sobota, 4 stycznia 2020

Kartka z pamiętnika kobiety podróżującej koleją...

W piątkowy poranek budzę się średnio wyspana, za to tak bojowo nastawiona do walki z ewentualnym pechem jak Mike Tyson przed wyjściem na ring. Moje postanowienie uczynienia tego dnia niezapomnianym jest też tak samo mocne jak determinacja Mike'a w przekazywaniu swoich genów i nazywaniu kolejnych potomków w wyszukany sposób. 

To nic, że kiepsko mi się spało. Mimo tego zaczynam ten dzień w swój ulubiony sposób, czyli od gorącego prysznica i kawy, co ma zagwarantować mi uśmiech i dobry nastrój na resztę dnia. Kiedy jednak parę godzin później - zadowolona z siebie, bo już dawno spakowana i wyfiokowana niczym dostojna matrona - zasiadam po raz ostatni do komputera, by upewnić się, że nic nie pomyliłam i mój pociąg faktycznie odjeżdża o tej, o której myślę i z tego peronu, o którym myślę, nagle oblewają mnie zimne poty, a uśmiech błyskawicznie znika z twarzy. 
"Nie, nie, nie! Tylko nie to!!!" - głośno i ostentacyjnie protestuję, kiedy mój wzrok pada na godzinę odjazdu mojego pociągu i adnotację, która sprawia, że momentalnie dostaję palpitacji serca: "If this train is an InterCity service it is sold out. Please select an alternative". To jest InterCity, ale to nie może być prawda! - próbuje zaklinać rzeczywistość. Ten pociąg nie może odjechać beze mnie! 
Nie mogę kupić biletu przez Internet, bo "pociąg jest już wyprzedany" i wszystko wskazuje na to, że właśnie dopadł mnie potężny prawy sierpowy, którego nie powstydziłby się wyżej wspomniany Tyson. Nie daję się jednak powalić z nóg i rozłożyć na łopatki, choć nie ukrywam, że trochę mnie ten cios zbił z pantałyku. 
Może wyglądam na kogoś, kto z góry jest na straconej pozycji, ale mam coś, co znajdowało się nawet  na dnie puszki Pandory - mam nadzieję. I to ona każe mi lekceważyć wkurzający rechot Piątku Trzynastego, przechwalającego się tym, że jest 1-0 dla niego, i mimo wszystko udać się na dworzec, by szukać prawdy u źródła. 
Zanim jednak udaje mi się zasięgnąć języka, stoję z dobre dziesięć minut przed okienkiem informacji, bo - pech chciał! - akurat jeden pracownik kończy swoją zmianę i przekazuje ją w ręce drugiego. Cały proces odbywa się oczywiście z jakże irlandzkim namaszczeniem, z jakże ogromną troską o to, by nie pogwałcić żadnej niepisanej zasady, a już szczególnie tej - "Relax! Take it easy!". Mam ochotę wrzasnąć "Pali się!", ale wtedy tym bardziej niczego bym się nie dowiedziała, więc stoję i ćwiczę cnotę cierpliwości. 
Nowy pracownik - z kolczykiem w uchu i z gumą w ustach -  dopiero rozpoczyna swoją zmianę, a mimo to wygląda gorzej niż znudzony mops. Wlepia wzrok w swój telefon, a ja zastanawiam się, czy nie popełnię śmiertelnego faux pas, jeśli właśnie otworzę usta i zapytam go, jak to właściwie jest z tym pociągiem do Castlebar. Zżera mnie jednak niepewność i właśnie to sprawia, że decyduję się jak najbardziej przymilnie zapytać, czy mogę jeszcze kupić bilet na interesujące mnie połączenie. "Yes" - słyszę w odpowiedzi i myślę sobie, że to najpiękniejsze "tak", jakie kiedykolwiek usłyszałam. 
Ośmielona uwagą, którą zostałam zaszczycona przez pracownika kolei, idę za ciosem i pytam o inne nurtujące mnie rzeczy ("dokąd tupta nocą jeż???" - żartuję!), zanim Znudzony Mops znów przeniesie swoją uwagę na telefon. Mówię, że nie wiem, kiedy będę wracać, choć najprawdopodobniej dopiero późnym popołudniem w niedzielę, i proszę, by mi podpowiedział, jaki bilet będzie dla mnie najlepszą opcją. Sprzedaje mi "open return", który ma ważność przez cały kalendarzowy miesiąc i upoważnia mnie do przejazdu takim połączeniem, które najbardziej będzie mi pasowało. Ta przyjemność kosztuje mnie 43 euro, drożej niż gdybym kupiła bilet przez Internet (warto to zrobić, jeśli chce się znacznie mniej zapłacić), ale to jest dla mnie akurat najmniejszym zmartwieniem - najważniejsze, że odjadę pociągiem, który sobie zaplanowałam i nie będę musiała wprowadzać w życie Planu B. Wait... jakiego Planu B? Żadnego nie miałam! 
Już obracam się, by odejść, kiedy przypominam sobie, że nie zaszkodzi spytać jeszcze o numer peronu, bo na tym etapie wiem już, że nie tylko telewizja kłamie, ale Internet także. Już raz próbował wpuścić mnie w maliny, karmiąc informacją o wyprzedanym połączeniu, może zatem zrobić to ponownie. 
"Jeszcze jedno pytanko... Czy mój pociąg odjeżdża z platformy numer 2?" - nieśmiało zagajam (i nawet nie muszę udawać słodkiej idiotki), a on posyła mi wymowne spojrzenie "przecież to proste jak budowa cepa!". "Z jedynki, nie z dwójki!" - odpowiada, pewnie myśląc sobie, że sam ma właśnie do czynienia z cepem...
Szybko przekonuję się, że nie jestem tu jedyną nieopierzoną pasażerką, bo staruszka, która siedzi w poczekalni z przejęciem opowiada każdemu, kto tylko zechce jej wysłuchać, że musi wysiąść dwie stacje dalej, gdzie będzie czekał na nią jej mąż i że razem jadą do kliniki w Galway. Jest ewidentnie poruszona całą sytuacją, szuka potwierdzenia, czy to na pewno właściwy pociąg, próbuję ją więc uspokoić, że tak, to na pewno ten - i na dowód pokazuję palcem jej stację na rozpisce wywieszonej w gablocie, ale kobiecina albo niedowidzi, albo nie dowierza obcej, bo po moich zapewnieniach podchodzi jeszcze do Znudzonego Mopsa i zadaje mu to samo pytanie. 
Po tym, jak uzyskuje od niego potwierdzenie moich słów, zaczyna mnie traktować jak swoją wyrocznię i chyba rozpowiadać wszystkim, że jestem Podręcznym Biurem Informacji, bo chwilę później podchodzi do mnie inna petentka i zadaje mi pytanie o pociąg, a ja zaczynam zastanawiać się, jak to możliwe, że nikt nie widzi tego, iż jestem tylko niewiele mniej przerażona niż one. Dzielnie jednak pomagam i udzielam kolejnej informacji, kiedy staruszka wyciąga z kieszeni zwitek papieru z zapisaną godziną przyjazdu pociągu na stację, na której musi wysiąść: "powiedz mi, bo ty chodziłaś do szkoły, czy 14:05 to pięć po drugiej?". Pytanie jak najbardziej zrozumiałe, bo Irlandczycy z uwielbieniem posługują się zegarem dwunastogodzinnym. "Tak, 14:05 to na pewno pięć po drugiej, a z tego oto miejsca odjeżdża Twój pociąg" - zapewniam. 
Przedział, do którego trafiam jest już pechowo dość mocno obsadzony pasażerami, a widok nadciągającego konduktora (to już?!) sprawia, że postanawiam przysiąść na pierwszym wolnym miejscu, by wygrzebać bilet, który zabunkrowałam w najciemniejszym zakamarku mojej torebki, a przy okazji nie zgubić połowy jej zawartości w czasie przetrzepywania jej. 
Konduktor zostawia pieczątkę na moim bilecie i odchodzi, a ja postanawiam pójść w jego ślady, bo moja aspołeczna natura wolałaby przez najbliższe godziny nie dzielić swojej najbliższej przestrzeni z innymi. 
Wyciągam szyję, bo wydaje mi się, że kilka rzędów przede mną są wolne siedzenia (nie widzę żadnych głów, ale zawsze jest niewielka szansa, że siedzą tam karły...) i postanawiam zaryzykować. Wizja znalezienia samotnego zakątka odpowiada mi bardziej niż siedzenie przy stoliku z trójką obcych. Ściągam walizkę, chwytam torebkę i ruszam, ale już po kilku sekundach zatrzymuje mnie mocne szarpnięcie - odwracam się i widzę, że pasek mojej torebki zaczepił się o kant stolika, przy którym siedziałam, ale uczynny siwowłosy mężczyzna już sięgał ręką, by mnie uwolnić. 
Są! Są! Nie myliłam się! Puste siedzenia! Co prawda bez stolika, ale obejdzie się bez niego. Siadam z ulgą i uświadamiam sobie, że chyba już wiem, dlaczego te miejsca są wolne - są usytuowane tyłem do kierunku jazdy, co nie jest bez znaczenia dla osób z chorobą lokomocyjną. "E tam, nic mi nie będzie... Chyba". 
Pozwalam sobie na nonszalancję, skoro tyle wolnych miejsc wokół - nie wpycham walizki na półkę nad głową, trzymam ją koło siebie. Opuszczam składany stolik, kładę na nim torebkę i zaczynam grzebać w jej trzewiach w poszukiwaniu słuchawek, a te - jak wszystkie kable zresztą! - mają niesamowitą skłonność do plątania się. Wyjmuję więc coś, co przypomina przeklęty węzeł gordyjski i próbuję go rozsupłać, ale najwyraźniej robię to z gracją i delikatnością radzieckiego czołgu, bo... wyrywam jedną słuchawkę, co nie byłoby dla mnie wielkim zmartwieniem, gdybym była van Goghiem i dysponowała tylko jednym uchem. Wspaniały początek podróży, nie ma co! A nie minęło jeszcze dziesięć minut! Ciekawa jestem, co jeszcze zepsuję... 
Nic nie psuję, dostrzegam za to, że po drugiej stronie, w rzędzie przede mną siedzi "moja towarzyszka niedoli" - staruszka, która przeżywała swoją podróż jak stonka wykopki. Zerkam na nią ukradkiem, bo zbliżamy się do jej stacji, a ona jest podejrzanie spokojna i nieruchoma (nie, nie umarła) ;) Nie spuszczam więc z niej wzroku, by w razie czego mieć czas na interwencję i wysadzenie jej na odpowiedniej stacji. Nie ma jednak takiej potrzeby, bo kiedy dojeżdżamy we właściwe miejsce, ona - niczym pies Pawłowa - prawidłowo reaguje na bodźce i słyszane komunikaty (najpierw wypowiadane po irlandzku, potem powtarzane po angielsku, a do tego cały czas znajdujące się na wyświetlaczu). Zabiera swój niewielki bagaż, odpowiada na moje pożegnanie, życząc mi przy okazji szczęśliwych świąt, i wychodzi...
Reszta podróży przebiega mi bezproblemowo i "nudno". Po piątku trzynastego spodziewałabym się większej kreatywności, tymczasem nikt mnie nie zaczepia, nikt się nie przysiada, żadne dziecko nie kopie w mój fotel, i nikt nie je kanapek z kiełbasą i jajem. 
Korzystam za to ze sprzyjających warunków: jednym uchem słucham ulubionej muzyki, a do tego wreszcie czytam książkę (w domu nie mogę, bo... sabotuje mnie mój własny kot!) o technikach przesłuchań i wykrywania kłamstw, napisaną przez byłych agentów CIA i polecaną przez Jackie, moją "promotorkę". Chowam ją jednak do walizki, kiedy dostrzegam na wyświetlaczu informację, że za kilkanaście kilometrów będziemy na mojej stacji. 
This is it! To się naprawdę dzieje! - myślę podekscytowana. Castlebar, here I come!

***

Jeśli macie ochotę zapoznać się z przezabawną historią, którą w czasie podróży irlandzką koleją przeżył mój blogowy znajomy, to odsyłam Was na jego świetną stronę: 

https://nazakreciedrogi.wordpress.com/2019/12/25/kolejowa-przygoda-z-blekitna-walizka/

27 komentarzy:

  1. Brawo Ty! I okazało się, że piątek trzynastego tylko w horrorach strasznym jest. Ale doszły mnie słuchy, że biletów sprzedają więcej niż miejsc siedzących. Stąd pewnie rozbieżność między internetem a kasą biletową. A przygoda z walizką rewelacja. I jak oddaje mentalność starszych Irlandczyków. Jedno tylko gryzło mnie w oczy. Pamiętasz, kiedyś rozmawialiśmy na temat książek pisanych o czasie przeszłym w czasie teraźniejszym. No i dzisiaj coś takiego nam zaserwowałaś. Czy mam rozumieć, że jednak zdecydowałaś się po namowach zostać znaną i poczytną pisarką? ;)
    Słonecznej niedzieli życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, to był mój pierwszy raz, miałam prawo być spanikowana ;) I choć w drodze powrotnej było "ciekawiej", to jednak podróż koleją na tyle mi się spodobała, że mam w planach kolejną.

      Kurczę, właśnie nie bardzo pamiętam, przepraszam! Czasem zwyczajnie łatwiej opisywać przeszłość posługując się czasem teraźniejszym. I to nie jest jedyny post napisany w taki sposób - będzie ich więcej ;)

      Nie, nie zdecydowałam się :) Uwierz mi, nie chcesz tego :) Umarłabym z głodu, gdybym musiała zarabiać na życie pisaniem!

      Och, motywacji mi życz, a nie słonecznej niedzieli! ;)

      Usuń
  2. Ten blog nazakreciedrogi całkiem sympatyczny. Mój czytnik RSS ucieszył się z nowego żarełka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet bardzo sympatyczny - podobnie zresztą jak jego autor! Nie polecałabym, gdyby nie było warto! Sama na niego trafiłam niedawno i nie mogłam przestać zaglądać - kopalnia wiedzy!

      Usuń
  3. Wybrać się w podróż po Irlandii pociągiem w piątek 13-go? No no, odważna kobieta z Ciebie! Ale już niebawem masz szansę na prawdziwe poigranie z przygodą. Zbliża się Leap Year, a wtedy dzieją się rzeczy naprawdę niezwykłe, szczególnie na Zielonej Wyspie, a najczęściej w podróży właśnie :)
    PS. Dziękuję za podlinkowanie mojej błękitnej walizki w różowe kwiaty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czego się nie robi dla miłości? :) Chcąc zobaczyć i usłyszeć Walking On Cars, musiałam podjąć się tego jakże ryzykownego zadania ;) Powiem Ci jednak, że było warto, bo to był najlepszy koncert w moim życiu - lepszy nawet niż ten Kings of Leon (tutaj jednak spore znaczenie miał mały rozmiar sali, ta w Castlebar był nieporównywalnie mniejsza od 3 Arena i miała bardzo dobrą akustykę).

      A skoro o miłości i Leap Year mowa, to chyba muszę podtrzymać tę jakże nietypową irlandzką tradycję i... oświadczyć się komuś ;) Tylko jak do tego czasu znaleźć naiwniaka, który by je zaakceptował? ;)

      Usuń
  4. Oj tam, pesymistka z Ciebie. Przecież stary irlandzki obyczaj każe, że 29 lutego każda kobieta może oświadczyć się dowolnemu mężczyźnie, a ten usidlony przez elfy nie będzie zdolny powiedzieć "NIE"! A zatem do dzieła (i wyboru). Masz całe dwa miesiące!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypraszam sobie tę pesymistkę - realistka, jak już :) Co by nie mówić, czas działa na moją niekorzyść, a kandydatów brakuje! I gdzie, u licha, znaleźć elfy, które pomogłyby mi w realizacji tego chytrego planu?! Jeszcze na nie tutaj nie natrafiłam, a do Islandii już raczej nie zdążę się wybrać po posiłki ;) Bez elfów wydaję się być skazana na porażkę, bo w wersji, którą znam, mężczyzna może jak najbardziej odmówić! :( Co prawda, powinien osłodzić swoją odmowę całusem bądź obdarowaniem niedoszłej małżonki jedwabną suknią, ale jednak MOŻE powiedzieć "nie"! A jednak wyszła ze mnie ta wspomniana przez Ciebie pesymistka ;)

      Usuń
  5. Dobry wieczór!

    Muszę Ci powiedzieć, że jestem troszkę rozczarowana, że tak dobrze Ci poszło:P

    Myślałam, że ze łzami w oczach i białą chusteczką pożegnasz odjeżdżający pociąg (ja często tak macham na widok tramwaju, kiedy mróz mnie szczypie w moje piękne oczy). Może spotkasz inne przygody w swojej podróży? A tu proszę. Gratuluję. Ocalałaś;)

    Muszę przyznać, że komunikacja w Irlandii jest droga. A jak już tu sobie tak czule szeptamy do blogowego uszka to muszę Ci się przyznać do jeszcze czegoś-niebawem zawitam w Irlandii. Będzie to krótki wypad, bardzo krótki, ale zdecydowanie, żeby podkręcić atmosferę muszę Ci powiedzieć, że to będzie podróż mojego życia.

    Ty aspołeczna? Nie sądzę;) Muszę jednak powiedzieć, że ja nazbyt często trafiam na dzieci kopiące w fotel i innych dziwnych pasażerów.

    Mam jeszcze jedno pytanie: czy Ty podróżowałaś pociągiem bo nie miałaś innej formy komunikacji? Wybacz, że pytam, ale mam swój powód:D

    No to tyle. Pozdrawiam Cię ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, co za spragniona krwi kobieta!!! Najpierw była rozczarowana, że szczęśliwie dopłynęłam do brzegu Doolin, a teraz to! ;) Od dziś zaczynam Cię nazywać "Czarną Wdową"! ;) K. powinien uważać, żebyś go nie pożarła ;)

      Komunikacja? Życie w Irlandii jest drogie! Byłaś ostatnio w Portugalii, a zatem z pewnością zauważyłaś rozdźwięk w cenach noclegów i wyżywienia.

      Nie mów, że ta Twoja wizyta będzie się wiązała z tradycją, o której wyżej wspominaliśmy? ;) Czyżbyś planowała oświadczyć się swemu wybrankowi? ;) Może jeszcze za pomocą pięknego claddagh ring z Galway? (to nie jest głupi pomysł!) :)

      Te dzieci kopiące w cudze fotele nie przez przypadek znalazły się w mojej wyliczance :)

      A jak myślisz, Sherlocku? ;) Myślisz, że dobrowolnie przedłożyłabym pociąg nad samochód? No way, Jose!

      Usuń
    2. Hahahaha! Ubawiłam się! Dobrze, że tu jeszcze jesteś. Mam całą nockę przed sobą, zechcesz potowarzyszyć czarnej, zasmarkanej wdowie?;) Wszak do ósmej sporo czasu, a ja tu do ósmej pracować muszę. K. już dobrze wie na co się pisze. Spokojna Twoja rozczochrana;)

      To prawda. Irlandia jest o niebo droższa niż Portugalia. Tam w przyzwoitym miejscu da się nocować za jedyne 20 EUR za osobę od nocy, w stolicy! Zaspokajanie głodu również jest tam tańsze;)

      U la la. Kochana! Nie zdradzę Ci ani rąbka tajemnicy;-) Musisz wytrzymać do połowy marca. Wytrzymasz?:D Chciałam Ci tylko powiedzieć, że beczki soli ze sobą nie zjadłyśmy co prawda, ale znasz mnie nad wyraz dobrze:D Nie zamierzam jednak podróżować do Irlandii 29 lutego i oświadczać się wybrankowi;) Jestem w tej kwestii trochę bardziej staroświecka. Co ciekawe w trakcie świąt oglądaliśmy razem Oświadczyny po irlandzku:P

      Ojej! To niedobrze...

      Usuń
    3. Widzę, że obydwie robimy dokładnie to samo, czyli dzielnie udajemy, że pracujemy przy komputerze :) Great minds think (and act) alike! ;)

      Czarna, zasmarkana wdowa powinna leżeć teraz w łóżku i się kurować, a nie rozsiewać zarazki! Pamiętasz z poprzedniego wpisu, jak mnie urządziła Matka Przełożona? Zresztą, czego ja się spodziewam po Czarnej Wdowie? ;) Normalnie z chęcią bym Ci potowarzyszyła, ale Twoje krwiożercze zapędy nieco ostudziły mój zapał - boję się odwracać do Ciebie plecami ;)

      Za 20 euro to ja nocowałam tutaj tylko jeden jedyny raz, a było to w B&B w Bantry (hrabstwo Cork) bodajże w 2007 roku. Fajnie było...! Do dziś pamiętam widok na zatokę i wesołą muzykę dobiegającą z lokali naprzeciwko, ech... Rozmarzyłam się.

      Prawdę powiedziawszy, ja również jestem bardzo staroświecka pod tym względem i jednak wolałabym, aby to facet oświadczył się mi, a nie ja jemu :)

      Oglądaliście razem "Oświadczyny po irlandzku"? Ha! Czyli grunt już podłożony ;)

      Usuń
    4. Rozgryzłaś mnie!:D Nie pierwszy raz dzisiaj z resztą:P

      Leżę w łóżku i pracuję. Wyobraź sobie, że można to połączyć jeśli się ma fantastycznego szefa. Pojechałam wczoraj do pracy, a szef widząc w jakim jestem stanie odesłał mnie do domu i nakazał home office;)

      Nie bój się. Zrobiłam Ci kiedyś krzywdę?:P

      No to ja nocowałam już za dwadzieścia euro w Portugalii dwa lata temu dwa razy. Fakt, że łazienka wspólna, ale zawsze czysta. Tym razem mieliśmy łazienkę niemal na wyłączność tylko poza pokojem. Nie dziwię Ci się, że się rozmarzyłaś...;)

      No to doskonale mnie rozumiesz:D

      Tak, to mój najlepszy poprawiacz humoru, a miałam wtedy z jakiegoś powodu zły humor:P

      Usuń
    5. Haha, to "leżę w łóżku i pracuję" skojarzyło mi się w bardzo ciekawy sposób :) Ja chyba też niedługo wskoczę do łóżka (ale nie będę w nim pracować!), bo mój mózg najwyraźniej już udał się na spoczynek i nie pracuje na takich obrotach, na jakich bym chciała. Zresztą, nie chce mi się już wysilać, jeśli mam być szczera :)

      A szef byłby fantastyczny, gdyby kazał Ci wracać do łóżka i odpoczywać, nie zaś pracować ;) Tak to jest tylko fajny! :)

      Boję się każdego, kto tak mówi ;)

      A propos tego Twojego "K. już dobrze wie na co się pisze", to zapomniałam dodać, że... jednak nie mam pewności, iż jest w pełni władz umysłowych, skoro zadaje się z Czarną Wdową aka Modliszką ;)

      W Irlandii na próżno szukać tak tanich B&B i hoteli. Jakiś hostel z dormitorium pewnie by się znalazł za taką cenę, ale coś mi podpowiada, że nie jesteś nimi zainteresowana :)

      Myślę, że tu chodziło nie o polepszacz humoru a o przekaz podprogowy ;)

      Usuń
    6. Nie wiem jakie Ty masz skojarzenia o tej porze kobieto;) Idź już lepiej spać, co:P Albo nie, zostań tu lepiej ze mną!:D

      Mamy tak mały zespół, że raczej nie może sobie na to pozwolić:P

      Nie tylko Ty jedna masz takie wątpliwości. Niektórzy mają teorię, że postradał zmysły dwa miesiące temu (hihi) :D

      Zdecydowanie nie jestem zainteresowana ze spaniem z obcymi w pokojach:P

      Widzę, że wszędzie szukasz drugiego dna, jak typowa kobieta:D I jak tu z Tobą korespondować? Włączając film zaznaczyłam, że to żadna aluzja:D Co pewien czas pytał czy na pewno:P

      Usuń
    7. Ja mam zawsze takie skojarzenia, pora dnia albo nocy nie ma tu żadnego znaczenia ;)

      Idę spać, już idę :) Właśnie skończyłam się kąpać i to jedyne, o czym teraz marzę, wybacz więc, że zostawiam Cię samą na placu boju! Miłej nocy mimo wszystko :)

      Usuń
    8. Kiedy zajrzałem tu parę minut po drugiej, to oczom nie wierzyłem bo mi już szara komórka słabo pracowała. Sprawdzam dzisiaj i widzę, że nic się nie zmieniło. Nooo, ja to cierpię na starczą bezsenność umilaną jutubowymi kabaretami. ;) A Wy, droga młodzieży? Tylko praca i praca? Tak się można szybko na lepszy świat przenieść.
      A swoją drogą to chyba czas już przycisk "live chat" zainstalować albo ogłaszać jakieś live'y bo pewnie więcej chętnych na takie pogaduchy by się znalazło. Rose, szybkiego powrotu do zdrowia Ci życzę, a tobie Taito wysokich not na zaliczeniu, cokolwiek lub kogokolwiek zaliczać zamierzasz. ;) (to tak a propos "pracowania w łóżku" i Leap Year)

      Usuń
    9. Trzeba było do nas dołączyć! Niedomyślny jesteś!

      A co do reszty Twojego komentarza, to wybacz, ale jedyne , co mogę napisać, to "hahahaha!". Dzięki za poranną dawkę humoru, w sam raz do kawy :) Oglądanie kabaretów nie poszło na darmo ;)

      Usuń
    10. Niedomyślny... bo to nieładnie wcinać się w cudzą rozmowę bez zaproszenia. A i głupotę jakąś można palnąć, kiedy człowiek ma kilka nocy z rzędu zarwanych, w pracy od rana do wieczora i jeszcze nie wiadomo czy to nie ostatnia szara komórka odpowiada za sensowność wypowiedzi. :P
      Ja też już po kawie i rozważam co robić. Prace porządkowe czy może najpierw krótka przejażdżka motorem. Jakaś podpowiedź?

      Usuń
    11. Ja naprawdę doceniam Twoje dobre maniery, ale są takie momenty, w których bycie "bad boyem" jest milej widziane niż wspomniana szarmanckość ;) Poza tym skoro tak bardzo się krygujesz, to mogłeś rozpocząć własny wątek, bez konieczności wcinania się między wódkę a zakąskę! ;) No i na koniec: od teraz czuj się zawsze do tego upoważniony, jako że zostałeś oficjalnie zaproszony :)

      Ja jestem świeżo po prysznicu i z mokrymi włosami nigdzie nie wychodzę, ale Ty się nie krępuj ;) U mnie sucho i "pogodnie", choć nieco szaro :)

      Usuń
    12. Ledwie poprosiłem o podpowiedź a już miałem telefon. Plany uległy zmianie i mam wycieczkę do stolicy. Jak widzisz słowa Sedesa z Bakelitu, wróć... Heraklita z Efezu nic na aktualności nie straciły w roku dwadzieścia dwadzieścia.

      Usuń
    13. Auć! To zamiast przejażdżki motocyklowej masz samochodową :( Szerokiej drogi!

      Usuń
    14. Dziękuję Zielaku! Cóż, trzeba było się wtrącić, dobrze Taita prawi;) I kto tu nam mówił coś na temat pracy? Hihi

      Usuń
  6. Sokole Oko

    Zaskoczonam, żeś wcześniej tego biletu nie kupiła. Jakoś ja tak na ostatni moment spraw nie zostawiam :)

    Co do zegarka i czasu ... czy ja dobrze rozumiem, że ta Pani operowała czasem czternasta pięć i nie wiedziała jaka to godzina druga pięć ??? nie ogarniam tego przykładu :/

    Co do znudzonego mopsa to niestety taka nas czeka rzeczywistość. U nas coraz więcej się takich mopsów pojawia i to są nowi pracownicy rocznik 2000 plus. Generalnie nieodrywalni od telefonów i wykonujący ściśle te obowiązki jakie im wpisano w zakres. Jak trzeba coś podnieść z podłogi co upadło to będą to omijali nie podnosząc jeśli nie ma tego wpisanego w umowie o pracę. To mnie coraz bardziej przeraża. No i fakt, że społeczeństwo nam ogólnie durnieje. Przykład: ktoś jakaś Pani wieku nie znam kupiła ode mnie ciuch na OLX. Wzięła namiary na konto i nawet od razu zapłaciła ale napisała wpłaciłam, czekam na wysyłkę i zniknęła z sieci nie podając swoich danych do wysyłki.

    A w ogóle to fajnie i zabawnie to opisałaś aż się miło czytało i uśmiechało pod nosem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planowałam go kupić w kasie na dworcu. Gdybym kupiła przez Internet, moje dane wyświetlałyby się nad wykupionym miejscem, no i musiałabym znaleźć odpowiedni wagon...

      Irlandczycy, podobnie zresztą jak Brytyjczycy, stosują 12-godzinowy zapis (Polacy 24-godzinowy). Przykładowo: 10 am, to dziesiąta rano, ale 10 pm to już dziesiąta wieczorem, 3 pm to piętnasta, a 3 am to trzecia nad ranem. Skrót "am/AM" wywodzi się z łaciny i oznacza "przed południem", "pm/PM" - po południu. Mało kto posługuje się zegarem dwudziestoczterogodzinnym i drugą po południu zapisuje jako "14:00". Na tym skrawku papieru był właśnie taki zapis: 14:05. Pewnie ktoś jej to napisał, a ona nie była przyzwyczajona do takiego zapisu godzinowego i stąd ta niepewność. Chciała więc upewnić się, że 14:05 to właśnie druga pięć.

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Aaaaaaaa dobra już rozumiem. Jakoś w ogóle inaczej to rozkminiałam. Faktycznie w takim razie jak jest tylko 10 i 10 to trudno zrozumieć o co chodzi z 14.

      Usuń