sobota, 5 stycznia 2019

Nowy rok i zapomniane świąteczne zwyczaje


Witam wszystkich serdecznie w tym nowym roku!
Mam nadzieję, że wkroczyliście w niego bez kaca giganta, za to pełni optymizmu i o własnych siłach. U mnie jak zwykle obyło się bez szaleństw - przypuszczam, że staruszkowie w Domach Spokojnej Starości obchodzą sylwestra huczniej i z większym wigorem ode mnie.
Jak zwykle wyszła ze mnie też moja przewrotna natura. Zdrowy rozum podpowiada, by przed nadejściem nowego roku pozamykać wszystkie możliwe sprawy, ale ponieważ nigdy nie grzeszyłam inteligencją i nie cierpiałam na nadmiar rozsądku, to w ostatni dzień roku zachciało mi się układania puzzli. Puzzli, które - po tym jak kupiłam je w Rezerwacie Osiołków - przeleżały w szafie kilka lat. Oczywiście nic by się nie stało, gdyby poleżały w niej dzień albo nawet dwa dłużej. Nie miałam przecież noża na szyi. Jednak do ich układania zmobilizowało mnie dostarczenie przez kuriera specjalnej maty do układania puzzli. Kupiłam ją za grosze na wyprzedaży i muszę powiedzieć, że to był dobry zakup. Co się zaś tyczy samych puzzli, to powiem tak. Mam ich dość na kilka następnych lat. Tysiąc elementów ułożyliśmy w zasadzie w dwa dni [trzeciego dnia pozostało tylko kilka niedobitków...] i kosztowało nas to nadludzki wysiłek. Sama nie wiem, po co mi to było, ale nie ukrywam, że kiedy ostatni mały kawałeczek wylądował w przeznaczonym mu miejscu na układance, odczułam sporą satysfakcję. I ogromną ulgę, że to już. Spadł mi kamień młyński z szyi.
Za nami święta Bożego Narodzenia, Nowy Rok, a już jutro święto Trzech Króli, co oznacza, że z wielu irlandzkich domów poznikały już ozdoby świąteczne. Sąsiad bezlitośnie eksmitował swoją choinkę na podwórko, ja sama również pozdejmowałam część ozdób, a jutro pewnie dokończę, co zaczęłam.
W tym roku wyjątkowo łatwo będzie mi pozbyć się świątecznego drzewka, bo przez własną głupotę miałam najbrzydszą choinkę w całej Irlandii, a może nawet - wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było - na całym świecie. A wszystko dlatego, że zachciało się damie nowości. Doszłam bowiem do wniosku, że czas wymienić stare światełka i nabyć coś nowoczesnego.
Wypatrzyłam w Tesco sznur srebrnych LED-ów i tak mi się one spodobały, że postanowiłam wrócić z nimi do domu. Nabyłam też przy okazji srebrne światełka w kształcie sopli lodu do powieszenia nad kominkiem. A wszystko to z tęsknoty za śniegiem. Uznałam bowiem, że skoro nie mogę liczyć na białe święta, to sama sobie stworzę efekt "zimowej" choinki.
Stare czerwone światełka zawiesiłam nad oknem w sypialni, co później Połówek skomentował: "O, wygląda jak w burdelu!", a nowe zawisły na choince razem ze srebrnymi śnieżynkami i bombkami. Problem polega na tym, że wszystko pięknie wyglądało w mojej wyobraźni, na żywo - yyy, już nie bardzo. Kiedy wieczorem zapaliłam światełka, dawały one tak mocne i zimne światło, że szybko pożałowałam swojego błędu. Osiągnęłam efekt przeciwny do zamierzonego. Zamiast przytulnego wnętrza stworzyłam zimne i odpychające. A jakby tego było mało, po włączeniu innego oświetlenia w salonie, lub zapaleniu świec jedno światło gryzło się z drugim, więc z któregoś trzeba było zrezygnować, skoro nie chciały ze sobą współgrać. Chyba nie zdziwicie się, jeśli napiszę, że najczęściej padało na choinkę. Po tym doświadczeniu wiem już, że nigdy więcej srebrnych światełek na świątecznym drzewku!
Parę dni temu w czasie szperania w szufladzie natrafiłam na artykuł o zapomnianych tradycjach bożonarodzeniowych w Irlandii. To był coś, o czym chciałam napisać na blogu jeszcze w 2017 roku, ale przez własną opieszałość tego nie zrobiłam. Choć poświąteczne wspomnienia już powoli bledną, jeszcze na chwilę wrócę do tej tematyki.
Odkąd pamiętam, uwielbiałam czytać bajki, legendy, mity i klechdy domowe, a także zapoznawać się z dawnymi zwyczajami i tradycjami. Od zawsze też ubolewałam nad faktem, że nie mogę podróżować w czasie jak bohaterowie telewizyjni i książkowi. W pewien sposób rekompensowałam to sobie czytając właśnie o legendach, tradycjach i podaniach. To pozwalało mi przenosić się myślami do innego świata.
Ten wspomniany artykuł okazał się dla mnie nie tylko ciekawą lekturą, ale także bodźcem do refleksji nad przemianami, jakie nieustannie zachodzą w społeczeństwie. Sama widzę, jaką transformację przeszła Irlandia w przeciągu ponad dwunastu lat mojego pobytu tutaj.
Wiele zwyczajów, które opisano w gazecie, miało miejsce na początku XX wieku i dziś już ich nie uświadczymy. Tak właśnie jest z pierwszą tradycją na naszej liście, czyli wstawionym i zataczającym się listonoszem przynoszącym pocztę w Boże Narodzenie. Warto pamiętać, że w tamtych czasach listonosz przemieszczał się po wsi na rowerze, a jako że grudzień nie jest zbyt przyjemnym miesiącem do uskuteczniania przejażdżek rowerowych, a sam zawód bywa niewdzięczny - domownicy czuli się w obowiązku pokrzepienia i rozgrzania biedaka. Praktycznie w każdym domu podawano mu tutejszą "wodę życia". Whiskey może dobrze robiła listonoszowi, samej poczcie - nie bardzo, bowiem często ginęła w akcji. Co akurat dziwić nie może, skoro sam listonosz z trudem utrzymywał się na nogach, a z objechaniem jednej wioski i jej okolic schodziło mu czasem do północy.
Właśnie. Północ. Północ, czyli pora o której odbywa się Pasterka. A raczej kiedyś odbywała się w Irlandii. Jako że i tutaj w grę wchodził destrukcyjny alkohol "midnight mass", czyli msza o północy z czasem zamieniła się w "evening mass", mszę wieczorną odbywającą się najczęściej o 21:00. Wszystko dlatego, że przed udaniem się na Pasterkę ludzi składali wizyty swoim znajomym i rodzinie. Wielu z nich umilało sobie spotkania alkoholem, a później - już w kościele wszczynało bójki. Z kościelnych ławek regularnie też dochodziły pochrapywania. Zdarzały się również omdlenia, jako że wiele osób odbywało dwunastogodzinny post.
Na parapetach ustawiano sporych rozmiarów świeczki - za świeczniki służyły zaś wydrążone rzepy. Obowiązek i honor związany z ich zapalaniem spoczywał na barkach najmłodszego członka rodziny. Jeśli świeca z jakiegoś powodu z jednej strony spalała się szybciej niż z drugiej, było to odczytywane jako zły znak. Tutaj na marginesie dodam, że ja osobiście bardzo nie lubiłam takich przesądów, a  jako małe dziecko stresowałam się przy wigilijnym i uważałam, by nie zrzucić sztućców na podłogę, bo ktoś mi kiedyś powiedział, że to oznacza śmierć.
Na środku irlandzkich stołów wigilijnych ustawiano sito z owsem, a wokół niego umieszczano dwanaście małych świeczek. To kolejna wyspiarska tradycja będąca mariażem pogaństwa i chrześcijaństwa. Owies symbolizował tutaj pomyślne żniwa w nadchodzącym sezonie, świeczki - dwunastu apostołów. W moim rodzinnym domu na środku stołu lądowało sianko, a na nim duże opłatki, na które z kolei kładło się półmisek z jedzeniem. Jeśli płatki przywarły do półmiska, spodziewano się dobrych zbiorów.
W XX wieku gorączka świąteczna trwała zdecydowanie krócej, a na zakupy świąteczne wybierano się zaledwie kilka dni przed Bożym Narodzeniem. I to nie po to, by wydać małą fortunę na prezenty, lecz kupić brakujące składniki na uroczysty obiad. Prezenty dla dzieci były dość symboliczne i często były nimi pomarańcze, a dla chłopców np. pistolety na korki. Lokalne sklepy zaś obdarowywały swoich wiernych klientów świątecznymi ciastami. Ich rozmiar różnił się w zależności od tego, ile pieniędzy wydawali w owych przybytkach poszczególni klienci.
Ja żyłam w trochę innych czasach, zatem nigdy nic nie dostawaliśmy od właścicieli sklepów, w których się zaopatrywaliśmy, za to moja mama przez cały rok regularnie przynosiła do domu upominki od wdzięcznych pacjentów. Mandarynki i pomarańcze faktycznie często trafiały do naszych mikołajkowych prezentów, a na pistolety na korki był szał w latach 90. Co się zaś tyczy listonosza, to jako że mieszkałam na wsi, znali go wszyscy. Przemieszczał się na motorze, a ludzie nie poili go whiskey. W dobrym tonie było za to oddać mu jakiś tam procent swojej renty bądź emerytury, kiedy ją wręczał.
A jak to wyglądało u Was? Macie jakieś typowe dla Waszej rodziny bądź regionu zwyczaje, zabobony i tradycje, którymi chcielibyście się podzielić?

16 komentarzy:

  1. Już po choince? Szybko przegnałaś ducha świąt.

    Śmiem twierdzić, że w moim guście najbardziej by chyba były te czerwone lampki. Lubię ciepłe światło, nie lubię zimnego, niemal rodem z prosektorium zimnego światła.

    Kiedy piszesz tak o tym listonoszu to mi się przypomina listonosz z powieści Bukowskiego ijego pijaństwo;) Mam wrażenie, że kiedyś w tej Irlandii whiskey miała nadludzkie moce;)

    U mnie czekało się zawsze na pierwszą gwiazdkę, jadło kolację. Nie można od stołu odejść dopóki wszyscy nie zjedzą-taki był przesąd, ale wybacz nie pamiętam już co za to groziło;) Po kolacji z kolei przychodzi Gwiazdor wręczać grzecznym dzieciom prezenty. Na pasterkę chodziło się jak Pan Bóg przykazał-o północy. Pod obrus z kolei kładziemy sianko i mama zwykle dorzuca pieniążki;-) Mamy dwanaście dań i tej liczby się zawsze trzymamy.

    Pamiętasz te czasy, kiedy mandarynki, banany i coca cola na święta to był luksus? Dziś jakoś nam tak wszystko spowszedniało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadza się, spowszedniało, bo dziś mamy to wszystko na wyciągnięcie ręki. To już nie jest nic, czym można by było się emocjonować.

    Choinki jeszcze nie rozebrałam, bo pudło na nią i ozdoby znajduje się na strychu, a wdrapywanie się na strych to zadanie dla Połówka, nie dla mnie. Nie mógł mi go przynieść, bo był w pracy.

    Tutaj ozdoby świąteczne znikają właśnie z nadejściem szóstego stycznia, ale też znacznie wcześniej się pojawiają niż w Polsce. Co roku widuję udekorowane domy albo choinki pod koniec listopada.

    Czerwone światełka w połączeniu z zielonymi mini choinkami zrobiły bardzo fajny klimat w sypialni. Aż żal będzie mi się ich pozbyć. Następnym razem planuję zawiesić na choince ciepłe, złote lampki.

    Chyba nie czytałam, więc nie mogę zabrać głosu.

    U mnie też czekało się na pierwszą gwiazdkę, za to nikt nie czekał na Gwiazdora, bo prezenty roznosił Mikołaj. Pasterka również była u nas o północy, lubiłam na nią chodzić, zwłaszcza wtedy, kiedy pod butami skrzypiał śnieg. Co się zaś tyczy pieniędzy, to u nas wkładało się miedziaka do pierogów z kapustą. Ten, kto natrafił na pieniążka, miał mieć szczęście przez cały rok. Oczywiście każdy na niego polował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie choinka i ozdoby świąteczne są obecne do lutego, więc dosyć długo.

      U Was wcześniej niż w Polsce przychodzi wiosna, więc najwyraźniej wszystko ma swoją porę i miejsce. Udekorowane świątecznie domy na Boże Narodzenie muszą być magiczne, w porównaniu do dekoracji na Halloween;)

      Good idea!:)

      Nie dziwię się, śmiem przypuszczać, że taki rodzaj literatury nie mieści się w Twoim guście.

      O tak! Chociaż śnieg na święta to ostatnio luksus. Bardzo się ucieszyłam, że w tym roku troszkę nas przysypało w okresie świątecznym. No i w końcu na te święta, co trzeba;) Ojej! Ten miedziak w jedzeniu trochę mnie przeraża, obawiałabym się, że go połknę:D

      Usuń
    2. U mnie pozostało już tylko wspomnienie, a ja odzyskałam sporą przestrzeń w salonie i teraz nie mogę się napatrzeć na to, ile nagle mam wolnego miejsca po pozbyciu się gadżetów świątecznych ;) Powiem Ci jednak, że jak wracam z pracy, to na moim osiedlu przechodzę koło dwóch domów, w których są w środku jeszcze ozdoby świąteczne, a w jednym codziennie po południu zapalona jest choinka :) Może mieszkają tam Polacy przyzwyczajeni do polskiej tradycji? :)

      Dokładnie tak! Ostatnio zauważyłam, że żonkile już przygotowują się na wiosenny atak. Za niedługo pewnie dołączą do nich tulipany i hiacynty.

      A z tą literaturą to akurat bardzo się mylisz. Czemu miałby nie mieścić się w moim guście? Na "starość" złagodniałam i zaczęłam nawet od czasu do czasu sięgać po romanse i typowo kobiecą literaturę. Generalnie od dłuższego czasu łagodniej patrzę na wszystkie książki, które są po polsku. Nic mi nie zastąpi czytania w ojczystym języku, za bardzo go lubię! Sama nie wierzę, że nawet Nicholas Sparks i Danielle Steel znaleźli we mnie czytelniczkę :) Teraz zaś powoli kończę książkę Cecilii Ahern i muszę uczciwie powiedzieć, że jej poetycki styl pisania przypadł mi do gustu. Przyjemna lektura.

      Właśnie słyszałam, że Was przysypało i to chyba nawet parę razy, u nas tymczasem nic, ale zima jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

      Słuszne obawy, wszak dawno temu zdarzyło się u nas w rodzinie, że prawie bezzębny dziadek go połknął :) No, ale nie takie rzeczy ludzie połykali i przeżywali ;)

      Usuń
  3. Sokole Oko

    Witam w kolejne święto :)

    Nie mam problemu ze światełkami i ozdobami bo nie mam choinki ale domyślam się, że mogłaś mieć mały koszmarek w salonie bo ja kiedyś kupując żarówki do przedpokoju bo się przepaliły nie zwróciłam uwagi i też kupiłam niby te same ale świecące białym światłem. Wkręciłam je i jak zapaliłam myślałam, że zaliczę zgon na miejscu. Kilka świeciło ładnie tak na żółtawo a nowe dwie na biało niebiesko jakoś tak nawet nie umiem powiedzieć ale strasznie. Potem doczytałam na opakowaniu, że te same żarówki można mieć z różnym rodzajem światła i teraz już jestem mądrzejsza.

    Co do pijanego listonosza to nie kojarzę bo raczej u nas tylko się mu właśnie zawsze dawało (i nadal daje) te właśnie końcówki rent i emerytur. Natomiast aż nazbyt dobrze pamiętam pijanego księdza po kolędzie bo nie wiedzieć czemu wielu starszych parafian lubowało się w częstowaniu go na kolędzie ciastem i domową nalewką. Dobrze jeśli była ostra zima w tym czasie bo ministranci mogli go potem na probostwo łatwo odwieźć sankami (żenada ale pamiętam to i czasem pytałam tatę dlaczego ksiądz dziwnie pachniał).

    Co do zwyczajów świątecznych to u mnie czekało sie na pierwszą gwiazdkę z kolacją ale to tylko jak były małe dzieci. Jak teraz są dorośli to siadamy po prostu jak jest ciemno i nikt niczego nie wypatruje. Opłatki to wiadomo były zawsze ale sianka się u mnie nie dawało (teraz dajemy bo czasem jest w zestawie z opłatkami). Niektórzy dają pod talerze pieniążek każdemu niby żeby mu się powodziło ale to jest moim zdaniem jakiś też pogański wymysł więc tego nigdy u mnie się nie robiło. Ale przy oprawianiu karpia innym pogańskim zwyczajem mama zostawiała łuski i dawała każdemu do portfela. Wiem, że kopę lat żeśmy co roku te łuski wymieniali na nowe. W zasadzie to też jakaś bzdura jest. Już z tego zrezygnowałam. Ale nadal od zawsze na wszystkich Wigiliach mamy dodatkowe nakrycie dla ewentualnego niespodziewanego gościa. To akurat mi się nie kłóci z niczym i pogańskim nie jest więc ten zwyczaj przyswoiłam. A Pasterka zawsze była o 24.00 ale że sporo starszych ludzi na niej śpi a dzieci nie dają rady wyczekać to od kilku lat sporo okolicznych parafii zaczęło robić dwie pasterki o 24.00 i o 21.00 dla starszych i dzieci i okazuje się, że ta o 21.00 ma większe obłożenie więc może się z czasem coś w tym temacie zmieni.

    Więcej mi się nie przypomina. A co do dekoracji to ja stroję dom na święta w Wigilię rano albo dzień przed dlatego lubię na te ozdoby dłużej popatrzeć i trzymam wszystko do lutego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A witam witam :)

      Wow! To chyba Twój najdłuższy komentarz w historii tego bloga! Wielkie dzięki za niego, przeczytałam z prawdziwym zainteresowaniem.

      "Wkręciłam je i jak zapaliłam myślałam, że zaliczę zgon na miejscu". Haha! Człowiek uczy się całe życie, chociaż na Twoją korzyść przemawia fakt, że kupiłaś je przez przypadek. Ja natomiast świadomie poszłam w taki kolor, bo ubzdurałam sobie, że będzie to fajnie wyglądało. Teraz już wiem, że światło ksenonowe dobrze sprawdza się w samochodzie a nie na choince ;)

      Dzięki za odpowiedź na pytanie, którego nie zadałam :) Tak właśnie się wczoraj zastanawiałam, czy ludzie w Polsce ciągle praktykują zwyczaj dawania pieniędzy listonoszom.

      Co do księdza, to nawet mi nie przypominaj. Mój proboszcz był prawdziwym ziółkiem. Powiedzmy, że nic co ludzkie nie było mu obce... Widzę jednak, że i Twój ksiądz niczym nie ustępował mojemu.

      U nas nigdy nie jadło się karpia, więc i łusek nie było. A do portfeli wkłada się grosika na szczęście. Wydaje mi się, że kiedyś jak byłam młodsza i mieszkałam w Polsce, to bardziej "przejmowałam" się tymi zwyczajami i zabobonami. Po przeprowadzce do Irlandii całkowicie wyrosłam z zabobonów.

      W moim rodzinnym domu późno ubieraliśmy choinkę, tuż przed 24 XII albo nawet w Wigilię, ale tutaj robię to zdecydowanie wcześniej. Przeważnie w pierwszym tygodniu grudnia.

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Najdłuższy ??? na prawdę ??? aż niewiarygodne :)

      No rzadko że tak powiem kupuję żarówki to nawet nie wiedziałam że prócz gwintu i mocy trzeba jeszcze wiedzieć jaki kolor światła się chce mieć. Za szybko ten postęp idzie, za szybko ...

      Tak, nadal tak się robi. Nie wiem z czego to wynika skoro listonosz ma własną wypłatę i to jego praca a nie jakaś przysługa ale starsi ludzie nadal dają. Może młodsi emeryci już nie bo sporo z nich ma już konto w banku ale Ci co nie mają dają na pewno.

      Ksiądz którego z sankami kojarzę nie był proboszczem a wikarym no i żeby nie było nie mieszkałam na wsi a w mieście więc to nie jakiś tam problem wiejskich terenów. Wszyscy oczywiście wiedzieli, że on lubi i nie odmawia ale nikt z tym nic nie robił.

      Oooooooooo szczęśliwi którzy nie jadają karpia. Powiem Ci, że karp to skaranie jakieś. Nie rozumiem fenomenu tej ryby. Może była zawsze najtańsza i najłatwiej dostępna i stąd tak latami się przez wigilijny stół przewija ale tak serio to to jest ryba brudas. Pełna szlamu i syfu, żeby się pozbyć zapachu i tego syfu trzeba ją albo porządnie wyczyścić albo wymoczyć i do tego ma tak koszmarnie dużo ości, że odbiera to całą radość z jedzenia. Ja mam taki zawsze stres że połknę ość, że jem karpia godzinę mikro kęsami. I to nie jest jakaś schizofrenia tylko faktycznie kilka razy już tę ość połknęłam. Najgorzej miałam kilka lat temu jak mi się wbiła przy połykaniu w migdał i musiałam pincetą ją wyciągać ... KOSZMAR. Chętnie się też przerzucę na inną rybę może nawet będę robiła tą w marchewce i warzywach zamiast karpia.

      Grosik nadal się daje np. jak się komuś kupuje portfel. Tych zabobonów krąży ogrom a ja się zawsze zastanawiam jak to się ma do wiary. Przecież Kościół nas przestrzega przed obcymi bożkami a czym są te zabobony jak nie tym właśnie ???

      Za granicą wszystko jakoś szybciej leci u nas poza sklepami w domach nadal się stroi tuż przed Wigilią i trzyma dłużej ...

      Usuń
    3. Nie mierzyłam, ale tak na oko wygląda na najdłuższy ;)

      Jak to powiadają - nie przesadza się starych drzew. Tak się nauczyli i tak im pozostało. Dostosowują się do znanej w ich środowisku normy, czego z kolei ja czasem nie robię. Nikomu na przykład nie daję napiwków, jeśli ten ktoś faktycznie na nie nie zasłużył. Tak było właśnie we Francji i Włoszech, gdzie kelnerstwo zostało wyniesione na specjalny poziom gburstwa. Tak nieprofesjonalnych i odpychających kelnerów nigdzie indziej nie spotkałam. Przydałyby im się warsztaty w Irlandii. Nie mam za to problemu z dawaniem napiwku miłemu taksówkarzowi czy pomocnemu, uprzejmemu pracownikowi gastronomii. Trzeba sobie na nie jednak zapracować.

      Nie jestem przywiązana do tradycji jadania karpia w Wigilię, o czym pewnie doskonale już wiesz. W moim rodzinnym domu zawsze była inna ryba i nikt nie miał z tym problemu, co więcej - wszyscy zawsze czekali na nią z cieknącą ślinką, bo była pyszna, a poza tym na co dzień nieczęsto jadaliśmy ryby. Osobiście wolę śledzie - zawsze je przyrządzamy na święta, albo rybę po grecku. Połówek ma dokładnie ten sam problem co Ty ;)

      Wyobraź sobie, że właśnie dostałam na święta nowy portfel z grosikiem! :)

      Usuń
    4. Sokole Oko

      Widzę, że opindalasz się nie mniej niż ja ...

      Usuń
    5. Przyganiał kocioł garnkowi! ;)

      Usuń
  4. My jako, że wróciliśmy z kolejnych wojaży w piątek w nocy nie zdołaliśmy zaopatrzyć się już w choinkę - w niedziele ni można już było kupić żadnej (w sobotę nie chciało nam się z domu wychodzić),dlatego wzięliśmy od siostry kilka gałązek ubraliśmy z 10 bombek i tyle w temacie choinki. Ja od dłuższego czasu nie lubię świąt, nie czuje ich magii i kojarzą mi się z uciążliwością, a nie z beztroską radością. Szczerze mówiąc to nie pamiętam jakichś szczególnych zwyczajów, a już na pewno nic nie wdrażam u siebie. A coś mi się przypomniało w mojej rodzinie i nie tylko, w moich rejonach pilnowano, żeby w wigilię, ale przez cały dzień, pierwszą osobą która wejdzie do domu był mężczyzna, to miało zapewnić powodzenie i ochronić dom przed przed plotkami (jakby faceci nie byli plotkarzami :D). A i zawsze mój dziadek dawał wszystkim zwierzętom opłatek - koń, krowy, świnie, kury, króliki, psy koty - wszystkim. Przeważnie był wkruszany do jedzenia. Więcej nie pamiętam.
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że to, czy ktoś lubi święta czy też nie, w dużej mierze uzależnione jest od tego, w jakim sposób je spędza i jak bardzo musi w tym okresie robić to, co wypada. Ja akurat nie mam takiego problemu, od dawna spędzam je tak jak lubię i zawsze czekam na nie z utęsknieniem, bo mają w sobie coś "magicznego".

      Tak! Też pamiętam kultywowanie tej głupoty w dzieciństwie! Phi, że niby mężczyzna miał być gwarantem szczęścia i pomyślności, a kobieta pecha i nieszczęścia. Co za seksizm! Brak słów.

      Z tego, co pamiętam, to moi dziadkowie też praktykowali przemycanie opłatka zwierzętom. Jeśli się nie mylę, to w zestawie, który się nabywało, był właśnie specjalny, bodajże różowy opłatek, dla czworonogów.

      Dziękuję i wzajemnie!

      Usuń
  5. alez zamotana jestem! wchodziłam do Ciebie już kilka razy i patrzyłam na tytuł i nic, cały czas wydawało mi się, że to poprzedni.
    Ja choinki w tym roku nie miałam, bo A. zawalił. POnieważ jednak dom był dość mocno udekorowany, dzieci nawet specjalnie się nie upominały.
    Dekoracje z okna zdjęłam chyba 8 czy 9 stycznia, kiedy inni już dawno ich nie mieli; żałuję zawsze , kiedy chowam wszystko do pudeł. Boże Narodzenie to dla mnie wspaniały czas i lubię się nim cieszyć. W Polsce zawsze bardzo długo stała choinka(ale też ubieraliśmy ją dopiero w Wigilię).
    Teraz zostały mi światełka, świeczki, i zapachowe kominki.
    Co do lampek, to kupiłam kiedyś niebieskie - waliły jak lasery, nie dało się wytrzymać! Oddałam rodzicom i oni sobie wieszają to na dworze. Tam, daje efekt odpowiedni.
    u nas wszyscy szli na pasterkę - chcieliśmy, a nie musieliśmy - bo potem można było spróbować ciasta! całą wigilia był post ścisły, nawet po kolacji nie można było jeść nic niepostnego, dopiero po północy. A jakie były wrażenia!!!!! śnieg iskrzył się w świetle księżyca, mróz trzaskający.... to były zimy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze - serdecznie przepraszam za tak długie milczenie!

      Po drugie, rozumiem Twoje odczucia względem Bożego Narodzenia, bo też tak mam. W moim rodzinnym domu w Polsce choinka była późno ubierana, bo tuż przed Wigilią, ale też późno rozbierana. Wieszaliśmy na niej cukierki, więc gdyby była dekorowana na kilka tygodni przed świętami, wisiałyby na niej tylko same papierki i parę bombek :)

      Na moim osiedlu ktoś trzymał choinkę jeszcze pod koniec lutego. Inni ubierają ją już w listopadzie... Co "ludź", to obyczaj ;)

      Nawet mi nie mów o cieście, bo po pierwsze właśnie jestem bardzo głodna, a po drugie uwielbiam makowca - co ja bym dała, żeby go teraz zjeść!

      Usuń
  6. P.S. co do szkół w PL i tutaj, to różnice są - wiedziałam to już od znajomych, których rodzina wróciłą do PL. Według nich, w Polskich szkołąch zdecydowanie lepiej uczą, więcej wymagają.
    Teraz potwierdza to Gosia, chociaż u niej to inna sytuacja. Nie chce tego pisać na blogu z różnych względów, dlatego dzielę się z Tobą tutaj.
    Gosia chodzi do prywatnej szkoły brytyjskiej, gdzie nauczyciele są po Oxfordzie, Cambridge itp. więc poziom jest pod niebo. Kiedy dostałam raport po testach kwalifikacyjnych, załamałam się. Gosia- uczennica z samymi ocenami A - tam wyszłą na trójkach. Przyjeli ją tylko dlatego, że ma potencjał, i mieli też jeszcze 5 chłopaków po montessori z podobnymi zaległościami i zdecydowali się otworzyć rok tzw. wyrównujący. Tak więc gosia robi 8 klasę w PL, wiec jakby się cofnęła(tutaj byłąby w 2 drugiej klasie) ale już w tym momencie ma większą wiedzę, niż jej koleżanki z klasy drugiej w Irlandii.
    Choćby to, że tutaj masz science, a w Polsce biologie, fizykę i chemię i to już mówi samo za siebie.
    Żeby było śmieszniej, nawet jej angielski był słabo oceniony - bardzo mało słownictwa wyszukanego, zupełny brak umiejętności interpretacji utworów i brak umiejętności pisania wypracowań.
    To wszystko, to czubek góry lodowej... do egzaminów grudnowych udało się jej wyrównać ponad 50% zaległości i zaliczyć pierwszy semestr. to jest naprawdę ogromny sukces. Teraz jeszcze musi zaliczyć polską podstawę programową(geografię, historię i WOS).
    I tak to wygląda. Powiem Ci, że to był najtrudniejszy semestr dla niej, a dla mnie.... chyba przybyła mi tona siwych włosów. Był moment, że myślałam, że popełniliśmy błąd. Było tak strasznie ciężko, że nie potrafię ci tego opisać. Teraz za to Gosia powiedziała, że już nie wróci do Irlandii za skarby świata! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ciekawy i obszerny komentarz, przeczytałam go z dużym zainteresowaniem, bo temat uważam za wart uwagi. Słyszałam wcześniej o tych różnicach, ale przymykałam oko na słuchy, które mnie dochodziły, ale to głównie dlatego, że pochodziły od niezbyt zaufanych osób, które mają niezwykle mocną tendencję do krytykowania wszystkiego co tutejsze. Dlatego zależało mi na poznaniu Twojego zdania.

      Życzę Gosi wielu sukcesów. Nadal jestem pod wielkim wrażeniem tej dziewczyny, Waszych otwartych umysłów, a także postawy! Brawo!

      Usuń