środa, 18 grudnia 2013

Michael A. Hess: człowiek dwóch narodów i wielu talentów

SPOILER ALERT: Post zawiera sporo informacji, które mogą popsuć przyjemność czytania "Philomeny" Martina Sixsmitha.


***


Anthony, syn Philomeny, przyszedł na świat w wyjątkowo bolesnych okolicznościach. Kobiecie nie dano żadnych środków przeciwbólowych, bo dla matki przełożonej była to tylko zwykła grzesznica, która za swój grzech musiała zapłacić bólem. Płaciła więc Philomena dłużej niż musiała – przez całe swoje życie. Anthony urodził się 5 lipca 1952 roku, a ból, w którym się narodził, stał się jego nieodłącznym towarzyszem. Stał się częścią życia zarówno Anthony’ego jak i jego matki.


grudzień 1955 roku: Michael tuż przed podróżą, która zmieniła całe jego życie


Nieprzychylny splot okoliczności rzucił go w ręce adopcyjnych rodziców, Marjorie i doktora Michaela Hessa, zamożnego małżeństwa z Ameryki. Para miała już trójkę synów, ale nigdy nie doczekała się ukochanej córeczki. Swoją wymarzoną pociechę znaleźli w Roscrea, gdzie w prowadzonym przez zakonnice azylu dla „upadłych kobiet” przebywała Philomena i jej syn.




Dziewczynka miała na imię Mary i liczyła sobie dwa i pół roku. Była córką Margaret - najlepszej przyjaciółki Philomeny – i ukochaną koleżanką starszego o pół roku Anthony’ego. Dzieci były wyjątkowo mocno ze sobą związane, co najmniej tak jak ich matki, a malutki Anthony wykazywał niespotykanie troskliwą postawę w stosunku do Mary. Dbał o nią, troszczył się, był jej aniołem stróżem. Dostrzegła to Marjorie i wraz z mężem postanowili zmodyfikować swoje plany. Do Ameryki sprowadzono nie jedno, ale dwójkę dzieci. Dzieci, które przez prawie trzy lata przebywały ze swoimi rodzicielkami. Dzieci, które siłą odebrano kochającym matkom, po uprzednim wymuszeniu na nich zrzeczenia się rodzicielstwa.


zawsze razem: Mary i Michael


Philomenie, która nie miała nawet szansy pożegnania się z dzieckiem, pozostał po Anthonym przeraźliwy ból. I zdjęcie zrobione przez poczciwą siostrę Annunciatę – coś, co przez wiele lat skrzętnie przechowywała i traktowała niczym najświętszą relikwię. Anthony’emu pozostał kurczowo trzymany samolocik, podarunek od matki. To był jego jedyny namacalny łącznik z matką, ale i on jakiś czas później zaginął.


Dzieci, wyrwane z doskonale znanego im środowiska, pozbawione znanych i kochających ich osób, potrzebowały czasu na aklimatyzację w domu, w którym rządy sprawował twardy i dość oschły lekarz niemieckiego pochodzenia. To na jego cześć nadano Anthony’emu imię Michael. Niestety z nowym ojcem nie łączyło chłopca tak naprawdę nic. Żadna głębsza więź, żadne przywiązanie, żadna miłość.


Teoretycznie dzieci miały wszystko, w praktyce już nie. Ich nowemu ojcu nie podobało się to, że malutka Mary nie wykazywała zainteresowania mówieniem po angielsku. To, co on brał za jej bezsensowny bełkot, okazało się być irlandzką mową. Mary zamknęła się w swoim świecie, stworzyła sobie schronienie, do którego mógł przedostać się tylko jej „brat” Michael. On, jak nikt inny na świecie, doskonale rozumiał ją i jej pragnienie odnalezienie miseczki żołędzia wypełnionej rosą, bo to w niej według irlandzkich podań wróżki myją swoje buźki. Odnaleziona wróżka z pewnością spełniłaby ich życzenie. Wtedy  mogliby wrócić do domu.  Do swoich prawdziwych matek.



Nieprzeciętnie inteligentny Michael, szybko pnący się po drabinie politycznej kariery, nie czuł się w Ameryce jak u siebie w domu. Dręczyły go pytania, na które nie miał odpowiedzi: dlaczego porzuciła go matka? Co takiego zrobił, że postanowiła się go pozbyć? Niewyjaśniona przeszłość prześladowała go, burzyła jego szczęście i negatywnie wpływała na kształtowanie jego stosunków z innymi.


Michael był klasycznym przykładem porzuconego dziecka borykającego się z problemami wynikającymi z jego przeszłości. Przeszedł różne etapy: od sieroty intensywnie szukającej akceptacji i miłości, do osoby nadmiernie się asekurującej: odrzucających innych zanim oni ją odrzucą - osoby niszczącej swoje własne szczęście, bo święcie przekonanej, że jest niegodna tego co dobre.


Trzy bardzo bliskie mu osoby zmarły, kiedy Michael był bardzo młody, utwierdzając go w przekonaniu, że ma w sobie jakąś destrukcyjną siłę niszczącą to, co kocha. I chyba w istocie tak było, bo czytając o nim, miałam wrażenie, że Michael był tykającą bombą. Osobą, która przyszła na świat z wyjątkowo silnymi skłonnościami do autodestrukcji. Osobą, której celem było samounicestwienie.


Ta mroczna siła, nad którą nie mógł zapanować, zwyciężyła. Jego uzależnienie od wyuzdanych praktyk homoseksualnych doprowadziło do smutnego końca życia, które mogło jeszcze długo, długo trwać. Michael zmarł w wieku 43 lat, 15 sierpnia 1995 roku, po przegranej walce z AIDS, po latach ukrywania swojej orientacji seksualnej.



na tym cmentarzu tylko jeden nagrobek ma tyle kwiatów


Zanim jednak umarł, dwukrotnie przyleciał do swojej ojczyzny w celu odnalezienia matki. Dwukrotnie odwiedził Sean Ross Abbey w Roscrea, gdzie przyszedł na świat i dwukrotnie zakonnice odmówiły mu pomocy. Wiedziały, że umierał, że jego ostatnim marzeniem było zobaczenie swojej matki, ale żadna z nich nie zrobiła nic, by to spotkanie umożliwić. Żadna nie pisnęła ani słowa o tym, że zaledwie kilka kilometrów dalej żyje rodzina Philomeny (ona sama wyemigrowała do Anglii).


Jego druga wizyta u sióstr zakonnych miała miejsce zaledwie trzy tygodnie po wizycie jego matki (!). Jednak żadne z nich nigdy nie dowiedziało się o poszukiwaniach tej drugiej osoby. Wszystko dzięki uprzejmości sióstr. Zakonnic, które powinny być przykładnymi owieczkami bożymi, a niestety okazały się wilkami w owczej skórze. Mogły umożliwić umierającemu człowiekowi spotkanie z długo szukaną matką. Mogły ukoić jego psychiczny ból. Mogły, ale nie zrobiły nic, by mu pomóc.



wymarzone miejsce spoczynku Michaela


Będąc w Irlandii, Michael nie odnalazł matki. Poczuł jednak, że to jest kraj, do którego należy, a tego poczucia przynależności brakowało mu przez całe życie. Patrząc na twarze spotykanych Irlandczyków poczuł, że ma więcej z nimi wspólnego niż z mieszkańcami Ameryki. Zapragnął spocząć po śmierci w cieniu ruin starego opactwa w Roscrea. Tam, gdzie wszystko się zaczęło. Łudził się, że może chociaż po śmierci odnajdzie go matka. Umarł w Waszyngtonie, a w czasie jego ceremonii pogrzebowej rozbrzmiewały dźwięki smutnej „irlandzkiej” ballady Danny Boy. Jego prochy spoczęły tam, gdzie sobie zażyczył. I to tu, dzięki pomocy Martina Sixsmitha, odnalazła go Philomena. Matka, która straciła swoje dziecko dwukrotnie.



zawsze blisko myślami: pamiątka zostawiona przez Philomenę

16 komentarzy:

  1. Widzę, że mocno musiała Cię zainteresować ta historia. Książka, film, a nawet pobyt w rzeczywistych miejscach. Historia okrutna, pokazująca jak bardzo może być zagubiony człowiek bez rodziny, bez podstaw. Nie znam dokładnie tych wszystkich faktów, co Ty ale myślę, że stąd ta autodestrukcja. Dziś akurat czytałam w sieci artykuł na temat wszystkich doświadczeń autodestrukcyjnych Beaty Pawlikowskiej, jakoś tak mi się przypomniało....Najbardziej jednak poraża okrucieństwo ludzi kościoła, ich obłuda, zakłamanie. Dlatego zawsze bardzo wskazane jest mieć swój rozsądek i sensus fidei. Pieśń Danny Boy słyszałam niejednokrotnie na koncertach Angelo i chyba za każdym razem mam na niej łzy w oczach, ma w sobie coś, co ujmuje mnie prosto za serce. Jak wiele irlandzkich pieśni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Grudzień to oczywiście Święta i Nowy Rok. Czas zastanowienia i refleksji nad tym co było i będzie a dla mnie również okres przygotowań do wyjazdu świąteczno-noworocznego.
    

Dlatego już teraz składam życzenia Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

    Ataner

    OdpowiedzUsuń
  3. Ataner, dziękuję za pamięć. Wszystkiego najlepszego dla Was w tym nadchodzącym roku. Bezpiecznych przygód i szerokiej drogi!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze myślisz - 2 x tak. Tak, książka bardzo mi się spodobała [zdecydowanie jedna z lepszych, jakie przeczytałam w tym roku]. Tak - autodestrukcja Michaela była nierozerwalnie związana z brakiem korzeni i jego przeszłością. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało: jego problemem było to, że za dużo myślał. Prześladowały go "duchy przeszłości".

    Nie dziwi mnie to. To dość wzruszająca piosenka. A wiesz, że napisał ją Anglik?

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślę, że bym Michaela doskonale zrozumiała. Od dawna już wiem, że myślenie boli i szkodzi;) Nie wiedziałam...Wiesz na ten temat coś więcej? Anglik? Hm?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja również go doskonale rozumiem. Historia Philomeny i Anthony'ego stała mi się wyjątkowo bliska.

    O szczegółach możesz poczytać tutaj http://en.wikipedia.org/wiki/Danny_Boy

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę jestem zaskoczona. Tym bardziej, że mam awersję do Brytyjczyków;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ukrywam, że ja również byłam. Zawsze mi się wydawało, że ta piosenka jest na wskroś irlandzka. O Twojej awersji do Brytyjczyków nie wiedziałam. Jakiś konkretny powód? Ale niektórzy to mają piękny akcent! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mi właśnie też się tak wydawało, jak kilka innych powiedzmy kultowych piosenek. Nie wspominałam już? Powód? Irlandczycy, poza tym jakoś zupełnie nie odpowiada mi ich mentalność. Może mało wiem, bo w Wielkiej Brytanii nie byłam i się nie wybieram. Oj akcent tak, ale wolę bardziej zaciąganie irlandzkie;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Moja droga Taito!

    Zdrowych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia a w Nowym Roku dużo weny i płodności twórczej ;-)

    Przesyłam świąteczne buziaczki, cukiereczki, ciasteczka! ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Pozdrawiam z drugiej części wyspy:). Życzę wielu nowych inspiracji i spełnienia marzeń w nadchodzącym 2014 roku;).

    OdpowiedzUsuń
  12. Wszystkiego co Najlepsze w tym dopiero co rozpoczętym roku, spełnienia najskrytszych marzeń, pełno pomysłów na nowe Irlandzkie (i nie tylko) wycieczki, uśmiechu, pogody, natchnienia, pieniędzy i zdrowia. Aby ten rok był po prostu lepszy! Serdeczne pozdrowienia z Longford! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. No nareszcie! Syn marnotrawny powrócił na blogowe łono! :)

    Dziękuję bardzo za życzenia. Pomysłów i uśmiechu nie brakuje. Jak tylko będę mieć bliskich wokół, dużo zdrowia i kasy, to chyba już nic więcej nie będzie mi brakowało do pełni szczęścia :)

    Wszystkiego najlepszego dla Ciebie, Ćwirku :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję i wzajemnie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Święta były super, o czym mam zamiar napisać w poście, a jaki będzie nowy rok, tego niestety nie wiem. Wierzę, że będzie pomyślny.

    O tak, wena i płodność twórcza, Ty wiesz, czego potrzeba blogerce :)

    Spełnienia marzeń i mnóstwo zwariowanych przygód dla Waszego zakręconego duetu :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Czy mógłby mi ktoś podpowiedzieć jak mozna dojechać do tego miejsca gdzie byl ten zakon w Rosrea. Bardzo prosze o pomoc, mieszkam w Athlone

    OdpowiedzUsuń