wtorek, 27 maja 2014

Graffiti w piwnicy i knypek na dachu, czyli wizyta w Enniscorthy Castle


Mama Forresta Gumpa zwykła mawiać: „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co może ci się trafić.” I choć to prosta kobiecina była, wypowiadane przez nią słowa zawierały nieraz mnóstwo mądrości. O prawdziwości powyższego stwierdzenia doskonale przekonałam się w czasie naszej wycieczki do Enniscorthy, całkiem przyjemnego miasta w hrabstwie Wexford na południowym wschodzie Irlandii.



Tego dnia nie było Enniscorthy w naszych planach. Los jednak chciał, że znaleźliśmy się w tym mieście i przeuroczo spędziliśmy w nim czas. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo potrzebowałam takiej wycieczki. Jeszcze do niedawna „zamknięta” byłam w swoim małym światku niczym Roszpunka w wieży. Codzienne pokonywanie tej samej trasy do domu i pracy nie oferowało mi żadnych nowych wrażeń. Niczym nie ekscytowało, niczym nie zaskakiwało. Kwietniowy wyjazd do Enniscorthy szeroko otworzył mi oczy na świat. Na budzącą się przyrodę, na jej tchnącą optymizmem cykliczność i cudną, kojącą zieleń. A to był dopiero początek atrakcji.



Gdyby Roszpunka w wieży nie siedziała, to by się szybciej księcia doczekała. A już na pewno znalazłaby go, gdyby przyjechała do Enniscorthy. Nie pokonałam jeszcze 100 metrów po opuszczeniu auta, kiedy dobiegły mnie słowa pewnego Irlandczyka: „Kręcisz film?” Filmu nie robiłam, fotografowałam tylko front sklepu, który wpadł mi w oko. Kiedy się odwróciłam, głos zmaterializował się w starszego, zadbanego Irlandczyka. Świeżo ogolonego, w czerwonym swetrze. Nieznajomy szybko zasypał mnie gradem pytań: jesteś tu na wakacjach? Skąd pochodzisz? [Z Polski. – Ach, z Rumunii!], napiłabyś się drinka? Nie? To może chociaż kawy? Szybko okazało się, że to jego ogolone lico i elegancki look to tak naprawdę hook – haczyk na kobiety. Wkrótce bowiem padło mało dyskretne: „Masz męża?”



Już miałam poprosić swojego absztyfikanta o wykaz środków na jego koncie, kiedy kątem oka dostrzegłam zbliżającego się Połówka. Pożegnałam się zatem z nieznajomym i ruszyłam lekkim krokiem w stronę zamku. W zasadzie to pofrunęłam niesiona mile połechtanym ego. Bo nagle okazało się, że mężczyźni to faktycznie są ślepi w kwestii naszych niedoskonałości. Niepotrzebnie wyrzucamy sobie cellulit, kurze łapki wokół oczu, niedoskonałe nogi, za mały biust i setki innych kompleksów. Mężczyźni widzą tylko to, co chcą widzieć. Ja przez pół drogi w aucie smarowałam się obficie pomadkami natłuszczającymi, bo ilekroć spojrzałam w lustro, wyrzucałam sobie, że z tymi wysuszonymi ustami, niczym po tygodniowym pobycie na Saharze bez jednej kropli wody, wyglądam jak prawdziwy pasztet albo nawet salceson ozorkowy. Sama słodycz. A tymczasem… każda potwora znajdzie swojego amatora.




Przed zamkiem rzuciła mi się w oczy oryginalna kotwica z emigranckiego statku Pomona, który zatonął w kwietniu 1859 roku u wybrzeży Blackwater w hrabstwie Wexford. Statek wypłynął z Liverpoolu z ponad 400 osobami na pokładzie. Nigdy nie dotarł do Nowego Jorku. Emigranci – wśród których sporo było Irlandczyków – wsiedli na niego w nadziei na lepsze życie pod drugiej stronie oceanu. Zamiast tego stracili je. Ocalały zaledwie 23 osoby.



Jako że spóźniliśmy się na ostatnie oprowadzanie z przewodnikiem, sympatyczna pani z recepcji z uśmiechem wręczyła nam broszurkę informacyjną. Mieliśmy wolną rękę i praktycznie cały zamek dla siebie. Gdyby tylko w dzieciństwie słoń nie nadepnął mi na uszy, z radości zaśpiewałabym flagowy motyw McDonalds: I’m lovin’ it!



Zamek Enniscorthy to miła dla oka pamiątka z przeszłości, a także skuteczny wabik na turystów. Nie jest to jednak średniowieczna perełka – twierdza, która od A do Z byłaby idealna, autentyczna i dopracowana. Zamek nie jest bowiem ani budowlą, w której do minimum ograniczono współczesne elementy, ani też spójną całością. Co absolutnie nie oznacza, że jest beznadziejny.




dawne udogodnienia - filiżanka dla wąsacza


Pierwsze piętro poświęcone jest rodzinie Roche, która w latach 1903-1951 zamieszkiwała zamek. To oni byli jego ostatnimi mieszkańcami. To dzięki wspomnieniom i uprzejmości jednego z przedstawicieli tego rodu możemy dowiedzieć się, jak wyglądał zamek w XX wieku. Jak łatwo się domyślić, Roche’owie nie byli zwykłymi zjadaczami chleba, bo tych nie stać by było na życie w takiej rezydencji, opłacanie guwernantki, czy też urządzanie na dachu zamku spotkań towarzyskich przy herbatce. Fortunę przyniosło im słodownictwo.



Zamek trafił w ręce Josephine Shriver i Henry’ego J. Roche jako prezent ślubny. Hojnym darczyńcą okazał się ojciec Henry’ego. Para doczekała się sześciorga dzieci [czterech chłopców i dwóch dziewczynek], z których później spokojnie mogła być co najmniej tak dumna jak ze swoich nagradzanych królików szynszylowych - rasy, która została wyhodowana na początku XX wieku i szybko zdobyła uznanie hodowców z wielu krajów. „Szczęśliwcy!” – tak można by było ich podsumować. I nie byłoby w tym ani krzty przesady. Bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto oszukał przeznaczenie? Kogoś, komu udało się wykiwać kostuchę i wyszarpnąć jej dobre kilkadziesiąt lat życia dla siebie? Roche’owie co kilka lat wybierali się w podróż do Ameryki, by odwiedzić swoich bliskich. Kolejna wizyta przypadła im na rok 1912 – historyczny rok zatonięcia statku, „którego sam Bóg nie byłby w stanie zatopić”. Ich bagaże dotarły do Cobh [dawnego Queenstown], skąd odpływał Titanic. Oni już nie. W ostatniej chwili zatrzymała ich ospa wietrzna jednego z synów. I tylko dzięki temu nie poszli na dno razem z ponad 1 500 innych pasażerów tego tragicznego liniowca.



Drugie piętro przynosi nowe niespodzianki. Rodzina Roche chwilowo odchodzi w zapomnienie, bo na pierwszy plan wysuwa się powstanie wielkanocne z 1916 roku. To namiastka tego, co było tu niecałe dziesięć lat temu. Kiedy w drugiej połowie XX wieku z zamku wyprowadziła się córka Roche’ów, kilka lat później przeobrażono go w muzeum o dość bogatych zasobach. Pokój poświęcony powstaniu z pewnością zainteresuje wszystkich miłośników historii, mnie jednak bardziej przypadł do gustu ten poświęcony Eileen Gray, irlandzkiej projektantce wnętrz i architektowi.



Eileen urodziła się w 1878 roku pod Enniscorthy, ale znaczną część swojego życia spędziła we Francji. Wraz z kolegą po fachu, Jeanem Badovici, zaprojektowali dom, który enigmatycznie nazwali E.1027. E jak Eileen, 10 dla J – dziesiątej litery alfabetu, 2 dla B jak Badovici i 7 dla G. Część jej najbardziej sławnych mebli została zaprojektowana właśnie z przeznaczeniem dla tego domu. W zamku znajdują się niektóre repliki. I naprawdę nie trzeba być specjalistą w temacie, by dostrzec, że Eileen była kobietą, którą wyprzedzała swoją epokę. Jej meble nie trącą myszką, zaskakują zaś nowoczesną formą, futurystycznym designem. Z powodzeniem znalazłyby swoich zwolenników prawie 100 lat później.



Informacja, na którą natrafiam po wyjściu z drugiego piętra w czasie pięcia się po schodach, jest prosta: na dach zamku można dostać się tylko z przewodnikiem. Kiedy już prawie mam zawrócić, dostrzegam Połówka swobodnie przechadzającego się po dachu. Już rozumiem, dlaczego staruszek pytał, czy kręcę film. W zamku w istocie można natrafić na skromną ekipę filmową. O dziwo, nasza obecność nie wywołuje żadnego sprzeciwu. Zamiast gróźb padają prośby o to, by uważać na siebie w czasie wchodzenia na wąską wieżyczkę, z której powiewa flaga.




W to miejsce z pewnością nie zapuści się najstarszy członek ekipy filmowy, który chwilę wcześniej wyznał Połówkowi, że ma tragiczny lęk wysokości. Widok, który rozciąga się z zamkowego dachu, zdecydowanie go nie interesuje. Mężczyzna wcisnął się w wyżłobienie w krenelażu i z powodzeniem nieświadomie udaje figurkę świętego. Ze swoją cierpiętniczą miną i modlitwą na ustach mógłby uchodzić za męczennika. Jego religijna postawa udziela się także i mnie – widząc go, dziękuję Bogu, że mój lęk wysokości nie ma tak ostrej postaci. Nie stanęłabym na szczycie wieżowca bez żadnych barierek, ale spoglądnięcie w dół zza zamkowych blanków nie jest w moich oczach heroicznym wyczynem.



Wisienką na torcie okazała się końcowa wizyta w zamkowym lochu, do którego prowadzi wąskie wejście i szereg kilku schodów. Jasne ściany tego pomieszczenia nie wyglądają nawet w połowie tak strasznie, jak musiało tu być w przeszłości. Loch jest nad wyraz skromny, ale ciekawy – to tu znajduje się średniowieczne, zagadkowe graffiti, którego odkrycie dostarczyło więcej pytań niż odpowiedzi. Prawdopodobnie przedstawia ono szesnastowiecznego halabardnika, który mógł tu przebywać zanim Roche’owi przemienili loch na „kotłownię”, w której znajdował się piec i potrzebny do opału węgiel.



Tak, jak już wcześniej wspomniałam: wiele można powiedzieć o zamku w Enniscorthy. Piękny z zewnątrz, niezbyt „przekonujący” i autentyczny wewnątrz ze swoimi metalowymi i szklanymi elementami, z windą, ale mimo wszystko interesujący i wart odwiedzenia. Wizyta w tym miejscu dostarczyła nam sporo pozytywnej energii – nie tylko ze względu na ciuchowe przebieranki i inne wygłupy z mieczami w rękach i hełmami na głowie, ale przede wszystkim z uwagi na życzliwych i serdecznych ludzi: począwszy od wspomnianego podstarzałego amanta, przez recepcjonistkę i ekipę filmową.


40 komentarzy:

  1. Kiedy my pojechalismy tam rok temu, byliśmy jedynymi zwiedzającymi. Panie z recepcji są niezwykle urocze i przyjazne. Zaproponowały oprowadzenie, ale ze względu na naszą trójkę dzieci - mało jeszcze zainteresowanych słuchaniem o historii - darowaliśmy sobie(i pani) . za to otworzyła nam wejście na dach i tam opowiedziała nieco o historii. Loch podobał się dzieciakom najbardziej! Po samym miesteczku już nie pospacerowaliśmy, bo jechalismy w stronę Parku, ale z wydawało się bardzo przyjemnym małym miastem.

    Zdjęcia masz zdecydowanie lepsze niż te, któe ja zdążyłam zrobic:)

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, pamiętam :) Mam wrażenie, że to nie jest zbyt popularny zamek wśród turystów. Ta przyjazna postawa, o której wspominasz wyjątkowo rzuciła mi się w oczy, dlatego zamek - jak i miasto - zawsze będę miło wspominać. Cieszę się, że tego dnia trafiliśmy do Enniscorthy. Już od dawna chciałam zwiedzić tamtejszy zamek, ale nie było mi to dane w czasie poprzedniej wizyty, bo był on zamknięty. Warto było poczekać!

    Wcale się nie dziwię, że darowaliście sobie oprowadzanie z przewodnikiem. Śmiem twierdzić, że dzieci nie byłyby w stanie skupić się na "wykładzie". Dawka informacji pewnie byłaby dla nich zbyt duża. Fajnie, że w zamku urządzono "kącik zabaw" - z mieczami, hełmami, zbrojami, sukniami. Przez przypadek odkryłam, że całkiem mi do twarzy w słomkowym kapeluszu. Mam zamiar kupić sobie taki na tegoroczne wyprawy na plażę :)

    Dzięki, zdjęcia nawet się udały - pogoda zdecydowanie nam wtedy sprzyjała. To był przyjemny kwietniowy dzień.

    Trzymaj się ciepło, Aniu, i miłego długiego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Taito,

    Spieszę nadrobić blogowe zaległości i blogowym miodem posmarować Twoją kanapkę:) Widziałam już kilka dobre razy Forresta Gumpa, ale ja nie mam jakoś pamięci do tych wszystkich pięknych sentencji. Porównanie życia do pudełka czekoladek brzmi wybornie. W końcu jestem czekoladoholikiem.

    Nie wierzę, że wyglądasz jak prawdziwa zmora. Poza tym mamy dni, kiedy wyglądamy niezbyt korzystnie, a potrafimy zrobić tak, że wyglądamy jak chodzący powiew wiosny? Czy to nie świetne? Szkoda tylko, że tyle czasu schodzi czasami na robienie z siebie człowieka;)

    U nas też w wielu miejscach można spotkać podobne kotwice lub małe pokładowe latarnie...

    Zamek wygląda na przyjemne miejsce:)

    Dużo słońca!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chyba ze trzy razy go widziałam, i wcale nie wykluczam kolejnego seansu. Już tak mam - jeśli jakiś film przypadnie mi do gustu, to mogę go oglądać w nieskończoność. Filmowy rekordzista został przez nas obejrzany dwanaście razy :) Wariaci, nie? Kto normalny ogląda tyle razy ten sam film? :) A Forrest jest świetny - niby gorzkawy, ale zarazem zabawny i dziwnie relaksujący. Bardzo dobra rola Toma Hanksa. Ta cytowana sentencja jest akurat bardzo oklepana, więc nie miałam problemu z zapamiętaniem jej. A poza tym nie narzekam na moją pamięć. Powiedziałabym, że z łatwością zapamiętuję numery telefonów bliskich, ich daty urodzin/imienin. Cytaty potrzebne mi na język polski, francuskie powiedzenia czy czy też łacińskie sentencje przychodziły mi z łatwością. Kiedyś potrafiłam spokojnie wyrecytować około 100 wersów danych wierszy. Dawno jednak tego nie robiłam, więc może teraz już nie dałabym rady :) Zresztą nigdy nie lubiłam recytować...

    To uwierz - nie zostałabym ani Miss Polski, ani Miss Eire :) Na szczęście ludzie mają różne gusty - mnie też nie zawsze podobają się mężczyźni ogólnie uchodzący za bardzo przystojnych i prezentujący klasyczny typ piękna. Wolę takich, którzy mają w sobie to "coś".

    Nam się podobało, ale możliwe, że ktoś bardziej wybredny [lub po prostu nie mający do zamków takiej słabości jak my] nie byłby zadowolony.

    Dziękuję i wzajemnie :) Słońce jest, absolutnie nie narzekam na jego brak. Pytanie tylko, czy będzie mi oświecało drogę w weekend? Baardzo, baardzo bym tego chciała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaskoczę Cię. O ile mnie pamięć nie zawodzi i mi się wielokrotnie zdarza oglądać niektóre filmy. Z sentencji najłatwiej było mi zapamiętać zawsze te łacińskie.

    Ja mam pamięć jak mężczyzna niestety. Nie pamiętam lat ani dat urodzin. W mojej pracy zauważam jak bardzo ten mit jest stereotypowy i prawdziwy. Panowie niemal nigdy nie pamiętają dat urodzenia żon i dzieci;)

    Aj tam. Nigdy nie chciałabym być ani miss, ani nawet żoną księcia. Przecież nie od razu trzeba być miss, potrafić chodzić jak modelka i wyglądać idealnie w bikini. Nie wierzę w ideały. Wolę zwyczajne, ba nawet dosyć przeciętne typy urody. De gustibus non est disputandum. Tak mi się przypomniało;) Nawet jeśli nigdy nie zostałabyś miss z pewnością masz jakiś urok, cechy, których każda miss mogłaby Ci pozazdrościć.

    Ja mam ciągle dylemat Bunratty czy Adare. O Tyle trudny, że do Bunratty kupiłabym już wejście on line.

    Oj tak, myślę, że na to słońce to w tym momencie wszyscy liczymy;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, pamiętam - jesteś dość osobliwym przykładem kobiety, która ma zdecydowanie więcej testosteronu niż estrogenów ;) Co do Twoicj obserwacji, to nie na darmo mówi się, że w każdej plotce/stereotypie jest ziarenko prawdy :) Oj często nie pamiętają, to fakt. Mój brat jest doskonałym tego przykładem. Dla niego nie ma czegoś takiego, jak urodziny, imieniny, Dni Dziecka, Matki ;) Połówek jest chyba chlubnym wyjątkiem - na szczęście zawsze pamięta o moich urodzinach, imieninach, a nawet o naszej rocznicy. Na jego szczęście, wszak w jednej z szuflad kuchennych mam pokaźny wałek i tłuczek do mięsa :)) Nie wahałabym się go użyć ;)

    To tak jak ja - nie interesują mnie wymuskani gogusie. Co więcej, wydają mi się dość aseksualni :)

    To ja Ci pomogę: i to i to ;) Skoro kupiłaś, to może niech to będzie Twoim znakiem z góry? :)

    A wiesz, że odpisuje Ci na maila? pewnie już bym go wysłałam, ale zauważyłam, że pojawił się nowy komentarz :) Ktoś mnie rozprasza ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie najgorzej z pamiętaniem o urodzinach. Biedny Połówek, strach myśleć, co by się stało gdyby zapomniał;)

    Oj nie. Zdecydowanie nie. Mnie też nie interesują panowie, którzy spędzają więcej czasu przed lustrem niż ja. Mężczyzna musi być mężczyzną:)

    Nie, nie nie. Ja nic nie kupiłam jeszcze:) A nie da się zobaczyć i jednego i drugiego w ciągu jednego dnia myślę. Wszystko zależy o której znajdę się w Shannon.

    Ja Cię rozpraszam? No nie, wypraszam sobie;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, mój błąd. Przeoczyłam. Myślałam, że już kupiłaś.

    Co do Adare i Bunratty Castle & Folk Park, to dałoby radę zwiedzić obydwa te miejsca. Adare to malutka wioska, a wszystkie ciekawe obiekty znajdują się blisko siebie.

    Jeszcze zatęsknię za tym Twoim rozpraszaniem! Nie jedź nigdzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie martw się. Nie myli się kto nic nie robi;)

    Mając tylko jedno popołudnie? Serio?

    Jadę! ;) I niech tylko Ryan zajdzie mi za skórę to zatłukę samego zacnego właściciela, pofatyguję się;)

    OdpowiedzUsuń
  10. No wiesz: "nothing's impossible" i "sky's the limit" ;) A tak całkiem serio, to dałoby radę, ale musiałabyś biegać jak kot z pęcherzem. Myślałam, że masz na myśli jeden cały dzień. Wtedy na spokojnie byś to zrobiła. W jedno popołudnie może być ciężko.

    Oszczędź biedaka, bo robi postępy i wprowadza nowe udogodnienia dla pasażerów :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ~Przypadkowy Turysta2 czerwca 2014 08:38

    Dzień dobry mocno i bardzo!
    Coś tak się porobiło, że czasu mało..... oj mało ! A to chyba za Twoją sprawą, bo ostatnio przysłałaś mi ogromny pakiet energii i niezwykle pozytywnych wibracji - szkoda było zmarnować taki kapitał, więc ..... "ganiam z taczką i nawet nie mam czasu, żeby ją załadować" ... :) Robota posuwa się , końca nie widać a lista rzeczy nie dokonanych wciąż długa.
    I znowu mi uzmysłowiłaś ,że gdzieś nie byłem :( bo faktycznie na wschód wyspy nie dotarliśmy - co prawda było by czym, bo dysponowaliśmy pojazdem, ale bez rezerwacji miejsc do spania to jakoś trudno. Tak więc nasze wycieczki były jednodniowe i tylko na zachodzie. Jak wiesz w Irlandii byliśmy całkiem przypadkowo - jeśli przypadkiem jest podjęcie decyzji w 2 tygodnie. No ale od czego są stali bywalcy wyspy, którzy życzliwie podzielą się swoimi wrażeniami ze swoich wojaży? Ciekawe to miejsce...... kolejne które opisałaś :) Jak los da, to kiedyś skupimy się na wschodnich rejonach wyspy. No chciałbym.... ale jeszcze nic nie wygrałem :( Co prawda ostatnio nie daję losowi tej szansy, ale kto wie ....kto wie... :):)
    Pozdrawiam jak zwykle serdecznie !!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ohhh Taito, kusisz tą Irlandią.... Bardzo żałuję, że gdy mieszkałam w Szkocji, że nie odwiedziłam Irlandii!! Wtedy to byłobardzo bardzo blisko...
    Pozdrawiam Serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Szkoda, szkoda, ale to jest akurat coś, co zawsze możesz nadrobić. Irlandia nie ucieknie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Przypadkowy Turysto, mówię Ci spóźnione "dzień dobry bardzo", bo ostatnio rzadko korzystałam z Internetu. Mieliśmy długi weekend i postanowiliśmy aktywnie go wykorzystać. Po paru latach przerwy wróciłam do moich ukochanych stron wyspy, odpoczęłam, poznałam przemiłych ludzi i przeżyłam naprawdę super chwile. Wszystko co dobre szybko się kończy, więc z raju trafiłam do piekła. Po takich wypadach powrót do pracy zawsze jest bolesny... Muszę wziąc się w garść i jak najszybciej opisać chociaż część tego, co udało mi się zobaczyć. Myślę, że wśród tych atrakcji znalazłbyś coś dla siebie.

    Życzę chwil wytchnienia i niesłabnącego zapału do pracy :) A w przyszłości powrotu na Zieloną Wyspę :)

    Trzymaj się ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
  15. ~Przypadkowy Turysta5 czerwca 2014 08:50

    Dzień dobry :)
    Cieszę się, że rozwijasz swoje pasje i konsekwentnie "drążysz" wyspę. Fajnie jest stwarzać sobie możliwości do robienia tego co sie lubi.
    Powroty potraktuj jako początek nowej przygody - będzie znośniej wrócić do codzienności niosącej w sobie nowe obietnicę ....
    Ale pojechałem górnolotnie! - chciałem to wymazać co napisałem, ale po namyśle zostawiłem :)
    Robota idzie, końca nie widać... życzenia zachowania zapału zawsze chętnie przyjmuję:)
    Życzenie powrotu na Szmaragdową Wyspę przyjmuję szczególnie ciepło.... :):):) Póki jednak co, to czekam na nowe relacje z Twoich eskapad!

    Moja psinka ma już 11kg i wciąż mleczne, ostre jak brzytwa ząbki... Jakoś sie dogadujemy , ale czasem muszę ją dogonić bo "kradnie" wszystko spod ręki - to jej najlepsza zabawa. Psinka potrafi się uśmiechać...

    Pozdrawiam równie serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj, Przypadkowy Turysto. Drążenie wyspy to obecnie jedna z niewielu przyjemności, jakie mi pozostały...
    Trudno będzie, bo od mojego powrotu wszystko się komplikuje, a codzienność, o której piszesz niesie ze sobą głównie obietnicę nowego stresu.

    Dziękuję - za Twoją niewyczerpaną wiarę we mnie, za mobilizowanie mnie i dopingowanie. Czuję się zaszczycona Twoją obecnością na mojej stronie. Muszę Cię jednak przeprosić, bo póki co nic nie wskazuje na to, bym coś wkrótce zamieściła.

    Uściskaj ode mnie swoje futrzane szczęście :) I Ciebie też ściskam. Trzymaj się ciepło. Pokaż innym, kto tam u Was rządzi w okolicy [jeśli jeszcze mają jakieś wątpliwości].

    OdpowiedzUsuń
  17. ~Przypadkowy Turysta9 czerwca 2014 14:17

    Dzień dobry :)
    Mimo wszystko musi być dobry - ten i następne ( !!! ! ), bo coś widzę, że Twój bastion optymizmu zaczął być oblegany przez hordy stresów i smuteczków. No .... nie daj im się. A jeśli to coś pomoże, to masz we mnie sojusznika :)
    Ja też nie zawsze tryskam humorem i to jest chyba normalne. Wyobraź sobie, że ktoś jest niewyczerpalnym gejzerem radości - toż to takiego zamykają w obawie, że wszyscy za jego przyczyną ześmieją się do podszewki ... :) No tylko sobie wyobraź takie ześmiane frędzle dookoła...

    Mów sobie co chcesz a i tak mnie nie zniechęcisz do zaglądania na znaną mi i fajną stronę :). Od czasu do czasu i tak będę tu zaglądał , bo a nuż coś będzie nowego , to będzie pretekst żeby pogadać :)
    Dzięki serdeczne za uściski dla mojego futrzaka ( cokolwiek się pod tym kryje :) no i dla mnie .....
    Trzymaj się dzielnie Podróżniczko i napisz coś od czasu do czasu ... a na razie weź oddech i poprzetrącaj te stresy , wszak nad wyspą też słońce świeci :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Zabrałaś mnie na wycieczkę w kolejne ciekawe miejsce :-)

    Pozdrawiam Cię Taita z pochmurnego Śląska :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Taita, pobudziłaś mnie do działania. Odkąd urodziłam Maję, nie byliśmy z P* nigdzie dalej... Córa ma 3 miesiące, więc czas chyba pokazać jej trochę świata. :-)

    OdpowiedzUsuń
  20. Bry!
    Jak to dawno było było gdy zaglądałem tu poprzednio? Pół roku? Chyba więcej. O komentarzach już nie wspomnę. Zawitaliście w nasze okolice (Kilkenny, Enniscorthy). Aż szkoda, że nie wpadliście na kawę. Jeśli pamiętasz, wybierałem się w zeszłym roku do Connemary... Taaak, wybierałem się. Ale jakoś tak los się zawziął, że nic z tego nie wyszło. Ostatecznie przejeżdżaliśmy niedaleko, ale samochodem i to raczej w konkretnym celu zakupienia szczeniaka w Co.Donegal. Ale nie o tym chciałem pisać.
    Nooo, Paniiiii! Jeśli nie napiszesz prawdziwego przewodnika po Irlandii, albo przynajmniej nie wydasz innej książki (coś w stylu "Śmieszne i pouczające wycieczki po świecie i okolicy") to będę szczerze zawiedziony. Twój warsztat jest... No, po prostu brak mi słów by go określić. Powiem tylko, że według mnie, Twoje pisanie nie ustępuje już książkom Borchardta (które niezmiernie lubię), a takie tłumaczenie "Głodowych Igrzysk" zostawia w przedbiegach. To oczywiście moja opinia, ale wiedz, że NAPRAWDĘ potrafisz pisać ciekawie, zabawnie, interesująco i po polsku. Szkoda by było, gdybyś z nieznanych powodów nie zaistniała na kartach papierowych książek. Twoje zdjęcia też są o wiele lepsze od tych z przed roku czy dwóch. Aż miło patrzeć na takie postępy. Masz Kobieto oko do ciekawych ujęć.
    Wypadało by jeszcze dołożyć łyżkę dziegciu, ale jakoś nie mogę znaleźć czegoś, czego mógłbym się czepić.
    Pozostaję zagorzałym fanem Twojej twórczości, Zielak.

    Ps. Kolega do podróży motocyklowych mi się "wykruszył" a syn jest jeszcze za młody by jechać w trasę własną maszyną, więc chyba i w tym roku będę tylko marzył o Connemarze. A "Nic osobistego" obejrzałaś?

    OdpowiedzUsuń
  21. Puk, puk. Tak tylko nieśmiało pukam, bo zgubiła się gdzieś Taita.

    OdpowiedzUsuń
  22. ~Przypadkowy Turysta7 lipca 2014 08:22

    Dzień dobry:)
    Ja przed urlopem - co ja piszę... dopiero zacznie się harówka, a co u Ciebie? Też praca,praca i praca?
    Pozdrawiam i trzymam kciuki. Trzymaj się Podróżniczko.

    OdpowiedzUsuń
  23. Wygląda na bardzo przyjemne miejsce, a filiżanka dla wąsacza pewnie sprawdziłaby się również dziś! :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Hey co sie stało ?Czemu nic nie piszesz?Mam nadzieje ze wszystko dobrze.Tesknimy :)

    OdpowiedzUsuń
  25. ~Przypadkowy Turysta7 sierpnia 2014 14:03

    Ja już po urlopie, ręce urobione do samej ziemi jak u gibbona, czyli wszystko zgodnie z planem... Odezwiesz się jeszcze? Grono tęskniących za Tobą rośnie....

    OdpowiedzUsuń
  26. Taita tuz przed wakacjami trafilam na Twojego bloga, przeczytalam wszystko od samego poczatku i teraz czuje niedosyt. Nie wiem co sie stalo. Brakuje mi ciagu dalszego. Regularnie wchodze i sprawdzam czy cos nowego podpowiesz do zwiedzenia lub przeczytania i ... nic pustka i smutek. prosze wroc

    OdpowiedzUsuń
  27. Droga Joanno, jeszcze raz wielkie dzięki za tak cudne słowa! :) Jestem tu m.in. dzięki Tobie! Trzymaj się ciepło. PS. Mam nadzieję, że będziemy jeszcze w kontakcie :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Ale chyba znalazłeś choć trochę czasu na relaks? :) To grono nie jest takie wielkie, jak mogłoby Ci się wydawać, ale najważniejsze jest to, kto się w nim znajduje :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Beato, dziękuję za troskę :) Doceniam to :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Żyję, żyję. I mam zamiar jeszcze trochę pożyć :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Jest dokładnie takie, na jakie wygląda :)

    Dzięki za odwiedziny i komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Dzięki, że jesteś! :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Trochę błądziła, ale już się znalazła :) Wszystko dobre, co się dobrze kończy...

    OdpowiedzUsuń
  34. Czym skorupka za młodu nasiąknie... Do dzieła! :)

    OdpowiedzUsuń
  35. Zielaku, cieszę się, że się odezwałeś. Zastanawiałam się nieraz, czy jeszcze tutaj zaglądasz. Dobrze wiedzieć, że jesteś. Nawet jeśli nie są to regularne wizyty.

    Zdecydowanie mnie przeceniasz, ale nie ukrywam, że jest mi niezmiernie miło czytać takie słowa. Cieszę się, że jest ktoś, kto docenia mój trud włożony w bloga. Nie planuję jednak wydawania żadnego przewodnika po Irlandii. A przynajmniej nie mam takich planów na najbliższą przyszłość. Mam nadzieję, że nie złamię Ci tym serca ;)

    Nawet mi nie wspominaj o moich dawnych zdjęciach [wstyd]. Te aktualne nie są idealne, a co dopiero tamte... :) Na swoje usprawiedliwienia mam tylko jedno: nie znam się na fotografii i nie mam super sprzętu :)

    PS. Tak, widziałam, ale nie od samego początku. Kiedyś przypadkiem trafiłam na niego "skacząc po kanałach".

    OdpowiedzUsuń
  36. ~Przypadkowy Turysta17 września 2014 07:22

    Dzień Dobry!!! :)
    YY...tak znalazłem trochę czasu :) A nawet mogłem go spędzić na wysokości....dachu, bo przyszła pora na wymianę poszycia. Ekipa mi się taka trafiła, że jak mnie nie widzieli ( albo raczej ja ich nie widziałem) to jakoś zapał im "ulatał"... więc wlazłem na ten dach i równo z nimi smażyłem się w słoneczku :).
    Nie powiem, zachowali sie honorowo bo od należności za robotę odjęli moją równa część , więc jakby mi się to opłaciło :)
    Cieszę się że przerwałaś milczenie i znowu JESTEŚ w tak wysoko ocenionym przez Ciebie gronie :)
    Przypadkowy Turysta

    OdpowiedzUsuń
  37. Brawo biję - ja na dach bym nie weszła, nawet gdybym chciała popełnić samobójstwo ;) Mam lęk wysokości.

    Ekipa leniwa, ale sprawiedliwa :)

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  38. No proszę jak wpadłaś Panu w oko :) Tak to jest, że nasze Polki wszędzie są porywane wzrokiem. A z tą Rumunią nie wiem czemu nas utożsamiają :D

    OdpowiedzUsuń