wtorek, 24 marca 2020

Portmagee - w przystani osiemnastowiecznego szmuglera



Pierwszy dzień nowego roku, przypadający na środę, rozpoczęłam od przeciągania się w cudzym łóżku.  Wygodnym, ale jednak trochę za krótkim i ciut za wąskim, by mówić o pełnym komforcie. Co nie zmienia jednak faktu, że spało mi się bardziej niż przyzwoicie. 

Łóżko było obce w przeciwieństwie do całej reszty - te strony Irlandii były mi bardzo dobrze znane i tak też przeze mnie lubiane. 

Jeszcze zanim je opuściłam, wiedziałam już, że stary rok pozostawił po sobie przemiłe wspomnienie w postaci nietypowo łagodnej, jak na tę porę roku, pogody. Szczęśliwa passa trwała - nadal było sucho, bezwietrznie i bezdeszczowo, a radosne trele dobiegające z zewnątrz uświadomiły mi, że sama powinnam zamienić się w porannego ptaszka, jeśli chciałam zrealizować swój plan. Bo choć nie czułam na sobie zbyt dużej presji czasu - do pracy wracałam dopiero kilka dni później - to jednak przez te wszystkie lata życia na wyspie nauczyłam się jednego. I stało to trochę w opozycji do swojskiej "mądrości" przekazywanej z dziada pradziada, jakoby nigdy nie należało wierzyć kobiecie, koniowi i psu, bo ten ostatni kiedyś ugryzie, koń kiedyś kopnie, a kobieta - zdradzi. 

Zwykłam sobie żartować, że jestem jak Mowgli - wychowałam się wśród zwierząt, a za prawdziwą, bezwzględną dżunglę uważam świat ludzi. Zwierzętom ufam zatem bardziej niż gatunkowi ludzkiemu, ale to irlandzkiej pogodzie wierzę najmniej, bo z nią nie może się równać żadna - nawet najbardziej zmienna i humorzasta - kobieta. 


Doskonale zatem wiedziałam, że to, iż obudziłam się w taki piękny poranek, wcale nie wykluczało ulewy, wichury, gradobicia, ani opadów śniegu. Lawiny i upału - tego jedynie się nie obawiałam. Nie na darmo tubylcy zwykli sobie żartować, parafrazując Marka Twaina, mówiąc: "nie podoba ci się obecna pogoda? Poczekaj pięć minut!". I rubasznie z tego zaśmiewać. 

Z wyjściem z domu czekałam ostatecznie dłużej niż pięć minut - musiałam w końcu wypić kubek kawy i poczęstować miseczką mleka (tylko to miałam!) kota, który ponownie wpadł w odwiedziny - ale na szczęście nie odnotowałam w tym czasie żadnych rażących zmian atmosferycznych. 


Portmagee, które koniecznie chciałam zobaczyć jeszcze jeden, ostatni raz, zanim wrócę do swojego hrabstwa, wyglądało niemalże tak jak zawsze. Było jedynie mniej kolorowe niż zazwyczaj, bo przeważnie oglądam je letnią porą, no i też bardziej uśpione i mniej ruchliwe. Bez turystów koniecznie próbujących dotrzeć na majestatyczny Skellig Michael, przeżywający drugą młodość od czasu, kiedy zaliczył krótki występ w "Gwiezdnych Wojnach", bez ożywionych dyskusji dobiegających z pobliskich lokali gastronomicznych, bez rybaków krzątających się wokół swoich łodzi. I, o dziwo!, bez... śladów wczorajszej zabawy, która - jak przystało na sylwestra - była zakrapiana alkoholem przeróżnej maści. 


Z ulgą odnotowałam brak śladów "uzewnętrzniania się" pijanych uczestników zabawy, opróżnionych puszek, odłamków po szkle, które przecież tak często gościło w ich rękach w postaci najróżniejszych butelek, kieliszków i kufli. Tylko jeden samotny i przewrócony pokal - leżący na zielonym dywanie utkanym z alg i wyściełającym pochylnię w porcie - zdradzał czyjąś niefrasobliwość. 


Jego obecność była jednak na tyle błaha, że w żadnym wypadku nie odbierała uroku tej rybackiej wiosce. Nie niszczyła też panującego w niej klimatu, a na ten składały się jego stałe elementy: spokojne (tego dnia) wody zatoki, sfatygowane łodzie przeróżnych rozmiarów, strategicznie ulokowane mewy - nauczone doświadczeniem, że tu zawsze znajdą się jakieś odpadki z pańskiego stołu - rybackie sieci i więcierze. Całe kopce więcierzy, tych "śmiertelnych pułapek", którymi wyławia się kraby i homary z ich naturalnego środowiska i zabiera je w ostatnią podróż. 

Marynistyczne korzenie osady są tu dość wyraźnie widoczne: a to poprzez nawiązanie nazwą lokalu do starodawnej przemytniczej tradycji, a to znów poprzez wykorzystanie morskich akcentów w dekorowaniu fasad, jak to ma miejsce w sklepiku z pamiątkami, lub w The Moorings leżącym w samym sercu wioski i oferującym możliwość noclegu, a także wyżywienia. 


Na jego krzykliwej bordowej fasadzie znajduje się granatowa kotwica, ale znacznie ciekawsza od niej jest ta autentyczna leżąca naprzeciwko lokalu. Ma niecałe cztery metry wysokości, waży dwie i pół tony, i pochodzi z czteromasztowca, który pod koniec listopada 1910 roku wyruszył z USA do Irlandii z dostawą zboża. 

Łodzi nie udało się jednak dotrzeć do miejsca swojego przeznaczenia, bo na przeszkodzie stanęły jej złowrogie skały w pobliżu Portmagee. Szczęśliwie obyło się bez ofiar, a całej załodze, złożonej z jedenastu osób, udało się wdrapać na skały i ocalić swe życie. Pomogła im w tym niewątpliwie także gościnność lokalnych mieszkańców, którzy przygarnęli rozbitków pod swój dach, nakarmili, napoili, ogrzali, a następnego dnia odstawili na pociąg, by nieszczęśnicy mogli wrócić, skąd przybyli. 


Statek widmo, a dokładniej mówiąc The Crompton, bo chyba jeszcze nie podałam jego nazwy, osiadł na skałach, gdzie spoczywał przez blisko dwa lata, aż wreszcie ocean upomniał się o swoje i wciągnął go w swoje odmęty. 


Kilkadziesiąt lat później wydobyto z niego pierwszą kotwicę i wyeksponowano ją na Valentii, leżącej dosłownie po drugiej stronie Portmagee, a tę widoczną w porcie wioski wyłowiono stosunkowo niedawno, bo dopiero w 2009 roku, z głębokości 18 metrów. Dziś jest atrakcją Portmagee - wioski, która sama w sobie stanowi największy odnośnik do jej marynistycznej przeszłości, jako że nazwano ją tak na cześć znanego osiemnastowiecznego szmuglera alkoholu i innych pożądanych dóbr, kapitana Theobalda Magee. Portmagee to po prostu jego port. I jedna z moich ulubionych wiosek rybackich w Irlandii. 





Z serii: "Znajdź różnice między obrazkami". A Ty ilu potrafisz się dopatrzyć? :)



36 komentarzy:

  1. Dobry wieczór!

    Kiedy tak piszesz o tym, że łóżko nie było zbyt komfortowe, zastanawiam się jak wysoka jesteś? Chociaż może to i nie ma znaczenia. Ja jestem niska, ale w pojedynczym łóżku za nic w świecie się nie wyśpię.

    Taito, czyżbyś nie była rannym ptaszkiem? Dla mnie wstawanie o poranku to sport ekstremalny.

    Pięknie to ujęłaś. Ja również jestem takim Mowglim.

    Gdyby nie te pagórki w tle, mogłabym pomyśleć, że to wioska podobna do Kinvary. Chyba nie muszę mówić,że ten Twój wpis jest miodem na moje serce? Proszę o więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór, nocny marku :)

      Skoro o miodzie mowa, to Twój błyskawiczny komentarz jest nim właśnie dla mnie :) You made my night ;)

      Jestem średniego wzrostu (170 cm), ale lubię duuuuże łóżka, choć w nocy zazwyczaj grzecznie śpię na boku :)

      Jestem zarówno nocnym markiem jak i porannym ptaszkiem. Poranki są moją ulubioną częścią dnia, choć doceniam też wieczory. A odkąd dni się znacząco wydłużyły, to nie mam już problemów ze wstawaniem. Wreszcie! Zima była koszmarem pod tym względem!

      Tak, pamiętam, że na Ciebie lepiej rano nie patrzeć, nie zaczepiać i nie próbować dotykać. Nawet dwumetrowym kijem ;)

      Osady rybackie, przynajmniej te irlandzkie, już chyba mają to do siebie, że są łudząco podobne :) Kinvarra też jest urocza! Dawno w niej nie byłam. Connemara coraz bardziej zaczyna za mną chodzić (jak to zwykle o tej porze roku, rok temu spędzałam tam Wielkanoc), a tu jak na złość coraz większe obostrzenia...

      Tego dnia byłam też po drugiej stronie wioski, czyli na uroczej wyspie Valentia. Wpis mam oczywiście w planach, szkoda tylko, że moja wena ma inne zdanie na ten temat ;)

      Usuń
    2. Wolałabym nie być jedynym Twoim nocnym urozmaiceniem:P Wszak to duża odpowiedzialność!

      Jak 170 cm to średni wzrost, to jaki jest mój?;) Ja również śpię zwykle w jednym miejscu, ale często zmieniam pozycję w łóżku, ponieważ na lewym boku nie mogę spać.

      To ja zdecydowanie bardziej wolę wieczory. Poranki są straszne. Hehe, są osoby, które by Ci to potwierdziły, wiesz? Nawet jak ktoś się do mnie rano przytuli i mnie obudzi, potrafię w najlepszym wypadku tylko warknąć:P

      W marcu mieliśmy być na Connemarze, ale co zrobisz. Mam nadzieję, że trzymasz się zdrowo i dobrze.

      Ta Twoja wena coś często ostatnio szwankuje. Czyżby nadmiar obowiązków?;)

      Usuń
    3. Masz ci los! Do czego to doszło?! Taka duża odpowiedzialność spoczęła na Twoich kruchych barkach! Też wolałabym, aby było inaczej, ale w obecnej sytuacji tylko Ty mi zostałaś ;) Pocieszę Cię jednak - dobrze Ci idzie, dasz radę! "Siłaczka" to przecież Twoje drugie imię ;)

      Twój jest miniaturowy, krasnalu, co ma swoje zalety i z czego powinnaś się cieszyć, bo - jeśli wierzyć obiegowym opiniom - małe jest piękne, a mężczyźni wolą filigranowe kobiety.

      Lewy bok ponoć najlepszy do spania, choć i tu - jak i w innych kwestiach - zdania "ekspertów" są podzielone. Ja również nie uskuteczniam nocnej wędrówki po łóżku, nie śpię jednak w linii prostej i zajmuję stosunkowo dużo miejsca :)

      Oj, wiem, że są :) Biedny K.! Jak możesz go tak okrutnie traktować i odmawiać mu porannego przytulania?! A gdyby Cię powitał buziakiem i filiżanką aromatycznej kawy to też odgryzłabyś mu głowę... modliszko? ;) Czasami zastanawiam się, skąd w takim małym ciałku tyyyyle morderczych żądzy ;)

      Tak, pamiętam. I wierz mi, domyślam się, co czujesz, bo i ja wiele bym teraz dała, by zobaczyć wiosenną Connemarę i pospacerować po którejś z jej boskich plaż... Zobaczę, jak rozwinie się sytuacja, może jednak uda mi się wyrwać choć na kilka godzin w tamte strony. Tęsknię już za oceanem.

      Raczej ogólnie pojęty brak motywacji, na który składa się kilka czynników. A moja wena od dawna szwankowała, dlatego zawsze powtarzałam Wam, i nadal będę, że nigdy nie będę zarabiać na życie pisaniem. Musiałabym umrzeć z głodu ;) To po prostu znajomość realiów, nie fałszywa skromność. Moja wena za bardzo jest uzależniona od nastroju, w pewnych warunkach po prostu nie potrafię pisać. A im bardziej się staram, tym bardziej mi nie wychodzi.

      Wielkie dzięki, że znalazłaś trochę wolnego czasu i pozostawiłaś po sobie ślad. Bardzo to doceniam!

      Usuń
    4. Muszę Ci powiedzieć, że ciężko mi wyrobić przy obecnym nadmiarze obowiązków. Obawiam się, że nie sprostam Twoim wymaganiom;)

      Mój lewy bok jest bardzo bolesny, więc spanie na nim jest mało możliwe;)

      Buhaha:D:D Kochana! Czy kiedy Ciebie ktoś budzi po zaledwie kilku, ciężko wyłuskanych godzinach snu, nie budzą się w Tobie instynkty mordercze? No powiedz Ty mi tylko prawdę:P?

      Kochana, nawet nie wiesz jak ja tęsknię!

      Zarabiać nie zarabiaj, ale pisz tu do mnie;) Ja również potrzebuję skupienia do czytania i pisania, a to przychodzi najczęściej nocami, o ile jestem jeszcze żywa...

      Ja tu zaglądam, ale czasami zdążę zasnąć zanim napiszę choć słowo;)

      Usuń
    5. Zatem czekam z niecierpliwością na lepsze czasy, kiedy będziesz mogła rozpieszczać mnie swoją uwagą i poświęconym mi czasem ;)

      W takiej sytuacji spanie na nim faktycznie nie jest najlepszym pomysłem i mogłoby Ci... wyjść bokiem ;)

      Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo chyba od ponad dwudziestu lat nikt mnie rano nie budził poza budzikiem, ale on się nie liczy. Poza tym jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w przypływie szału rzucić nim o ścianę, więc chyba nie jest źle :) Jak byłam mała, to w niedziele mama zawsze budziła mnie po szóstej (na poranną mszę o 7:00), a w ciągu tygodniu z kolei na autobus do szkoły, i wyobraź sobie, że nadal ją kocham :) Wczesne zrywanie się z łóżka nie należy do przyjemności, ale ilekroć uda mi się to zrobić (zwłaszcza w dzień wolny od pracy), tylekroć jestem później z siebie dumna :)

      Jak chcesz, żebym pisała, to musisz zaglądać i odzywać się, abym wiedziała, że jest dla kogo to robić :) Pasuje Ci taka umowa? :)

      I na koniec: dziękuję bardzo za znak życia i komentarz :)

      Usuń
    6. Tak się składa, że dziś i w poniedziałek mam chwilkę, aby Cię rozpieścić. CO Ty na to?:D

      Oj to u mnie to tak nie wygląda. Moi domownicy regularnie mnie budzą rano, a nawet wtedy jak odsypiam po nocce. K. to na moje nieszczęście to też ranny ptaszek, ale mam zamiar trochę nad nim popracować;)

      Twoja umowa brzmi deczko jak szantaż:P

      Usuń
    7. Jak to co ja na to?! TAAAK! Jestem jak najbardziej za! Dziś to nawet pogoda mnie rozpieszcza, choć poranek był szary i niepozorny. Aż chce się posiedzieć w ogródku w słońcu - z książką, kawą i czymś dobrym do niej :) A ja jak na złość jestem przykuta do komputera i przez kolejne dwa dni też będę!

      Jeśli chodzi o moich domowników, to mój wredny kocur regularnie budzi mnie w środku nocy - dziś znów wypuszczałam chama o czwartej nad ranem, bo mi spać nie dawał ;) No i jest jeszcze moja ukochana kotka, której zdarza się wstawać przede mną, wyskakiwać na mnie i budzić mnie, trącając łapką po twarzy, ale to jest akurat mój ulubiony rodzaj pobudki, więc nie narzekam :)

      Co się zaś tyczy Twoich domowników, to... już niedługo, tej myśli się trzymaj :) Jak już będziesz Panią Na Włościach, to nie będziesz mieć takich problemów, a krnąbrnego K. szybko spacyfikujesz ;) Ech, ten przekorny los - ja zawsze chciałam mieć rannego ptaszka, a nie śpiocha/lenia, który przesypia pół dnia i wyzwala we mnie wszystko, co najgorsze :)

      Jaki znowu szantaż?! :) A ja naiwnie myślałam, że zaglądasz tu i komentujesz, bo lubisz! :) Poza tym, to nie jest ostateczna wersja umowy. Pokaż, na co Cię stać, i wynegocjuj lepsze warunki. Jestem otwarta na propozycje :)

      Usuń
    8. Zatem: oto jestem! Jak to zamierzamy uczcić?:D

      O tak, ja też w końcu będę mieć chwilę na książkę. Ciągle jestem też do tyłu z czytaniem gazet.

      Hihi, ah te koty! Jeśli pałasz do kotów taką miłością jak ja do psów, na pewno to wszystko cierpliwie znosisz.

      Ta różnica wynika z tego, że oboje jesteśmy inaczej przyzwyczajeni i mamy inne tryby pracy. K. nie ma nocek, także nie musi siedzieć po nocach. Gdybym ja przyzwyczaiła się do rannego wstawania, w co wątpię (ale już nie w takie rzeczy w życiu wątpiłam if you know what I mean)-nocki byłyby dla mnie koszmarem.

      Oczywiście, że lubię! Po tylu wspólnych latach raczej w to nie wątpisz. Wszak jesteśmy już jak stare, dobre małżeństwo:P

      Usuń
    9. Być może Cię zaskoczę, ale nie powiedziałabym, że jestem wielką miłośniczką kotów i psów. To konie są moją miłością. Nie pałam uwielbieniem do WSZYSTKICH kotów i psów, są takie, które lubię i nie. Na przykład kot sąsiadów: wredny rudzielec, który śmie przychodzić do mojego ogródka, bezpardonowo się w nim załatwiać, okładać łapą moje koty i jeszcze syczeć na mnie. To prawdziwy wredniak, nie da się go lubić ;) Moje koty też darzę różnym stopniem sympatii: "mała" jest moją ulubienicą, potem siedmioletnia weteranka, a na samym niechlubnym końcu - on. Ten, który nawiedza mnie w nocy i nie daje spać w spokoju :) Ten, który kiedyś wlazł do szafy i nasikał mi do moich czerwonych butów na obcasie. Pytałam go za jakie grzechy, ale do dziś nie uzyskałam odpowiedzi!

      Dokładnie! Nigdy nie mów nigdy!

      Hahaha! Tylko nie zapomnij się ze mną rozwieść, zanim staniesz na ślubnym kobiercu z K. Bigamia jest czynem zakazanym i karalnym!

      Usuń
    10. Potrafisz jeździć konno? Ja jakoś za kotami nie przepadam. Zdecydowanie wolę psy. Może dlatego, że całe życie wychowywałam się z psami.

      Czerwone obcasy brzmią bardzo seksownie i ponętnie:P Dziwisz mu się?:P

      No problem. Ostatnio stałam się już żoną znajomego na potrzeby Ikei;)

      Usuń
    11. I tak i nie ;) W dzieciństwie z powodzeniem dosiadałam koni na biegunach i nie skręciłam sobie przy tym karku, więc chyba potrafię ;) Prawdziwe konie wolę jednak podziwiać z poziomu ziemi :)

      Tak, wiem, pamiętam o tej Twojej karygodnej preferencji (moje koty też pamiętają! Już nawet szykują dla Ciebie słodką zemstę, kiedy mnie nawiedzisz) ;)

      Czy Ty sugerujesz, że... mój kocur ma fetysz butów?! To już kropla, która przepełniła czarę - czas go zabrać do kociego behawiorysty!

      Ooo, to brzmi intrygująco! Ze mnie z kolei słaby materiał na żonę. Mój dowcipny szef stwierdził niedawno, że jestem gorsza niż żona!

      Usuń
    12. Oho! To ja spadłam w późnym dzieciństwie z konia;) Śmieję się czasami, że skutki odczuwalne są do dziś.

      Kochana! Jak tylko mnie zobaczą i je podrapię za uszkiem, porzucą chęć zemsty:P

      :D Daj znać po wizycie co powiedział behawiorysta. Jeśli mężczyźni miewają fetysze stóp, koty mogą mieć fetysz butów, nie sądzisz?:P

      O kurcze, ja zwykle w życiu słyszałam, że jestem dobrym materiałem na żonę, ale jakoś brakowało odważnych :D:D Nie wiem co gorsze :D

      Usuń
    13. Taaak, to by wiele wyjaśniało, haha!

      No nie wiem, nie wiem. Słyszałam ostatnio w radiu, że koty są mistrzami wykrywania negatywnych emocji i uciekania od ludzi, którzy je wykazują. Na pewno wyczują, że nimi gardzisz i faworyzujesz ich wrogów ;) Będziesz mieć przechlapane, mówię Ci!

      Kto wie? Moja najstarsza kotka ma fetysz prania i perfum ;) Uwielbia jedno i drugie. Ostatnio wyczuła moje perfumy na nadgarstku, uczepiła się mojego rękawa, drapiąc mi przy tym dłoń, i tak wisiała. Wyglądało to tak przekomicznie, że jej na to pozwoliłam :) Nie cierpi jednak zapachu olejku Nuxe! I bardzo była niepocieszona, kiedy po dzisiejszym porannym prysznicu moje ręce nim pachniały.

      Pozostaje zatem pytanie, czy natrafiałaś na tchórzy czy bajerantów? ;)

      Usuń
    14. Tu się muszę z Tobą zgodzić!:D

      Nie strasz mnie już tak tymi kocurami:P Daj żyć kobieto:D

      To prawie jak Ty. Z tego co pamiętam lubisz zapach świeżego prania i perfum:P Kotka wdała się w swoją mamusię. Krew z krwi. Genów nie oszukasz:P Ja Ci powiem, że coraz bardziej się przekonuję do kosmetyków Nuxe. Obecnie mam fantastyczny balsam do ust w słoiczku. Cudo! Nieustannie używam żelu pod prysznic z drobinkami. Jedynie krem naprawczy na noc mnie rozczarował. Miałam po nim podrażnioną skórę twarzy. Natomiast ostatnio zaszalałam i Ty jesteś temu winna! Za punkty z pracy nabyłam kosmetyki Jo Malone. Wyglądają tak pięknie, że nie śmiałam ich jeszcze otworzyć.

      Myślę, że jedno i drugie. Powiadają, że nieszczęścia chodzą parami;)

      Usuń
    15. Masz imponującą pamięć! Zaczynam podejrzewać, że jesteś w posiadaniu kartoteki na mój temat :) Uwielbiam świeżo wypraną pościel i mam słabość do perfum, nie jestem za to zoofilką, jak sugerujesz ;) I wcale się we mnie nie wdała, bo ja bardzo lubię ten olejek i jego zapach. Zupełnie nie wiem, czemu się jej nie podoba.

      Gdybym wiedziała, że tak go lubisz, to bym Ci go wysłała. Zupełnie mi nie podszedł. Raz, że nie lubię takiej formy aplikacji - jest niehigieniczna, balsam dostawał mi się pod paznokcie, gdy próbowałam go nabrać na palec, a po drugie - zawsze jakimś cudem lądował na moich zębach zamiast pozostać na ustach. Ten kosmetyk uważam zatem za niewypał, choć reszta jest bardzo fajna :)

      Co konkretnie nabyłaś? Ja miałam do tej pory tylko handwash lime basil & mandarin - uwielbiam ten zapach, jego konsystencję i wydajność. Kiedyś planuję kupić sobie perfumy z tej samej linii. Opakowania faktycznie są bardzo estetyczne, gustowne i klasyczne. Podobają mi się, nie lubię pstrokacizny i efektu tandety.

      Usuń
    16. Jest to możliwe;) Ja również bardzo lubię zapach olejku z Nuxe. Za to muszę Ci coś opowiedzieć. Będąc w Treviso kupiłam mnóstwo kosmetyków Lush, wśród nich mocno brokatowy balsam do ciała, który miałam dać młodej, ale tak się złożyło, że nie potrafiłam go znaleźć. Po długim czasie znalazłam go u siebie i postanowiłam wykorzystać akurat jak u mnie był K. na noc. Nie chcesz wiedzieć co się działo potem. Brokat był wszędzie! K. chodził z tym brokatem dwa tygodnie do pracy, wszyscy koledzy się z niego śmiali, na wannie u jego w domu brokat jest do dziś i w moim łóżku i na ścianie również. Wydawało mi się, że z tym brokatem to tak jak z tym złotym w Nuxe. Wieczorem się posmarujesz, rano nie ma śladu. A tu taki psikus, że do dziś tu i ówdzie mamy brokat :D

      Nie mam takiego problemu, może dlatego, że mam krótkie i nadal problematyczne paznokcie.

      Szampon do włosów Lime, basil and mandarin oraz krem do ciała: Peat and freesia. Nie uwierzysz, ale przyszły tak pieknie zapakowane, że jeszcze ich nie otworzyłam.

      Usuń
    17. Hahahaha, dzięki za wspaniałą dawkę śmiechu do porannej kawy :) Zdecydowanie "zrobiłaś mi dzień" tym komentarzem :) Swoją drogą, aż mi się gorąco zrobiło po jego przeczytaniu ;) Mmm, wanna, ściana, łóżko... zazdroszczę nocy obfitującej w... brokat :)

      Swoją drogą przypomina mi to dzień, w którym z wielkim zaskoczeniem odkryłam w pracy, że mam na sobie czarne brokatowe majtki ;) Że czarne, to w sumie nic dziwnego, bo zawsze takie noszę ;) Ale ten brokat mnie szczerze zdziwił :) Po długim czasie wróciłam do balsamu "La vie est belle", zapominając, że on zawiera w sobie mieniące się drobinki. Przypomniałam sobie na drugi dzień w łazience ;)

      Kocham tę linię zapachową od Jo Malone, a zatem wielkie zazdro ;) Haha, przezabawna literówka Ci wyszła z tym "peat" - nie sądzę, byś zaopatrzyła się w krem o zapachu torfu ;) Choć kto wie, skoro są tacy, którzy uwielbiają zapach konia, to może istnieją też tacy, którzy upodobali sobie połączenie torfu i frezji ;)

      Otwórz! To rozkaz ;) Nie każ im leżeć bezczynnie i się marnować! :) Życie jest zbyt krótkie, by odkładać przyjemności na bliżej nieokreślone "potem" :) Daj mi też kiedyś znać, jak sprawdziły Ci się te kosmetyk, może też się skuszę :)

      Usuń
    18. Ok, pobiłaś rekord! Brokatowych majtek nigdy nie miałam, co najwyżej paznokcie:P

      Oczywiście, że chodziło o pear:P Miło, że właśnie tak się przejęzyczyłam:D Torf, Irlandia...rozmarzyłam się!

      Nadal nie otworzyłam, uwierzysz?:P

      Usuń
    19. Nie cierpię brokatowych paznokci! Kiedyś popełniłam ten błąd i potem nie mogłam usunąć tego brokatu! Z tego samego powodu unikam też bardzo ciemnych i mocnych kolorów.

      Co do przejęzyczenia, to myślę, że nie było ono przypadkiem. Głodnemu chleb na myśli ;)

      Haha! :)

      Usuń
    20. Byłam młoda i głupia, czy to mnie usprawiedliwia?:P

      Chcesz powiedzieć, że chciałabym jeść torf?;) Jestem głodna Irlandii!

      Usuń
    21. Zdecydowanie Cię usprawiedliwia! Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie zaliczył żadnych wpadek w młodości :)

      Haha :) Nie żebym kiedyś próbowała, ale nie polecam jeść torfu ;) Jeśli już to... węgiel ;)

      Usuń
    22. Dla równowagi, żeby zrobiło mi się teraz milej na duszy-powinnaś opowiedzieć o swojej wpadce:P

      Węgiel...świetnie działa na toksyny w organizmie, ale jakby to powiedzieć-zatyka, dosyć porządnie!:D

      Usuń
    23. Hmm.... ;) Skoro pozostajemy w tematach "kulinarnych", to przyznam Ci się, że kiedyś próbowałam zjeść kalafonię lutowniczą, bo brat z wujkiem mnie wkręcili, że to świetny przysmak jest :) Na usprawiedliwienie swojej naiwności i głupoty mam tylko to, że byłam łatwowiernym dzieciakiem z podstawówki, a kalafonia wyglądała tak... apetycznie i miała taki piękny bursztynowy kolor! :)

      Gdybyś się zastanawiała, to nie - nie polecam jej konsumpcji :)

      Poprzestanę na aplikowaniu węgla do kominka ;)

      Usuń
    24. :D Jak mieliśmy ostatnią imprezę firmową dziewczyny próbowały mi wmówić, że eko talerzyki nadają się do zjedzenia;)

      Ah! Kominek! No wiesz! Jak tak można głodnemu szynką przed oczami?:P

      Usuń
    25. Haha!

      Prawdziwy kominek na węgiel miałam w domku latarnika, u siebie mam jedynie gazowy, a to nie to samo, niestety.

      Usuń
  2. Dzięki Taito, za tę odskocznię od wiadomości złych i gorszych, wylewających się z głośników i ekranów. Tu wirus, tu trzęsienie ziemi, tam z kolei straszą superwulkanem, który jest o krok od erupcji. Jeszcze dwa tygodnie i sam siebie w lustrze nie poznam, bo strach już dzisiaj maszynkę do golenia włączyć, żeby jakiegoś sztormu, asteroidy czy zwykłego pożaru nie ściągnąć na naszą umęczoną planetę.
    I dziękuję za BMW. Owszem, bawi mnie widok motocyklisty jadącego po bułki i mleko albo na przejażdżkę "wokół komina" motocyklem przygotowanym jak na rajd Dakar, ale muszę motocykle docenić. Zacne maszyny. :)
    Trudno chyba znaleźć dzisiaj nadmorską mieścinę bez kotwicy. Nie zmienia to jednak faktu, że te stare kotwice mają w sobie sporo uroku, nie to co dzisiejsze patentowe.
    Czekam na kolejne wpisy z fotkami. :)
    Pozdrawiam, Zielak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje podziękowania oczywiście skwapliwie przyjmuję, bo chyba nieprędko trafi się ponowna okazja do nich, jako że na kolejny wpis przewidziałam poważniejszą tematykę ;)

      Hmmm, czy mi się tylko wydaje, czy Wy tymi podziękowaniami za fotorelację próbujecie delikatnie dać mi do zrozumienia, że nieco Was zaniedbałam pod tym względem i zdecydowanie chcecie więcej? :)

      Nie wiem, czy wiesz, ale oprócz zdjęć motocykli zamieściłam tu coś jeszcze dla Ciebie, pamiętając, że uwielbiasz wszelkie zagadki i łamigłówki, a Ty tymczasem nie połknąłeś przynęty ;) Rozczarowałeś mnie! Gdzie moja odpowiedź na ostatnie pytanie, się pytam? ;) Czyżby za wysokie progi? :P

      Pewnie masz wtedy podobną minę do tej, którą ja miałam przedwczoraj, kiedy na parking Aldiego podjechał "po bułki i mleko" krwistoczerwony sportowy model samochodu, niczym "żywcem" wyciągnięty z jakiejś gry wyścigowej, i od razu aktywował mój radar blachary ;) Wow, takiego cacka już dawno nie widziałam! Ten Peugot RCZ pasował tam mniej więcej tak jak pięść do oka, ale nie ukrywam, zacny był to widok. Tylko kierowca mnie rozczarował ;) W takim sportowym bolidzie spodziewałam się mężczyzny, wysiadła kobieta :) Padłam ofiarą własnych uprzedzeń ;)

      Stare przedmioty często mają duszę. I niekoniecznie mam tu na myśli żelazko ;)

      Tak na marginesie - serio grozi nam jakiś wulkan? Przestałam śledzić wiadomości, postanowiłam za to skupić się na swoim małym światku. Nie wiem, ile przez to straciłam, za to na pewno nie pozyskałam kilku siwych włosów :)

      Usuń
    2. Oj tam, oj tam. Nie za wysokie progi, tylko uznałem, że pytanie retoryczne z uwagi na trudność zadania. ;)
      1. Krawężniki na pierwszym planie
      2. Zielony slip z blokiem betonowym a na dolnym człowieki. :)
      3. Latarnie na pirsie
      O kutrach i łodziach nawet nie warto wspominać.
      Tak, zdecydowanie chcemy więcej, że tak pozwolę sobie odpowiedzieć w imieniu swoim i własnym ;)

      Usuń
    3. Cudownie Ci poszło!!! Zdjęcia były robione w odstępie sześciu lat, trochę się tam zmieniło w tym czasie.

      Usuń
    4. A superwulkan to Yellowstone. Co jakiś czas donoszą, że "pulsuje". A to podniesie się o trzynaście centymetrów, a to opadnie o dwanaście. No jest powód do obaw. Zwłaszcza jeśli oglądało się "2012". :) Wszyscy umrzemy. Jedni pod kołami samochodu, inni w łóżku, jeszcze inni od wybuchu wulkanu... Wszyscy umrzemy. Ale tylko od nas zależy, czy już od dzisiaj będziemy nad tym faktem łzy wylewać, czy może będziemy żyć, starając się dać światu jak najwięcej dobra, nim przyjdzie po nas Zegarmistrz Światła. :)

      Usuń
    5. Nie pisz mi takich rzeczy (tak, wiem, sama chciałam!), bo właśnie wybieram się do spania i wolałabym nie myśleć przed snem o tak czarnych scenariuszach. Jak przyśni mi się koszmar o zabarwieniu katastroficznym, to wiem, do kogo zgłoszę się z pretensjami i kto mi za to zapłaci ;) Teraz marzę tylko o relaksującym masażu pleców i kilku godzinach nieprzerwanego snu (marzenia ściętej głowy...), bo jutro znów czeka mnie dzień spędzony w pracy...

      Dobrej nocy, Zielaku. Wielkie dzięki za komentarze i do pogadania wkrótce.

      Usuń
    6. Droga Taito! Dziękuję za życzenia świąteczne. Piękna kartka i jaka niespodzianka!!! Może kiedyś pochwalisz się PO Boxem lub jakimś adresem do korespondencji abyśmy my, czytelnicy bloga, mogli odwdzięczyć się w podobny sposób? ;)
      Ja Tobie również życzę spokojnych Świąt Wielkiej Nocy, dużo książek do czytania, filmów do oglądania i przede wszystkim ZDROWIA. I jeszcze życzę Ci, aby wena nigdy Cię nie opuszczała i skłaniała do częstego publikowania na blogu.

      Usuń
    7. Tak szybko dotarła?! Wow! Cała przyjemność po mojej stronie, uwielbiam tradycyjną korespondencję, zawsze ją lubiłam, i zdecydowanie nie jestem zwolenniczką wysyłania życzeń SMS-ami. Jak przystało na ułożoną osobę albo control freaka - do wyboru ;) - już w lutym zaopatrzyłam się w kartki wielkanocne, nie mając zielonego pojęcia, że za ponad miesiąc świat przewróci się do góry nogami. Zastanawiałam się, czy w tym roku też je wysyłać i ostatecznie doszłam do wniosku, że tak właśnie zrobię, bo szkoda by było, żeby się zmarnowały. Ograniczyłam jednak liczbę adresatów, bo... niektórzy nie życzą sobie żadnych listów z obawy na koronawirusa. Irlandzka poczta tymczasem zorganizowała fantastyczną kampanię, "Come Together. Write Now", zachęcająca ludzi do pozostawania ze sobą w kontakcie. Dostaliście już swoje kartki, które można bezpłatnie wysłać na terenie całej Irlandii? Ja ciągle czekam na nie, a wiem, że niektórzy dostali je już kilka dni temu! Mój listonosz znów odstawia manianę ;)

      Yyyy, jakby Ci to powiedzieć? Tak prawdę powiedziawszy, to moje blogowe przyjaciółki od dawna mają mój adres (korespondujemy ze sobą), mężczyznom go jednak nie udostępniam. Wybacz, to nic osobistego ani też seksistowskiego ;)

      Dziękuję pięknie za życzenia - oby się spełniły! :)

      Usuń
  3. Sokole Oko

    Cisza, spokój może wszyscy jeszcze spali po nocnych ekscesach ???

    Piękne te drzwi, lubię takie klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Część osób zapewne odsypiała nocne hulanki, to nie ulega wątpliwości :) Mimo wszystko myślę jednak, że na ogólną senną atmosferę wioski złożył się brak turystów. Przeważnie odwiedzam Portmagee w wakacje i wtedy jest tam znacznie bardziej ruchliwie, bo nie dość, że to sezon turystyczny, to do tego są to baaardzo popularne strony wyspy (między innymi wśród Amerykanów, a w zasadzie to irlandzkiej diaspory...).

      Ja również!!! Zawsze podobały mi się takie kolorowe drzwi i nawet w poprzednim domu chciałam przemalować swoje na piękny liliowy kolor, ale Połówkowi sztywniakowi nie spodobał się mój pomysł, zatem ostatecznie stanęło na jakże nudnym odcieniu brązu... Zdecydowanie jestem miłośniczką kolorowych elewacji :)

      Usuń