teżdziękuję. Bo ciągle wracacie i czytacie to, co mam Wam do przekazania. DaftDave, Dasko15, Używana, Cherris – rzadko Was czytam, ale ciągle o Was pamiętam.Nie jesteście dla mnie nic nie znaczącymi wirtualnymi bytami. Chciałabym,abyście o tym wiedzieli. I jeśli kiedyś zdecydujecie się na bloga, konieczniedajcie mi znać.

 

Nie jestem w stanie osobno podziękować każdemu z Was: tym,których poznałam w trakcie minionego roku, jak i również kilku minionych dni.Przyjmijcie więc grupowe życzenia wdzięczności. Bez Was nie byłoby tego bloga.Bo czymże byłby blog bez czytelników i komentujących? Jesteście dla mniebodźcem do działania.

 

A wszystkim tym, którzy ciągle się zastanawiają, czypowinni rozpocząć swoją internetową przygodę z blogiem, powiem tylko jedno: nietraćcie czasu i zaczynajcie. Najlepiej od zaraz! Dla mnie blogowanie okazałosię naprawdę interesującą przygodą. Skarbnicą ciekawych osób, często onietuzinkowych pasjach i zainteresowaniach. O mocnych osobowościach, owartościowych zachowaniach. Niech i dla Was blogosfera okaże się tak łaskawa.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Moydrum Castle - syf, kiła i mogiła

W małej,zacisznej wiosce w hrabstwie Westmeath znajdują się szczątki zamku Moydrum.Zwyczajne, zaniedbane ruiny, mogłoby się wydawać. Jednak nie do końca takieprzeciętne. To, co daje im pewną przewagę nad innymi ruinami tego typu, tofakt, że dwadzieścia parę lat temu słynna czwórka z U2 sfotografowała się naich tle. Zdjęcie ukazało się na okładce albumu „The Unforgettable Fire”wydanego w 1984 roku.


  


Kiedy stanęłamprzed ruinami zamku, omal nie przeżyłam szoku. Patrzyłam na ruiny, a do głowyprzychodziła mi tylko jedna ekspresywna myśl: syf, kiła i mogiła. Byłam zła,rozczarowana i zawiedziona. Rozczarowana, bo nie tego się spodziewałam. Niewiem, czego dokładnie oczekiwałam, miałam jednak nadzieję, że zamek wyróżnionyobecnością U2 będzie w lepszym stanie. Zła na właściciela gruntu, że dopuściłdo takiego zaniedbania.

  

Zamkowe muryspełniały jakby funkcję stajni dla koni. Wstępu do nich nie było. Była za toinformacja o nowoczesnym czujniku ruchu i tablice kategorycznie zakazujące wstępuna teren zamku. Oczywiście, gdyby mi na tym bardzo zależało, spokojnieprzedostałabym się do środka. Nie chciałam jednak ryzykować. Nie miałam teżochoty na spotkanie z właścicielem gruntu, który na mój własny użytek nazwanyzostał Irlandzkim Bogmanem. Jego dom leży po przeciwnej stronie drogi w bardzomałej odległości od ruin. Z tego, co dowiedziałam się od pechowców, którzyprzedostali się na teren zamku i zostali przyłapani przez Bogmana, nie był onuszczęśliwiony ich obecnością. 

  

Moydrum castle,niegdyś urocza rezydencja usytuowana nad niewielkim jeziorem, dziś jest jużtylko obrazem nędzy. Genezy jej upadku należałoby się doszukiwać w przeszłości.Nie tak znowu odległej. Przenieśmy się zatem na chwilę 89 lat wstecz.

  

Wszystkozaczęło się od irlandzkiej wojny o niepodległość trwającej w latach 1919-1921.To właśnie w „midlandach”, środkowej części wyspy, gdzie znajduje się hrabstwoWestmeath, najbardziej odczuwano skutki wojny. W sobotnią lipcową noc w 1921roku „Black and Tans”, brytyjskie odziały wojskowe powołane do życia do walki zIRA, spaliły kilka irlandzkich gospodarstw domowych leżących w okolicy. Szukanobroni, ale jej nie znaleziono. Warto zaznaczyć, że nie był to przypadkowy atak.W tamtym czasie większość bojowników IRA w Westmeath pochodziła z farmerskichśrodowisk.

  

Reakcjaczłonków IRA była natychmiastowa. Padły słowa mówiące o konieczności odpłaceniaBrytyjczykom. Upadł jednak pomysł podpalenia domów należących do miejscowychprotestantów. Bojownicy doszli do wniosku, że byłoby to nie fair – ci ludzienie mogli płacić za coś, co nie było ich winą. W związku z tym wybór padł nazamek Moydrum, siedzibę brytyjskiego lorda Castlemaine, przeciwnikazjednoczonej Irlandii. Na symbol brytyjskiej tyranii trwającej ponad 200 lat.

  

Wyobraźciesobie następującą sytuacje. Noc z soboty na niedzielę, 3:30 nad ranem. Okołosześćdziesięciu bojowników IRA wkracza na teren zamku. Mężczyźni zaopatrzeni sąw kanistry z benzyną, w potężne młoty kowalskie. W zamku znajduje się tylkożona lorda, jej córka i ósemka służących. Niczego nieświadom lord przebywa wtym czasie na sąsiedniej wyspie, gdzie wybrał się na połów ryb.

  

Rozlega sięgłośne pukanie do drzwi. Spanikowana Lady Castlemaine nakazuje służbiezabarykadowanie drzwi i nie otwieranie ich pod żadnym pozorem. Nie ma takiejpotrzeby. Napastnicy rozbijają dolne okna zamku, forsują drzwi i dostają się dośrodka. Jeśli myślicie, że teraz dojdzie do brutalnych aktów przemocy, żepoleje się krew, mylicie się. Wszystko odbywa się… kulturalnie – na tyle, naile taki czyn może uchodzić za kulturalny.

  

Przywódcanapastników wyjaśnia Lady Castlemaine powód najścia i ich zamiary. Kobietaprosi go o to, by dał jej trochę czasu na zgromadzenie kilku najważniejszych inajcenniejszych obiektów. Ten wyjaśnia jej, że brytyjskie odziały „Black andTans” nie wykazały żadnego miłosierdzia paląc domy - niewinnych, jak sięokazało - irlandzkich chłopów. Godzi się jednak na jej propozycję i podkreśla,że oni nie będą iść za przykładem brytyjskiego wojska. Żona lorda wykazujepełną godności postawę. Dziękuje przywódcy za współpracę, zapewnia, że rozumieich zachowanie.

  

Z pomocądziesięciu bojowników IRA kobiecie udaje się wynieść około dziesięciu pudełmajątku. Z zamku wyniesione zostają również dwa fotele – dla Lady Castlemaine ijej córki. W tym czasie na środku każdej z 34 komnat powstaje duży stos mebli.Okna zostają otwarte, w podłogach i w dachu powstają dziury mające na celuzwiększenie dopływu tlenu w stronę płomieni. Stosy zostają oblane łatwopalnymicieczami. Moydrum castle zamienia się w płonące piekło. Bojownicy żegnają LadyCastlemaine i wracają do swoich domów. Z architektonicznego dzieła sztuki,jakim był zamek Moydrum pozostaje tylko fasada. Kiedy na miejscu zdarzeniapojawiają się odziały wojska i policji, już nic nie można ocalić.Przesłuchującym ją funkcjonariuszom żona lorda mówi, że nie jest w stanierozpoznać napastników i że byli oni gentlemanami.

  

LordCastlemaine powrócił do Irlandii tylko po to, by wraz ze swoją rodzinąprzeprowadzić się do Anglii, gdzie posiadał dwie rezydencje. Irlandia stała siędla niego miejscem jego służbowych wizyt, nigdy zaś domem. Trzy lata późniejzamkowe grunty zostają odsprzedane Irish Land Commission, a wkrótce potempodzielone pomiędzy lokalną ludność. 

  

I tak DrodzyPaństwo zakończyły się lata świetności zamku Moydrum. Obecny właściciel – jakjuż wiecie – nie robi nic, by przedłużyć życie ruin. Wręcz przeciwnie, działana szkodę zamku. Czasami zastanawiam się, czy nie jest to celowe działanie?Jakiś wyraz niechęci do nie lubianych Brytyjczyków? A może to tylko zwykły brakszacunku dla dziedzictwa narodowego? Zwykła ignorancja?

  

Wokół zamkupanuje taki rozgardiasz, taki syf i nieład, że włosy jeżą się na głowie. Mojerozczarowanie tym, co zastałam, musiałam powetować sobie fotografującwdzięcznego modela, rumaka pasącego się na przepięknej łące pokrytej żółtymikwiatami.


O ile możnapowiedzieć o albumie U2, że jest to „unforgettable experience”, o tyle oMoydrum castle nie można powiedzieć, by było to „unforgettable place”.


Szkoda. Poprostu szkoda.