wtorek, 16 grudnia 2014

Kiedy łowca staje się zwierzyną. "The Grey" - pseudorecenzja

O „The Grey” słyszałam coś tam, kiedyś tam. Tak na dobrą sprawę to jeszcze tydzień temu nie powiedziałabym na jego temat nic poza tym, że ma w obsadzie charyzmatycznego Irlandczyka, Liama Neesona. Jednak w czasie moich ostatnich zakupów w Tesco los zaprowadził mnie do stoiska z płytami CD i DVD, gdzie mój niedbale błądzący wzrok zatrzymał się na Neesonie, znajdującym się na okładce filmu. Pięć euro? Tanioszka! Biorę!


Filmu nie obejrzałam jeszcze tego samego wieczoru. Okazja nie sprzyjała, inne sprawy niecierpiące zwłoki domagały się mojej uwagi. Odłożyłam go zatem „na później”, bo przecież płyta nie zając, nie ucieknie, a co nagle, to po diable. A skoro już mowa o diable, to jest coś, czego od pewnego czasu unikam jak diabeł wody święconej – blurbów, a mówiąc bardziej zrozumiałym językiem – streszczeń filmu bądź książki zamieszczanych z tyłu na okładce. Można się bowiem natknąć w nich na minę spoilerem zwaną. A ja lubię podchodzić do filmu niczym do Kinder niespodzianki. Nie chcę wiedzieć, o czym dokładnie jest i co będzie się działo przez pierwsze kilkadziesiąt minut. Lubię znać gatunek, by uniknąć tych, których nie lubię, ale niekoniecznie tematykę.

O filmie przypomniałam sobie w sobotnie popołudnie. Jako że uwinęłam się już ze sprzątaniem domu, z czystym sumieniem mogłam poświęcić resztę czasu na przyjemności. Tylko że z pękającą od bólu głową i narastającym bólem brzucha średnio widziało mi się robienie czegoś kreatywnego. Czytanie, pisanie, wkuwanie – nie tym razem. Ale oglądanie już tak.

Naciśnięcie przycisku pilota przeniosło mnie do nieco depresyjnej rzeczywistości Johna Ottwaya granego przez Neesona. Do realiów jego pracy, która – jak sam mówi – znajduje się na końcu świata. Pomiędzy byłych więźniów, uciekinierów, włóczęgów, dupków. Men unfit for mankind.

John jest myśliwym. Wynajęto go do zabijania wilków i do ochrony swoich kolegów przed nimi. Mocny i twardy jest tylko z zewnątrz. W środku tymczasem zjadają go zgryzoty. Kiedy go poznajemy, sam jest niczym ranne, krwawiące i obolałe zwierzę, któremu zostało już niewiele życia. Ale to już wkrótce ma się zmienić. Nasz bohater jeszcze nie wie, że wsiadając do samolotu, będzie jednym z nielicznych, którzy wyjdą z niego cało i żywo. I w tym momencie rozpoczyna się kino survivalowe osadzone w zimnym i nieprzyjaznym środowisku Alaski.

„The Grey”, znany w Polsce jako „Przetrwanie”, jest dramatem o zmaganiu się z własnymi słabościami i strachem. O przewrotnej ludzkiej naturze, która chwilę wcześniej może pragnąć samobójstwa, a niedługo potem z całych sił desperacko chwytać się życia. To film o woli przetrwania, ale także o śmierci. I o tym, że można zmierzyć się z nią na dwa sposoby: bierny i czynny. Można się poddać, ale można też walczyć.

Z samym filmem też można obejść się na dwa sposoby. Można potraktować go bardzo dosłownie. W sposób płytki i niemetaforyczny. Widzieć tylko to, na co się patrzy i nic poza tym. Można też zrobić coś zgoła odmiennego. Dostrzec w filmie przenośnię, głębszy sens i drugie dno. Mam wrażenie, że reżyser i scenarzysta, Joe Carnahan, zachęca nas do sposobu drugiego, bo kiedy tworzył „The Grey”, sięgnął delikatnie do dydaktyzmu i moralizatorstwa. Maybe I’m just seeing things…

Nie twierdzę, że „Przetrwanie” to najlepszy film jaki widziałam. Nie powiedziałabym też, że to mocny thriller, bo dla mnie nie do końca wpisuje się on w „rysopis” dreszczowca. Za to z łatwością wskoczył w ramy dramatu. Dobrego dramatu. Tematyka nie jest innowacyjna, można mieć déjà vu, wrażenie „ale to już było”. Sama przez moment pomyślałam, że będę oglądać drugi „Alive”. Widz oglądając film czuje pismo nosem. Instynktownie domyśla się, co będzie się działo. Gdybym teraz zrobiła ankietę na temat losów grupki bohaterów ocalałych z katastrofy, pewnie wszyscy udzieliliby poprawnej odpowiedzi.

Trzeba też przymknąć oko na pewną dozę nierealizmu. To jest akurat coś, czego widz musi się w pewnym momencie swojego życia nauczyć. Twórcy w pewnych sytuacjach ponaciągali rzeczywistość, może nieco zdeformowali obraz krwiożerczych wilków, ale nie na tym należy się skupiać. Dobra gra aktorska, a także nastrojowa i udana ścieżka dźwiękowa rekompensują minusy. No i ta Alaska - surowa, piękna i zabójcza. Niczym femme fatale. I to coś, czego nie potrafię zdefiniować, a co sprawia, że film mimo wszystko zapada w pamięć.

10 komentarzy:

  1. ze względu na głównego bohatera, a w zasadzie aktora go grającego, zamierzam obejrzeć ten film; zajawki widziałąm już wieki temu, ale od postanowienia do realizacji pomysłu, u mnie droga daleka. teraz przypomniałaś mi o tym filmie, bo w natłoku tego, co małżonek mi serwuje, zapomniałam o nim kompletnie!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Czarownico,

    Czytałam i zaczęłam się zastanawiać czy to Twoje recenzje sprawiają, że mam ochotę czym prędzej dobrać się do filmy czy książki, czy też po prostu mamy bardzo podobne gusta, a o tych podobno się nie dyskutuje. Zostawiasz mnie z tym dylematem na noc.

    Z Twojej recenzji wynika, że to coś, co tygrysy lubią najbardziej. Zmaganie się człowieka z samym sobą, popadanie ze skrajności w skrajność i dzicz Alaski...

    Oglądałaś może Into the wild? Uwielbiam ten film, w pierwszej kolejności za zdjęcia, potem za historię, a na końcu za muzykę. Wstrząsa człowiekiem przed użyciem.

    Ja oglądałam chwilę temu inny film z tym aktorem- Życie po życiu się chyba nazywał i pewnie to jedno z tych mało szczęśliwych tłumaczeń angielskich tytułów na polski.

    W kinie z kolei byłam ostatnio na Love Rosie opartej na powieści Ahern, choć w tym wypadku powieść to mało powiedziane, ponieważ książka jest zapisem korespondencji mailowej. Film, jak to zwykle Ahern wbił mnie w fotel i wyszłam z kina zapłakana...W bohaterce zobaczyłam moją filmową siostrę bliźniaczkę. Szkoda, że w życiu nie ma happy endów;)

    Spokojnej nocy Taito.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszy mnie to, co piszesz, Aniu. Życzę powodzenia w realizacji planu. Mam nadzieję, że film przypadnie Ci do gustu :) Warto go obejrzeć chociażby dla Liama, tak rzecze jego niepoprawna fanka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wita, Rose :)

    Wolę myśleć, że to moja zasługa :) Proszę - dylemat rozwiązany ;) Jeśli uda Ci się go kiedyś obejrzeć, to daj mi znać. Z chęcią dowiem się, czy Ci się spodobał.

    A wiesz że "After Life", czyli właśnie wspomniany przez Ciebie "Życie po życiu", oglądaliśmy całkiem niedawno temu? Po seansie miałam nieco mieszane odczucia, ale film dał mi trochę do myślenia. Myślę, że każdy z nas ma w swoich środowisku ludzi takich jak Anna, martwych za życia.

    "Into the Wild" oglądałam raz albo dwa razy. Mam go na dvd i kiedyś planuję włączyć go Połówkowi, bo nie wiem, czy dasz wiarę, ale jeszcze go nie widział. Tak przynajmniej utrzymuje ;)

    Ja mam obecnie niespodziewanie długą przerwę od kina. Czasami zerknę na repertuar, ale jeszcze nic mnie nie zainteresowało na tyle, by się do niego wybrać. Ostatnio preferuję swoje skromne kino domowe.

    "Love Rosie" - zanotowane. Postaram się kiedyś obejrzeć. Powinnam lepiej zapoznać się z C. Ahern, bo do tej pory przeczytałam tylko jedną jej książkę, ale jakoś ciągle brakuje mi okazji. Teraz znów jestem zawalona czytaniem...

    Wzajemnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej ho!

    A kto tam wie czy nie Twoja?;) Może Ty się urodziłaś po prostu z piórem (tudzież klawiaturą) w dłoni?;)

    Ja ostatnio funkcjonuję pomiędzy dwoma domami, więc After life oglądałam u rodziców. Mają telewizor i kablówkę, więc wybór filmó wyborny;) Tata był na przepustce, włączył ten film i jak zobaczyłam Neesona wydałam z siebie okrzyk radości;) Film dosyć specyficzny, ponieważ chyba do końca widz nie wie czy Anna żyła i zakopano ją żywcem czy też nie. Z całą pewnością na pewno są ludzie martwi za życia, tylko jak i w filmie rzadko chyba korzystają z szansy, żeby wrócić do świata żywych.

    Niech się Połówek wstydzi, jak mógł nie widzieć takiego filmu?;) Przypomnij mi swoje wrażenia po Into the wild, nie pamiętam.

    Nie wiem czy Love, Rosie Ci się spodoba. Po filmie stwierdziłam, że w gruncie rzeczy chyba jestem mocno banalna, ale lubię tą swoją banalność;)

    Chciałabym być zawalona czytaniem...;)

    Dobrego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Raczej nie, nic mi na ten temat nie wiadomo :)

    Widzę, że Liam ma sporo fanów u mnie na blogu :) Masz rację, to specyficzny film. Też się zastanawialiśmy nad tym. Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że żyła.

    No właśnie nie wiem. Dlatego chcę, żebyśmy obejrzeli go razem. Moje wrażenia? Za drugim razem podobał mi się bardziej niż za pierwszym. Czasami tak już mam - muszę "oswoić się" z filmem, by go naprawdę docenić. Dobra, dającą do myślenia produkcja.

    Właśnie sprawdziłam "Love, Rosie" i widzę, że to komedia romantyczna. Nie przepadam za nimi, bo to z reguły takie głupiutkie filmy są. Na plus odnotowałam jednak obecność Tamsin Egerton, którą lubię i która bardzo mi się podoba :) Pięknie wyglądała w serialu "Camelot". I to chociażby dla niej postaram się obejrzeć tę komedię.

    Co się tyczy czytania, to to życzenie akurat łatwo możesz zrealizować :) Postaram się zamieścić niedługo jakiś przegląd książek, które przeczytałam, może czymś Cię zainspiruję. Jakimś cudem przekroczyłam biblioteczny limit i mam w domu 8 wypożyczonych książek. Muszę pospieszyć się z ich czytaniem, bo wiem, że Mikołaj przyniesie mi dużo ciekawych pozycji :) Can't wait!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Podobno żyła, a film jest o martwych za życia.

    Za pierwszym razem Into the wild rozłożył mnie na łopatki, zatrwożył. Chyba też dopiero za drugim razem doceniłam jego wartość.

    Zgadza się, komedia romantyczna, taka trochę wyciskająca łzy;)

    Nie tak łatwo. Z przerażeniem zauważyłam, że ostatnio nie mam czasu na oglądanie filmów i książki. Jak już docieram do domu to padam i nawet jak włączę muzykę wieczorem zasypiam w trakcie. Coś mi się obiło o uszy, że i ja w tym roku zasłużyłam na książki;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwsze podejście Połówka do "Into the wild": "ale nuda! Nie oglądajmy tego!" ;) Muszę jeszcze trochę nad nim popracować :) Może w święta obejrzymy kolejny kawałek, bo na razie to szkoda mi ponad 2h na projekcję filmu, który widziałam już dwa razy. W czasie ostatniego seansu uświadomiłam sobie, że film ma piękną ścieżkę dźwiękową. Tak, jak kiedyś Ci wspominałam - nie popieram działań Chrisa, bo to, co zrobił było wg mnie trochę nieludzkie wobec jego bliskich i nieodpowiedzialne, ale rozumiem też jego chęć ucieczki od gonitwy szczurów i cywilizacji.

    Książki to super prezent dla każdego mola ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mi się tam wszystko podoba. Zdjęcia, ścieżka dźwiękowa...sama historia Chrisa również...jestem go w stanie zrozumieć. Czasami marzę o tym samym, ale o tym już chyba kiedyś rozmawiałyśmy:)

    Może Połówek ma po prostu inne poczucie wrażliwości;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że jego gust filmowy jest podobny do mojego. Przeważnie podobają nam się te same filmy, ale wiesz, jak jest - nie zawsze ma się ochotę na dramat. A czasami w ogóle nie ma się chęci na oglądanie czegokolwiek. Może źle trafiłam z dniem :)

    OdpowiedzUsuń