środa, 14 listopada 2018

Port Sunlight - angielska wioska prosto z bajki




Szukając czegoś do zwiedzenia w Anglii, natrafiłam na wzmiankę o Port Sunlight i po tym, jak przeczytałam, że to neat and lovely village, cała reszta opisu przestała dla mnie istnieć. Ładna i czysta wioska? ŁADNA I CZYSTA WIOSKA??? To coś dla mnie! Nie ma większej ode mnie fanki uroczych wiosek! Jedziemy! 



Jako że Połówek tak się rozczula nad pięknem wiosek jak kat nad śmiercią człowieka i widokiem stokrotek, nasz plan musiał zostać wzbogacony. Mój towarzysz podróży dorzucił od siebie kozacką twierdzę Beeston Castle, na co ja zresztą ochoczo przystanęłam. Wyruszyliśmy zatem w drogę, zaliczając przy okazji Chester, które też miałam na swojej liście, ale jako że mnie nieco rozczarowało, nie będę się nad nim rozwodzić. 


Trudno uwierzyć, że niecałe 20 minut drogi i zaledwie kilka mil dzieli gwarny Liverpool od tej cichej, miejscami wręcz sennej, i wypucowanej osady. Tak jak trudno uwierzyć, że jakieś 130 lat temu były to tylko zwyczajne moczary, przez nikogo nie użytkowane. Na szczęście pod koniec XIX wieku zainteresował się nimi angielski przemysłowiec i filantrop, niejaki William Hesketh Lever, założyciel dość innowacyjnej - jak na ówczesne czasy - fabryki Lever Brothers, produkującej mydło na bazie olejów roślinnych. 


Port Sunlight powstało w ściśle określonym celu. Miało zapewnić godne warunki życia pracownikom Williama. Lever wierzył, że stwarzając swoim robotnikom przyjazną i miłą dla oka osadę, wyświadczy przysługę także sobie - pozyska w ten sposób zdrową, szczęśliwą i pełną chęci do pracy siłę roboczą. 


Prawie trzydziestu architektów pracowało w pocie czoła, by wznieść 800 domów dla 3500 robotników. Nie byle jakich domów. Część z nich została wybudowana w stylu flamandzkim, co oznaczało m.in. sprowadzanie cegieł aż z Belgii. Ale nawet te inne, "zwyczajne" nie są oklepane i pospolite. Miały cieszyć oko i nadal cieszą swoimi ozdobnymi tynkami, kunsztownymi zdobieniami i szachulcową zabudową. Większość z nich powstała w ostatniej dekadzie XIX wieku i na początku XX, ale są i takie, które wybudowane zostały np. w latach 30. Jeśli nie potrafisz oszacować ich wieku, zawsze możesz szukać podpowiedzi na ich elewacjach. Zadzieraj wysoko głowę i szukaj. A nawet jeśli nie dostrzeżesz żadnej daty, to a nuż trafisz na jakiś interesujący detal architektoniczny. 


Jako że Lever był miłośnikiem sztuki i podróżowania, wychodził z założenia, że nie samym chlebem człowiek żyje. Na kilka lat przed swoją śmiercią stworzył w centrum wioski galerię sztuki, w której umieszczono wiele eksponatów z jego prywatnego, bogatego zbioru. Galeria miała nie tylko wzbogacać życie kulturalne mieszkańców Port Sunlight, lecz także upamiętniać jego zmarłą żonę, Elisabeth. I tak do kościoła, szpitala, szkoły, sali koncertowej, ogródków i basenu na świeżym powietrzu dołączyła Lady Lever Art Gallery. 



Nie wszyscy jednak byli skłonni garściami czerpać z kaganka oświaty, który niósł i podtykał im pod nos ich dobroczyńca. Życie w osadzie Levera podlegało bowiem pewnym zasadom, oraz wiązało się z przymusowym udziałem w organizowanych przez niego zajęciach. To z kolei rodziło zarzuty ograniczania wolności jednostki i naruszania praw człowieka. "Buntownicy" decydowali się znaleźć swoje własne lokum i wyrwać się spod opiekuńczych, paternalistycznych zapędów Levera. 




Nie wiem, jak żyło się w tej wiosce ponad sto lat temu. Nie wiem, czy była ona w życiu ich mieszkańców tym światłem słonecznym, które tworzy jej nazwę. Wiem jednak, że dla mnie okazała się gościnna i przyjazna. Powstrzymała ciemne chmurzyska groźnie wiszące nad moją głową. Dała mi to, czego szukałam - radość z oglądania rzeczy pięknych. Zaspokoiła też moją estetyczną potrzebę popatrzenia na zadbane i czyste trawniki, na piękne i bujne krzaki hortensji, na domy, które ktoś kocha. Kocha, bo dba. Bo naprawia to, co się psuje. Bo wystawia kwiaty w donicach, które z kolei później podlewa, nawozi i pielęgnuje. Wiem jednak, że nie każdego to rajcuje. Kiedyś moja koleżanka ze studiów wyznała mi w przypływie szczerości, że "rzygać już jej się chce tymi równo przystrzyżonymi angielskimi trawnikami i identycznymi osiedlami". No cóż. Jedni lubią ład i porządek, inni stajnię Augiasza. 



Kilka lat po śmierci Williama doszło do fuzji Lever Brothers z Margarine Unie, holenderskim producentem margaryny i tak właśnie powstał Unilever produkujący żywność, kosmetyki i środki czystości. Firma ma w swoim asortymencie jakieś 400 marek, dasz wiarę? Założę się, że kilka z nich znalazłabym w Twoim domu. I tak jak niegdyś krytykowano postawę Williama Levera, zarzucając mu paternalizm i zbytnią ingerencję w życie społeczności Port Sunlight, tak i Unilever nie jest wolny od zarzutów ekologów i antyglobalistów. 


Trzeba jednak przyznać, że Anglik miał głowę na karku i wiedział, jak zrewolucjonizować życie nie tylko swoich pracowników, lecz także przyszłych pokoleń. 





 Nad ładem i porządkiem czuwa lokalny Superman ;)