poniedziałek, 27 stycznia 2020

Wspomnienia z domu umarłego


"W niebie każdy spotyka pięć osób — powiedział nagle Niebieski Człowiek. — Przekonasz się, że wszystkie te osoby nie bez powodu pojawiły się w twoim życiu. Wtedy mogłeś nie znać tego powodu. Po to jest niebo. Żeby zrozumieć sens życia na ziemi".
Byłeś dla mnie jedną z takich osób. 
Jestem pewna, że nawet nigdy Ci nie przyszło do głowy, jak wiele dobra wnosiłeś do mojego życia i jak wielki wpływ na nie miałeś. 
Nigdy Ci tego nie powiedziałam, ale uwielbiałam, kiedy na mnie patrzyłeś. W Twoich starych, umęczonych oczach było tyle ciepła! Zawsze paliły się w nich radosne i figlarne iskierki. Jak to możliwe, że nigdy nie zgasły po tylu niełatwych dekadach życia? A przecież musiały być takie momenty, w których zamartwiałeś się, jak odbudować spalony dom, jak zapewnić godne życie gromadce dzieci, które razem ze swoją żoną sprowadziłeś na ten świat. 
Nigdy Ci tego nie mówiłam, ale nigdy nie miałam dziadka. Ten po kądzieli zmarł, zanim się urodziłam, ten od strony ojca nigdy nie dorósł do bycia dziadkiem. Znajdowałam się 1600 km od domu, kiedy na telefon stacjonarny "moich" Francuzów zadzwoniła mama. Jedną z wyuczonych formułek, które zapisałam jej fonetycznie przed moim wyjazdem, poprosiła Isabelle, by przywołała mnie do telefonu, by przekazać mi te wieści. Rozpłakałam się wtedy. Wiem, że nie byłbyś zazdrosny ani o jedną z tych łez, ale mimo to powiem Ci, że nie wypływały one z moich oczu, bo straciłam dziadka. Dla mnie i tak od dawna już nie żył. Rozpłakałam się wtedy, bo kiedy obwieściłam towarzystwu, co się stało, Francine podeszła do mnie i bez słowa wzięła mnie w ramiona. I stąd te łzy. Ten gest i ta jej dobroć mnie wzruszyły. Nie śmierć dziadka, który w życiu nawet mnie nie przytulił, ani nie powiedział jednego dobrego słowa. 
Nigdy Ci tego nie mówiłam, ale ludzie zawiedli mnie wielokrotnie, więc w którymś momencie po prostu zaczęłam określać się mianem "mizantropki", ale chyba bardziej w nadziei, że w ten sposób uodpornię się na całe zło z ich strony, niż z wiary, że faktycznie nią jestem. Nigdy jednak nie udało mi się uodpornić na dobro, tak jak nie udało mi się zrozumieć, dlaczego najczęściej spotyka mnie ono ze strony całkowicie obcych mi ludzi. 
Tak więc płakałam wtedy, w reakcji na to niespodziewane dobro, ale to po Tobie tak naprawdę rozpaczałam, choć nikt mnie wtedy nie tulił. 
Mój dziadek nie zasłużył nawet na jedną moją przypadkową łzę. Ilekroć myślę o nim, a nie zdarza się to zbyt często, widzę go wiecznie niezadowolonego i skwaszonego. Taki właśnie był: mały, naburmuszony i zły na cały świat. Czasami myślę, że to nie marskość wątroby go zabiła, ale "marskość serca", w którym nie było miejsca dla jego wnucząt. A Ty? Kiedy na chwilę odzyskałeś przytomność i zobaczyłeś jedną ze swoich wnuczek, złapałeś ją za rękę i stwierdziłeś, że jest świetną dziewczynką. A potem zasnąłeś, nadal ściskając tę jej małą, delikatną rączkę w swojej dużej, spracowanej dłoni... Albo wtedy, kiedy po kilkunastu dniach leżenia w szpitalnym łóżku, po zbyt długim śnie udało Ci się wreszcie otworzyć oczy i zobaczyć Twoją synową - pierwsze co zrobiłeś, to uśmiechnąłeś się, po czym znów odpłynąłeś do krainy snów. This is so you! 
Nigdy Ci tego nie mówiłam, ale zawsze wzruszała mnie scena śmierci Chrisa w "Into the Wild" i jego stwierdzenie, że miał szczęśliwe życie. Albo końcowa scena w "The Theory of Everything", w której Stephen Hawking, patrzy na dzieci i mówi do swojej byłej żony: "Look what we made". Nie byłeś tak znany jak on, ale wierz mi, że  dokonałeś tylko niewiele mniejszych rzeczy i tylko niewiele mniejszą gwiazdą byłeś. Obydwaj jesteście moimi bohaterami i autorytetami.
To takie ważne, by móc powiedzieć na łożu śmierci, że miało się dobre życie. Uśmiechnąć się na wspomnienie przeżytych lat i odejść w nieznane bez lęku i rozpaczy, za to z pogodą ducha i uśmiechem na twarzy. Byłeś dzielny do końca swojego życia i nawet w takim krytycznym dla nas momencie zachowałeś się z klasą, dając nam tym samym ostatni podarunek od siebie - świadomość, że nie paraliżował Cię lęk i obawa, że to już koniec. Odchodziłeś honorowo, niczym kapitan na tonącym statku. 
Nigdy Ci tego nie mówiłam, ale kiedy zamykam oczy i przywołuję Twój obraz, widzę spojrzenie innego "staruszka". Gdyby przeliczyć jego psie lata na te ludzkie, myślę, że byłby Twoim rówieśnikiem. Stawy odmawiają mu posłuszeństwa, porusza się zatem mniej więcej w takim samym tempie, w jakim Ty to robiłeś, nierzadko przy tym upadając pod swoim własnym ciężarem. Mamy więc swój wypracowany rytuał, który ma zminimalizować jego wysiłek. Kiedy on leży, a ja niosę mu strawę, zawsze podsuwam mu ją najbliżej nosa, a on wtedy rozsuwa swoje przednie łapy, bym mogła wsunąć miskę między nie. Kiedy zaś zaczynam się prostować i podnoszę głowę, nasze spojrzenia się krzyżują. Nie patrzy na to, co ma w misce - zawsze patrzy mi w oczy. I robi to w bardzo specyficzny sposób. Nie wiem, co widzi w moich, za to ja w jego wielkich brązowych oczyskach widzę tylko ogromną wdzięczność. I to charakterystyczne, dobrze mi znane ciepło. Ty tak właśnie patrzyłeś. Z wdzięcznością. Jakbyś miał jakiś dług wdzięczności do spłacenia. Nie miałeś żadnego. Może głupio to zabrzmi, ale obydwaj mieliście ze sobą coś wspólnego - to Wasze ciepłe, miłosierne spojrzenie, które mogłoby roztopić nawet stal. 
Nie wiem, ile udało Ci się zakodować z tych ostatnich dni, kiedy leżałeś w obcym, szpitalnym łóżku, ale wiedz, że nawet na moment nie byłeś sam. Nikt nie zniósł myśli, że mógłbyś odejść z tego świata w samotności. Twoje życie przecież było dalekie od niej. Twoja oddana żona, z którą spędziłeś pięć dekad swojego życia, czuwała przy Tobie za dnia i nocy, popłakując ukradkiem i udając dzielniejszą, niż jest, mimo że w głębi duszy musiał paraliżować ją strach przed długimi, ciemnymi i samotnymi nocami, których tak nie znosi. Dzieci i wnuki robiły to samo. Ciasnym wianuszkiem oplatały Twoje łóżko... Masz wspaniałą rodzinę, wiesz? Zazdroszczę Ci jej. 
Też chciałam Cię odwiedzić, wiesz? Spytałam Twoich bliskich, czy będę mogła Cię zobaczyć w szpitalu, nie jestem przecież Twoją rodziną, a Twój kochany syn powiedział, że z chęcią mnie zabierze, jeśli tylko tego zechcę, szybko jednak dodał, że nie chcę widzieć obrazka nędzy i rozpaczy, którym się niechcący stałeś. Powiedział, że już odszedłeś i że ta powłoka cielesna na szpitalnym łóżku to nie Ty. I że nawet on nie mógł znieść tego widoku. 
Miał rację. Nie chcę Cię zapamiętać w takim stanie. Chcę zawsze pamiętać Cię tak jak teraz - z tym dobrotliwym uśmieszkiem na twarzy, z pełnymi ciepła oczami wyglądającymi spod jakże bujnej siwiutkiej czupryny. Nie chcę mieć przed oczami Twojego wychudzonego, zmizerniałego wizerunku i nienaturalnego koloru skóry. Ty przecież nosiłeś się z godnością - życie dawało Ci w kość i nakładało na barki kolejne ciężary, ale mimo to nigdy Cię nie złamało. Nie odebrało Ci imponującego wzrostu. A ten Twój krąglutki brzuch, w którym według Twojej dowcipnej i niesfornej wnuczki miały znajdować się bliźnięta, tylko dodawał Ci uroku. Wyglądałeś dzięki temu trochę jak święty Mikołaj. Ale i on zanikł, tak jak systematycznie ulatywało z Ciebie życie. A jeszcze przecież niedawno żartowano sobie z Ciebie, że jesteś jedyną osobą, która trzy razy w tygodniu chodzi na siłownię i... tyje. A Ty chodziłeś do centrum fitnessu, bo uwielbiałeś jacuzzi i pogadanki o polityce i GAA. Potrafiłeś znaleźć wspólny język z każdym. Wiesz, że doczekałeś się tam małego fanklubu? Tak, właśnie tam, wśród "młodzieży". Może właśnie dlatego, że nigdy nie zwykłeś mawiać z pogardą, że za Twoich czasów młodzież była inna - lepsza, nie to co teraz. 
Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie pod koniec roku, kiedy zapytałeś, czy mam ubraną choinkę, a ja przyznałam Ci się, że nie, bo nie czuję świąt w sercu? Odpowiedziałeś, że Ty też nie masz i dodałeś "don't bother!". Potraktuję te Twoje słowa jako Twoją ostatnią poradę, swoisty drogowskaz, i przekuję na inne dziedziny życia. Postaram się skupiać tylko na tym, co w życiu istotne, bo Ty byś tak zrobił, i przestać przywiązywać wagę do rzeczy, które na to nie zasługują. 
Nie udało mi się odwiedzić Cię w szpitalu. Będę Cię jednak odwiedzać na cmentarzu. Obiecuję. Zawsze będę mieć dla Ciebie kwiaty albo świeczkę, bo Twój uśmiech był dla mnie światełkiem i promykiem słońca w najbardziej pochmurne dni. Opowiem Ci, jak mija nam życie bez Ciebie, jaką pustkę nam uczyniłeś i jak zmieniają się Twoje wnuczęta. Opowiem, co ciekawego wyczytałam w Twoim ulubionym "Irish Farmers Journal", opowiem, jak pięknie zielenią się pastwiska i jak radośnie brykają po nich nowonarodzone owieczki. Jako farmer z krwi i kości na pewno byłbyś tym zainteresowany. Opowiem też o małych ironiach losu, z których utkane jest życie. Na przykład o tym, jak znalazłam prawdziwy dom ponad 2200 km od tego polskiego, i o tym, jak stałeś się moim dziadkiem... I o tym, że od teraz każde moje urodziny będą jednocześnie Twoją rocznicą śmierci... Wiem, że uwielbiałeś droczyć się i robić psikusy, ale tego mogłeś sobie darować, bo to były moje najgorsze urodziny. 
Oddałabym pięć lat swojego życia za pięć Twoich. Oddałabym nawet może więcej, bo moje życie nie jest w połowie tyle warte ile Twoje, gdybym tylko wiedziała, gdzie się udać i z kim próbować dobić tego targu. 
Nie wiem, jak przeżyję Twój jutrzejszy pogrzeb, skoro już dziś pękło mi serce, kiedy zobaczyłam Cię w trumnie. Bez życia, bez tego Twojego zawadiackiego uśmieszku... Jestem za to niemal pewna, że jutro nie znajdzie się ani jedna para oczu, z których nie popłynie żadna łza... 
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Dziadku, i że zobaczę w Twoich oczach to doskonale mi znane ciepło!

10 komentarzy:

  1. Sokole Oko

    Współczuję bardzo tej straty. Widać, że bardzo to była ważna dla Ciebie osoba i, że pewnie nigdy pustki po niej nikt inny nie zastąpi. Takie osoby stają na naszej drodze i żadne później nie są w stanie choć trochę sie zbliżyć do tej relacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Kochany Zielaku! It means the world to me...

      Usuń
  3. Pięknie napisane pożegnanie wyjątkowego bez wątpienia człowieka. Ściskam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie Ci dziękuję za te słowa, Kochany Michałku!

      Usuń
  4. Cześć Taito,

    To może ja Cię po prostu mocno przytulę, co? W zanadrzu mam też całe duże opakowanie chusteczek. Postawię Ci dobre wino, upiekę coś dobrego i otulę kocykiem, abyś mogła odpocząć po trudach życia. Mogę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tam piątek? Czyżby weekendu początek?

      Usuń
    2. Tak, wreszcie! Czekałam na niego z utęsknieniem, bo pracowałam w minioną sobotę, a poza tym niedziela, poniedziałek i wtorek umęczyły mnie psychicznie...

      Usuń