wtorek, 17 marca 2020

Walka o ogień. Wersja 2020


Tu miał być inny, bardziej okolicznościowy, wpis, ale w obecnej sytuacji, kiedy parady z okazji Dnia świętego Patryka zostały odwołane, naturalnie nie będzie także jego. Chciałam za to napisać parę słów w ramach odpowiedzi na Wasze pytania: czy panikuję i co o tym sądzę.
Sądzę, że gdybym już dawno temu nie straciła wiary w ludzi, to pewnie stałoby się to właśnie teraz.
Jest taka wysublimowana klątwa, która wydaje się niewtajemniczonym sympatycznym błogosławieństwem, i którą to przypisuje się Chińczykom. Brzmi następująco: "Obyś żył w ciekawych czasach!".
I w takich ciekawych czasach - w dodatku dzięki samym Chińczykom - właśnie żyjemy, jeśli faktycznie wierzyć w to, że wirus powstał na mokrym, chińskim targowisku, a nie w nowoczesnym i wyrafinowanym laboratorium.
Wow. Historia naprawdę lubi zataczać koło. W czasach prehistorycznych człowiek pierwotny walczył o ogień. W tych obecnych też walczy. Tyle, że o... papier toaletowy.
O tempora, o mores!
Trochę z niedowierzaniem, trochę z zażenowaniem przysłuchiwałam się i przyglądałam dantejskim scenom, które rozgrywały się w sklepach i przed nimi niedługo po tym jak premier Irlandii, Leo Varadkar, ogłosił zamknięcie placówek oświaty i instytucji kulturalnych.  
Niecały tydzień wcześniej robiłam swoje zwyczajowe zakupy tygodniowe w Tesco. Już wtedy dział z owocami i warzywami był przetrzebiony, ale częściowo zrzuciłam to na karb końcówki tygodnia i późnej pory zakupów. Podręcznych płynów do dezynfekcji rąk, których od dawna używałam i które uwielbiałam mieć zawsze przy sobie, nie było już wtedy od dłuższego czasu, ale półki nadal były zapełnione przeróżnymi rodzajami ryżu, makaronów, a nawet mydeł w płynie.
Tydzień później, po ataku szarańczy, na sklepowych półkach nie było już praktycznie żadnego z wyżej wymienionych produktów. Niespecjalnie mnie to zmartwiło, ucieszyły mnie jednak wywieszone komunikaty o tym, że wreszcie zaczęto reglamentować towar (dopuszczalne tylko pięć sztuk mydła na głowę, ale nawet tylu nie było na stanie). Szkoda tylko, że tak późno, kiedy najwięksi panikarze, egoiści i hieny - mające zamiar właśnie zarobić swój pierwszy milion - wykupili już po kilkadziesiąt sztuk i zgrzewek środków do dezynfekcji rąk.
Cudem udało mi się nabyć butelkę mydła do rąk, ale chyba tylko i wyłącznie dlatego, że pochodziło ono z najdroższej półki cenowej. Przy kasie zaś wysłuchałam historyjki o tym, jak tego samego dnia dwie kobiety niemal nie pobiły się o... opakowanie makaronu. Jedna bowiem naładowała do koszyka, ile tylko mogła, druga zaś uznała, że ta pierwsza ma za dużo, wobec czego postanowiła wziąć to, co w jej oczach się jej należało...
Pakowałam swoje rzeczy do torby, wstrzymując się od komentarza, za to kręcąc z dezaprobatą głową i posyłając ekspedientce współczujące spojrzenie. W tych trudnych czasach kasjerzy najbardziej potrzebują naszego zrozumienia, nie zaś obelg, pretensji, fochów i niepotrzebnych wyrzutów. To są ludzie, do cholery, a nie worki treningowe, na których można się do woli wyładowywać, bo nie ma papieru toaletowego. Pretensje można mieć za to do wszystkich tych, którzy zaczęli go masowo wykupywać. Takie sytuacje zaś sprawiają, że do przekleństwa "Obyś cudze dzieci uczył!", należałoby też dorzucić najnowsze - "obyś obsługiwał roszczeniowych klientów!".
Za tę ogólnonarodową panikę trochę winię też samego Varadkara, który niczym mitologiczna wieszczka Kasandra, zaledwie parę dni wcześniej wyskoczył z przerażającymi statystykami i numerkami: koronawirus może zmieść aż 163 000 mieszkańców Irlandii i dopaść nawet 60% całej populacji - prawie 3 miliony. Trzy miliony ludzi w małej Irlandii! To nic, że to najczarniejszy z czarnych scenariuszy. Szkody zostały poczynione. Lud zadrżał, ze sklepowych półek pospadały towary wprost do wózków przerażonych klientów. Mleko się rozlało i nawet nie było go czym wytrzeć, bo chusteczki, ręczniki i papiery toaletowe zostały już wykupione.
I chyba nie tylko ja pomyślałam, że Leo nieco poniosło, bo jak tylko na drugi dzień pojawiłam się rano w pracy, szef od razu spytał, czy słyszałam przemowę premiera, po czym stwierdził, że ludzie zwariowali, i wyciągnął telefon, by pokazać mi "jednego z lepszych memów, na jakie ostatnio trafił".
Gwoli jasności, nie - nie bagatelizuję problemu, tym bardziej, że moja mama pracuje w służbie zdrowia i jest w grupie podwyższonego ryzyka, ale jednocześnie uważam, że ostatnią rzeczą, której teraz potrzebujemy, jest epidemia paniki. 
W czasach takich jak te wychodzi z nas nasze prawdziwe oblicze. Nasza podła, egoistyczna natura. Wypełzają, niczym z puszki Pandory, wszystkie parszywe  i najgorsze cechy, które na co dzień tak często skrzętnie skrywamy.
Wygląda na to, że rację miał Albert Camus, pisząc, że "każdy nosi w sobie dżumę". Ta dżuma to nawet nie tyle zaraza, co po prostu element zła, który reaktywuje się w chwilach takie, jakie przeżywamy teraz: strachu, niewiadomej, paniki, zagrożenia życia, destabilizacji.
Czy panoszący się wirus naprawdę usprawiedliwia nas do kradzieży płynów do dezynfekcji rąk z publicznych toalet, siłowni, urzędów, a nawet biurek kolegów i koleżanek?
Czy naprawdę jest sens upadlać się i walczyć niemal na śmierć i życie... w imię paczki makaronu bądź papieru toaletowego?
I czy jest sens kupować kilkadziesiąt kilogramów mąki, kilkanaście bochenków chleba, i wydawać tysiąc złotych na samo mięso?
Czy nie zagalopowaliśmy się nieco?
Gdzie w tym wszystkim zdrowy rozsądek? Gdzie moralność? Gdzie godność osobista?
To prawda, że koronawirus nie zna żadnych granic, ale ludzie jednak powinni.
Skoro walki pierwotnych ludzi o ogień dawno się skończyły, a my znajdujemy się o kilka szczebli wyżej od australopiteka, to dlaczego nadal się zachowujemy jak on?
Każdy z nas podchodził do egzaminu dojrzałości. Każdy też pewnie ten egzamin zdał. Pytanie jednak, czy w czasach zarazy zdamy ten najważniejszy - egzamin z człowieczeństwa.
Jeśli już teraz bijemy się o głupi papier toaletowy, to do czego posuniemy się, jeśli nastąpi prawdziwa katastrofa? Do kanibalizmu?

25 komentarzy:

  1. "Śmierć i życie", "Katastrofa", "Kanibalizm", "Hieny"... Ale ktoś tu w medialną tonację się wpasował. :)
    Droga Taito, daleki jestem od naśmiewania się z powagi sytuacji, ale też nie jestem za demonizowaniem. Jak mówią mądrzejsi ode mnie, nadmierny stres wywołany strachem obniża odporność. A za walkę z wirusem odpowiedzialny jest tylko nasz (oby silny) układ immunologiczny. Zachować ostrożność, stosować się do (nie zawsze rozsądnych) zaleceń władzy i jakoś to będzie. To nie Kapitan Trips. I masz rację, w sklepach pustki na półkach i kolejki przy kasach. O dantejskich scenach w okolicy nie słyszałem, ale nie oszukujmy się, to co rządzący (czy tu czy gdzie indziej) opowiadają o utrzymaniu handlu i transportu będzie można między bajki włożyć, jeśli 60% obywateli zachoruje. I to nie śmiertelność w obecnej sytuacji jest największym zagrożeniem a szybkość rozprzestrzeniania się choroby.
    Ja jednak jestem dobrej myśli i czekam na rozwój sytuacji. Na załamywanie rąk jeszcze przyjdzie czas a dziś trzeba trawnik skosić, psy na spacer wyprowadzić, obiado-kolację ugotować, na wirtualną paradę się udać i kufel tradycyjnego guinnessa wypić.
    Zdrowia i spokoju życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielaku, jeśli już coś demonizuję, to raczej bezmyślną i egoistyczną postawę ludzi niż samego wirusa, a wyrwane z kontekstu słowa (w dodatku odnoszące się do hipotetycznej sytuacji) tego nie zmienią.

      Od samego wirusa chyba bardziej boję się panikujących ludzi (wszystkie przytoczone w poście przykłady są z życia wzięte). Co się zaś tyczy tego pierwszego - to jeszcze mnie nie dopadł, a już nim rzygam...

      Usuń
    2. Też uważam, że panika jest groźniejsza od samego wirusa. I zgadzam się, że ludzie zachowują się, jakby nie myśleli samodzielnie. Będzie dobrze. :)

      Usuń
    3. Bo niektórzy nie myślą. Inni z kolei myślą aż za dużo. Szkoda, że tylko o sobie.

      Usuń
  2. Ja też jestem daleki od bagatelizowania tego, co się dzieje, ale do wszystkiego trzeba podchodzić ze śladową choćby ilością rozsądku. Dobrze mieć zapasy jedzenia na dwa tygodnie, zwłaszcza jeśli ma się rodzinę pod skrzydłami. Ale jak już się wypcha półki fasolką w puszce, to naprawdę nie trzeba czynności powtarzać, bo ktoś w okolicy kichnął. Albo kolejny oszołom opublikował na fejsbuczku kolejne rewelacje zasłyszane u kolegi z wojska/uniwersytetu/szpitala.

    Także o odrobinę zimnej krwi apeluję. Wcale nie dlatego, że gdy moi znajomi przerzucają się pomysłami, jak tu kreatywnie spędzić kolejne 14 dni w domu, ja w zeszłym tygodniu spędziłem 64 godziny w pracy, żeby ten papier toaletowy do sklepów wysłać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to, to! Dobrze, że poruszyłeś ten temat. Miałam wspomnieć w tym wpisie o "fake newsach" i panice, której źródła należy często szukać właśnie na Facebooku, ale wyleciało mi to z głowy. Obawiam się jednak, że Twoje słowa są tylko głosem wołającego na pustyni. Słyszałam w radiu kilka apeli w tym tonie, ale ludzie i tak wiedzą lepiej...

      64 godziny?! Mam nadzieję, że to awaryjna sytuacja, a nie Twoja regularna tygodniowa norma. Zajedziesz się! Ja około dwudziestu mniej, ale też nadal w pracy. Przez cały długi poniedziałek nie widziałam bossa, ale dzwonił do mnie w okolicach piątej i podpytywał, czy nie jestem za bardzo "nervous" w obliczu epidemii, coś czuję zatem, że jak jutro wrócę do pracy, to ten temat szybko wypłynie...

      Usuń
  3. Dobry Wieczór Taito!

    Powiem Ci szczerze, że ja panikuję. Jestem w grupie wysokiego ryzyka, co więcej u mnie wszyscy domownicy w niej są, o ile nie cała rodzina. Zgony w Polsce rosną jak grzyby po deszczu, co wskazuje, że jest się czego bać. Kolejna rzecz jest taka, że kiedy epidemia się zaczęła, ja miałam dokładnie jej wszystkie objawy, a żaden lekarz w ogóle nawet nie podejrzewał, że to może być to. Ot, Polska. Ot, społeczeństwo.

    Pracuję w Chińskiej firmie i mam mieszane uczucia. Jeszcze w minionym tygodniu pracownicy normalnie wracali z Chin, nakazywano nam przyjeżdżać do biura.

    W mojej mieścinie nie widać paniki. Na ulicach jest pustawo, ale w sklepach ilość ludzi standardowa powiedziałabym. Egzystują normalne obostrzenia, żeby przy kasie była jedna osoba. W aptekach czy na stacji obsługa jest z okienka. Jasne, widać puste półki, ale są uzupełniane na bieżąco.

    Odnotowano za to starą praktykę chodzenia po sąsiadach po cukier, marchewkę, bo się skończyła. Także zdaje się, że spokojniej niż u Ciebie.

    Osobiście mnie to przeraża, ponieważ jestem przekonana, że to broń biologiczna, która komuś wymknęła się z pod kontroli. Rozmawiamy, my młodzi i mówimy, że to takie Auschwitz tylko innym sposobem. Wirus zniszczy najsłabsze jednostki, przerzedzi ludność na ziemi, na jakiś czas rozwiąże to problem naszego egoizmu. Bo jak można nazwać bezgranicznie konsumpcyjny styl życia?

    Staram się nie zwariować. Z psem wyjść trzeba. Dziś trzeba było pilnie pojechać do weta. Jeść coś trzeba. Staram się nie narażać niepotrzebnie. I jakoś przetrwać ten szalony czas.

    Trzymaj się zdrowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rose, powiedz, proszę, że nie jesteś jedną z tych osób, które zawzięcie śledzą wszystkie wiadomości o koronawirusie i aż do przesady się nimi emocjonują, bo jeśli tak, to szczerze polecam Ci ograniczenie napływu informacji. Naprawdę wyjdzie Ci to na dobre. Nie panikuj, będzie dobrze. Pamiętaj, że szczęśliwa passa jest po Twojej stronie - wszystko Ci się pięknie do tej pory układało, i nadal tak będzie :)

      Epidemia niewątpliwie wywróciła życie wielu ludzi do góry nogami, ale jakoś trzeba się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Łatwo nie jest, być może będzie jeszcze gorzej, ale człowiek ma cudowne właściwości adaptacyjne.

      U mnie nie czuć jeszcze paniki, ale zmiany spowodowane wirusem są już zauważalne - widziałam dziś w sklepie ludzi w rękawiczkach, nawet w masce ochronnej ktoś przemknął. Ekspedientki również mają założone rękawiczki i bezpardonowo strofują tych, którzy nie zachowują zalecanego dystansu. Byłam świadkiem niezręcznej sytuacji, kiedy kasjerka kilkukrotnie prosiła mężczyznę za mną, by pozostał za czerwoną linią, ale w ogóle to do niego nie docierało. Albo był obcokrajowcem i nie rozumiał, albo był mocno wstawiony (kupował tylko alkohol), albo to i to ;) Dział z warzywami i owocami wreszcie zapełniony, ale mimo to brakowało wielu towarów.

      Co do zwierząt, to mam wielką nadzieję, że informacje o tym, iż Polacy masowo zaczęli zgłaszać się do weterynarzy (nie mówię o Tobie ;)), żeby... uśpić swoje psy i koty, są mocno przesadzone! Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak tak można. Ja się dzisiaj poryczałam, bo mi obce zwierzę umarło i musiałam odseparować to żywe, tulące się do martwego, nie wiem zatem, jak można uśpić swojego zdrowego (!!!) czworonoga. Mój kocur regularnie budzi mnie w środku nocy, co bywa naprawdę męczące, ale nawet jego nie potrafiłabym pozbawić życia. Chciałam jeszcze tylko dodać, że mam nadzieję, iż Irlandczykom nic takiego nie przyjdzie do głowy - przetrzebione półki z karmą dla psów/kotów mogłyby wskazywać na to, że ich właściciele nie mają w planach "eutanazji".

      Poraża mnie niefrasobliwość niektórych osób, współczuję Ci polityki firmy.

      Również skłaniam się ku opcji, że wirusa "wyhodowano", z tym, że ja nie upatruję się w nim przypadku a premedytacji. Smutne i niepewne czasy nastały, mam jednak nadzieję, że choć część ludzi przedefiniuje swoje wartości i doceni to, co tak naprawdę ważne. W obecnych czasach tak wiele spraw zaczęło nagle wydawać mi się niesamowicie trywialnymi...

      Dużo zdrowia dla Ciebie i czworonoga, mniej paniki, więcej pozytywnych myśli. Wszystko będzie dobrze, nie martw się na zapas, skup się na przyjemnościach :)

      Ściskam, choć nie powinnam ;)

      Usuń
    2. Możesz spać spokojnie. Nie jestem. Sprawdzam jedynie dane statystyczne.

      Ja się właśnie obawiam kochana, że w przyrodzie istnieje równowaga i jeśli wszystko było po mojej stronie, to muszą przyjść bęcki z innej;)

      Musiałam dziś skorzystać z bankomatu i również użyłam rękawiczek. Od jutra pozwolenie na wychodzenie z domu mamy tylko w razie konieczności: z pracy i do pracy, po produkty spożywcze, wyprowadzić psa.

      Ludzie w social mediach pisali, że rzeczywiście odnotowuje się sporą ilość porzuconych zwierząt w dobie koronawirusa. My dzielnie wyprowadzamy naszego sierściucha. Jak przedwczoraj byliśmy z K. na spacerze i daleko od nas biegli wieczorni biegacze, pobiegli na drugą stronę ulicy.

      Powiem Ci tak: pracowałam w firmie amerykańskiej, aktualnie pracuję w chińskiej. Ani w jednej, ani w drugiej pracownik nie liczy się za bardzo, a tym bardziej życie pracownika. Wszędzie jesteśmy traktowani jedynie jak roboty do pewnych celów.

      Owszem. Również myślę o premedytacji, a czasami puszczam wodze fantazji i zastanawiam się czy to nie przypadkiem trzecia wojna.

      Czekaj, czekaj, o jakich przyjemnościach Ty piszesz?:P

      Odściskuję.

      Usuń
    3. "Jedynie"?! ;) Ja nawet tego nie sprawdzam. To chyba taki mechanizm samozachowawczy, mający uchronić mnie przed paniką i obłędem. Jakoś trzeba funkcjonować w tym świecie, nie mogę przecież zabunkrować się w domu niczym żołnierz w okopach, i czekać aż to minie, a świat wróci do normalności...

      Nie kracz ;) Już wystarczająco dostałaś po tyłku, teraz czas na coś milszego :)

      Tutaj coraz więcej osób zakłada rękawiczki i maseczki ochronne na zakupy, ale zdarzają się też tacy, którzy reagują na taki widok lekceważącym i ostentacyjnym prychnięciem.

      W samo sedno. W firmie Połówka określało się takich ludzi nazwą "tools"...

      Piszę o najzwyklejszych, najniewinniejszych przyjemnościach życia codziennego, a o czym myślałaś? ;) A potem będzie, że to ja mam kosmate myśli... Mhmmm...

      Usuń
    4. Why not?;) Gdybyśmy wszyscy zostali w domach, zaraza by się znikomie rozniosła, a tak to dziś u nas w Polsce, w Ikei kolejka od świtu. Ludzie nigdy nie zmądrzeją. Serio.

      Na przykład co? Co proponujesz?;)

      Zauważyłam w ostatnim tygodniu tendencję do nie noszenia maseczek. Irytuje mnie już to. Mam straszne uczulenie na ludzką głupotę.

      Kochana, mamy je obie. Znamy się tak długo, że nie ma co się kryć:P

      Usuń
    5. No co Ty, poważnie? Nie wiedziałam, że tak to wygląda, bo jak wspominałam wcześniej - przestałam śledzić wiadomości. Czasem tylko rzucę okiem na nagłówki artykułów w gazetach i jak coś mnie zaciekawi, to przeczytam cały.

      Pisząc, że nie mogę zabunkrować się w domu, miałam na myśli to, że jestem potrzebna w pracy, i choć bywały takie momenty, że wolałabym zostać w domu, to jednak nie miałam serca powiedzieć szefowi, że nie chcę przychodzić do roboty... Wyświadczył mi wiele przysług w ostatnim czasie, szedł mi parę razy na rękę i pocieszał, kiedy miałam gorsze momenty - jestem mu to winna.

      Teraz czas na "i żyli długo i szczęśliwie" :)

      Tak, też to zauważyłam. Nie maseczki konkretnie, bo u nas nie są obowiązkowe, ale ludzie zdecydowanie zaczęli sobie folgować. Ewidentnie już nie boją się tak wirusa jak kiedyś. Wspominałam w ostatnim poście, że zauważyłam zwiększenie ruchu. Jak tylko rano się budzę, a potem przygotowuję w łazience do pracy, słyszę znajome odgłosy z drogi - ruch chyba wrócił do normy. Albo teraz przez weekend: na osiedlu zaroiło się od samochodów gości odwiedzających sąsiadów. Dzieci jednej sąsiadki bawią się z córką drugiej, sporo takich przykładów...

      Usuń
    6. Tak to wygląda...

      Mieszane mam uczucia. Bo widzisz, aktualnie też mam sympatycznego szefa, który jest dobrym człowiekiem, ale jak sama zauważyłaś: czujesz się teraz zobowiązana. Identycznie jest z korporacjami: dają Ci całe morze (możliwości) benefitów, ale w zamian oczekują, że będziesz siedzieć nadgodziny, będziesz elastyczna kosztem życia prywatnego itp, itd. Moje doświadczenie mówi mi, że lepiej nie łączyć życia prywatnego z pracą, w aktualnej wiedzą o mnie minimum i powiem Ci, że bardzo mi to odpowiada. Zawsze spotykałam takie szefostwo, że jak byłam uczciwa i mówiłam, że coś w życiu się dzieje-dostawałam w najmniej spodziewanym momencie kopa w tyłek. Cieszę się, że masz super szefa, chciałabym, aby większość kadry zarządzającej w Polsce również taka była.

      Amen kobieto! Amen!

      U nas ruch wrócił do normy już jakieś dwa tygodnie temu. Na drogach, w sklepach dziś był armageddon.

      Usuń
    7. Czyżby niesympatyczną Chinkę trafił szlag? ;)

      To nie jest tak, że on mi dał do zrozumienia, że coś mu jestem winna. Nie. To typowy Irlandczyk, dla którego wszystko jest "no problem" i "no worries", więc jeśli potrzebowałam wyrwać się z pracy wcześniej, by załatwić pewne sprawy, to zawsze mnie puszczał, a czasami nawet sam podwoził, jeśli było mu po drodze.

      Po prostu sama odczuwam potrzebę zrewanżowania się, a zostając w pracy tak długo, jak mnie potrzebuje, robię mu przysługę. Poza tym nie ukrywam, że mnie po części też jest to na rękę, bo mam drogie marzenia i potrzebuję kasy na ich realizację. Niestety nie mam żadnego "sugar daddy" - bogatego sponsora - a że nie jestem ani piękna ani młoda, to raczej nie mam co liczyć na to, że zainteresuje się mną obrzydliwie bogaty szejk albo chociaż jakiś biznesmen ;) Żartuję sobie oczywiście - nie chcę być niczyją utrzymanką! :)

      Ale te kopy w tyłek czasami przynosiły nieoczekiwanie pozytywny rezultat! ;)

      O tak, zdecydowanie nie mogę narzekać na mojego szefa. Fakt, czasami mnie irytuje swoim zachowaniem, ale w gruncie rzeczy bardzo go lubię, a co najważniejsze - czuję się doceniana, bo mi to zarówno mówi, jak i okazuje. Jedno z moich najlepszych wspomnień z nim związanych to to, kiedy zbierałam się do domu po cholernie trudnym dniu, już chwytałam za klamkę, by wyjść, a on zawołał mnie z sąsiedniego pomieszczenia, powiedział: "You're a star!" i posłał ciepły uśmiech. Tyle i aż tyle. Nic więcej wtedy nie musiał dodawać. Dzień od razu zrobił się lepszy. Albo wtedy, kiedy byłam w żałobie i przypominałam chodzącą kupkę nieszczęścia. Nie był tym, który odwracał wzrok. Widział, że nie jest mi łatwo i potrafił podejść, położyć mi rękę na ramieniu, ścisnąć je w milczeniu pocieszająco i odejść. Nic nie musiał mówić, dla mnie ten gest znaczył wtedy wszystko. Są w życiu takie chwile, w których weryfikują się Twoje znajomości i przyjaźnie. Niektórzy nie zdają wtedy egzaminu. On zdał i jestem mu za to wdzięczna.

      Usuń
    8. Niestety nie;) Swoją drogą K. wynalazł dla niej świetny pseudonim. Nazywa ją "Wuhan":D Nie jestem rasistką, ale ona naprawdę bardziej przypomina robota w ludzkiej skórze.

      To jest właśnie to, co uwielbiam w Irlandczykach.

      Czy Ty aby nie przesadzasz? Nie od dziś wiadomo, że nie można mieć wszystkiego. Nie możesz być piękna i młoda jednocześnie:P Coś wiem w temacie drogich marzeń;)

      Doceniam takie ludzkie gesty, rzadko się zdarzają wśród szefów. Rozumiem. Odnoszę wrażenie, że u mnie te znajomości też nieustannie się weryfikują, szczególnie teraz, kiedy w życiu nastąpiło wiele zmian. Poczułam, że są ludzie, którzy naprawdę cieszą się, że Cię znają, kiedy mogą poczuć, że jesteś ofiarą losu, a im w życiu się wszystko udaje. Tak, jak typowi Polaczkowie.

      Usuń
    9. Haha, zaczynam lubić poczucie humoru Twojego K.! To już któryś jego tekst z rzędu, który mnie szczerze rozbawia :) Dobry był też ten o najwyższej półce, do której nie sięgasz :)

      Ależ ja bym była wniebowzięta, gdyby chociaż jedno z nich mnie dotyczyło - zadowoliłabym się samą "piękną" albo samą "młodą", a tu zegar biologiczny coraz głośniej i dramatyczniej tyka, a jakby tego było mało - zmarszczek coraz więcej i siwych włosów też! A sugar daddy nadal niewidoczny na horyzoncie!

      Wiedziałam, że zrozumiesz i domyślałam się, że miałaś sporo takich przypadków.
      Bardzo doceniam takie ludzkie i człowiecze gesty. W tamtym trudnym dla mnie okresie kilka osób niesamowicie zyskało w moich oczach, a kilka niestety straciło. Życie.

      Usuń
    10. Ja tez lubię jego poczucie humoru, chociaż potrzebował sporo czasu, aby się otworzyć ;)

      Jestem pewna, że na pewno któreś z nich Ciebie dotyczy. Ja też mam siwe włosy i co z tego ja się pytam?;)

      Ja również. Zwykle o nich nie zapominam przez całe życie. U mnie dokładnie to samo.

      Usuń
  4. Witaj, nawet nie wiem co pisać..... Mnie spotkała podobna sytuacja w sklepie, kiedy okazało się że nie mam prawie co kupić. Byłam po pracy, w piątek, więc rozumiesz.... Pustki.
    Kiedy mój A.tydzien wcześniej radził żeby kupić dodatkowe opakowanie papieru toaletowego, to go wysmialam. I nagle stanęłam przed sytuacją, że faktycznie nie ma tego produktu. Na szczęście chwilowy brak tego, jak i innych produktów, przetrwaliśmy. W końcu mamy zawsze trochę mąki, cukru... Coś się upiecze.
    Natomiast A. pracuje w szpitalu w Dublinie (st. Merry's hospital) wypełnionym ludźmi w przedziale wiekowym 80-100 lat. Mówi że nadal jest pełno odwiedzających i wybuch epidemii tam, to kwestia godzin,dnia, dwóch... I wtedy będzie rzeźnia!
    Tak naprawdę żegnam go każdego dnia z myślą,że może tam już zostać na kwarantannie
    Do tego najstarsza w Polsce, płacze, bo boi się że umrzemy, że więcej nas nie zobaczy. Ciężko jej, ciężko nam, ale cóż... Trzeba to przetrwać, nie panikować,tylko mądrze, z rozumem, podchodzić do sytuacji.
    Czasem tylko myślę, patrząc na zachowanie ludzi, że czeka nas to samo,co Włochy. Obym się myliła.

    Tak, żyjemy w ciekawych czasach, ale czy dorośliśmy do tego aby je ogarnąć? Ogarnąć że wszystkim,co z sobą niosą?
    Ile nienawiści z nas wyjdzie? Ile braku współczucia, zrozumienia.... Czy potrafimy sobie pomóc?
    Zobaczymy za parę miesięcy. Może będziemy wtedy lepiej przygotowani na kolejną falę wirusa. A może nie?


    Pozdrawiam serdecznie. Trzymaj się ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, właśnie nie bardzo rozumiem ;) Po pierwsze, nie rozumiem, dlaczego u Ciebie taka cisza, a po drugie - nie wiedziałam, że masz pracę!

      Ja mieszkam w dość dużym mieście jak na irlandzkie standardy, więc zawsze się znajdzie jakiś sklep z papierem, a poza tym prawie zawsze mam w domu zapas kosmetyków i środków czystości, które trzymam w "hot press", żeby zagospodarować tamtejsze półki :) Nie, żebym od dawna przygotowywała się na "katastrofę" tego typu, po prostu lubię mieć zapasowe produkty pod ręką.

      Z tego, co piszesz, wynika, że w pracy A. faktycznie niewiele brakuje do nieszczęścia... :( Bardzo Wam współczuję tej jakże nieciekawej sytuacji rodzinnej i zawodowej. Trzymam kciuki, żeby wszystko się dobrze dla Was skończyło!

      Ja jednak liczę na to, że Irlandia wyciągnie wnioski z karygodnych błędów popełnionych przez Włochów. Podoba mi się też postawa irlandzkiego rządu i przedsięwzięte kroki.

      Będzie dobrze, Aniu! :)

      Usuń
  5. Sokole Oko

    Próba mikrofonu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sokole Oko

    Ooooooo czyli widzę u Ciebie to samo co u nas. Ale u mnie ten szał trwał od środy do piątku i potem w sobotę o 15.30 weszłam do rzeźnika na osiedlu i byłam sama a towarów masa, potem kupiłam chleb w małym spożywczym i też byłam tam tylko ja i ekspedient. A najlepsze jest to że wszyscy od środy do piątku przetrzebili rzeźniki a w poniedziałek TAURON zaczął sobie robić jakieś konserwacje sieci i na 9 h wyłączył w niektórych ulicach prąd. Zatem ... cóż Ci co zapchali zamrażarki mieli problem.

    Natomiast co do wirusa odzwierzęcego to wiadomo już że to była bzdura. Może nie wierzę w niego w 100% ale w dowody, że ten wirus stworzył człowiek jak najbardziej.

    https://m.cda.pl/video/478777733?fbclid=IwAR0qrrnQpAlJOUjSBINBCyqRGFkdjyoxNfBp9v7_9DhutoIVkaoQ-Txlpy4

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się kilkukrotnie, ile jedzenia wyląduje ostatecznie w koszach na śmieci (nawet nie w kompostownikach, bo te nadal nie są w powszechnym użyciu w wielu gospodarstwach domowych). Pal licho te makarony, puszki i ryże, bo to są produkty, które z reguły mają bardzo długi termin przydatności, ale owoce, warzywa, pieczywo (byli tacy, którzy brali po kilkadziesiąt bochenków!), czy nawet to mięso, o którym wspominasz. Po "tonach" mięsa i pieczywa nabywanych przez niektórych ludzi można by pomyśleć, że dziś niemal każdy jest szczęśliwym posiadaczem chłodni, albo przynajmniej chłodziarki przemysłowej ;)

      Powiadają, że w każdej plotce i teorii spiskowej tkwi ziarno prawdy, zatem wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak właśnie było.

      Filmik obejrzany, choć przyznam, że strasznie źle mi się go oglądało, a raczej słuchało przez głos Alexa Jonesa. Doprawdy, tak samo przyjemny jak wiertarka i młot pneumatyczny...

      Usuń
    2. Sokole Oko

      Ponoć wzrosła sprzedaż chłodziarek tylko nie wiem gdzie ludzie je wstawili na balkon ?? :D

      Ja mam małą lodówkę niewiele miejsca i faktycznie pół bochenka chleba staram się zawsze mieć zamrożone nawet przed koronaaferą bo często się zdarzało, że na śniadanie brakło ale gdzie bym miała resztę upchać to nie wiem. Mam to co zwykle i miejsca zero.

      No też się właśnie ku takiej teorii skłaniam. Może ten profesor to oszołom ale pokazuje gazety naukowe z różnymi publikowanymi badaniami i z tego faktycznie coś tam być może. Zresztą to samo było z klonowaniem. Zabronione a i tak wiemy, że nielegalne próby były. Zawsze się kombinuje nawet jak nie wolno.

      Mnie bardziej przeszkadzała forma tego nagrania. Typowe amerykańskie show z powtarzaniem pięć razy tego samego. Można to było skumulować w 10 minutach no ale amerykanie taki styl lubią ...

      Usuń
    3. Moja droga, te chłodziarki to burżuje nabyli, bo w swoich rezydencjach mają pod dostatkiem przestrzeni, ubogim pozostały ziemianki i starodawne metody przechowywania żywności ;) A sprzedaż soli czasem nie wzrosła? Peklowanie nie stało się znów modne? ;)

      Czemu od razu profesor oszołom, skoro to jego rozmówca jest tym, który postanowił zmonetyzować ludzki strach przed wirusem i sprzedawać ludziom pastę do zębów, która miałaby ich przed nim uchronić? :)

      Tak, masz rację, forma też pozostawiała wiele do życzenia - niepotrzebne i sztuczne budowanie napięcia i szukanie sensacji, przez co filmik traci na profesjonalizmie. Można było to wszystko zgrabniej ująć i szybciej przedstawić.

      Usuń