niedziela, 1 maja 2011

Hunger - film inny niż wszystkie

W Irlandii Północnej znów polała się krew. Znów pojawiają się doniesienia o znalezionych składach amunicji i odkrytych bombach. Opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość o zamordowaniu młodziutkiego katolika, policjanta Ronana Kerr. Media straszą, że to tylko czubek góry lodowej, że najgorsze dopiero może nadejść z początkiem maja. Okazji ku temu ma być kilka: zbliżające się wybory do Zgromadzenia Irlandii Północnej, czy chociażby nadchodząca wizyta królowej Elżbiety II w Dublinie.


 


Powód jest jeszcze jeden. Piątego maja 1981 roku zmarł Robert Gerard Sands, jeden z bojowników IRA, szerszemu gronu znany po prostu jako Bobby Sands. Pod koniec swojego życia Sands przebywał w więzieniu Maze, położonym kilkanaście kilometrów od Belfastu. Trafił tam skazany na 14 lat za posiadanie broni palnej, którą użyto uprzednio w strzelaninie z północno-irlandzkimi oddziałami policji.


W więzieniu miała miejsce seria kilku, mniej lub bardziej drastycznych, strajków zapoczątkowanych przez republikańskich bojowników IRA. Protestujący domagali się odzyskania statusu więźniów politycznych, a co za tym idzie - również pewnych przywilejów. Nie chcieli być utożsamiani ze zwykłymi kryminalistami.


Historię bojowników IRA, skoncentrowaną głównie na losie Sandsa, przedstawia "Hunger" (Głód), brytyjsko-irlandzki paradokument z 1998 roku, będący reżyserskim debiutem Steve'a McQueena. Tytuł nawiązuje do strajku głodowego zapoczątkowanego pierwszego marca 1981 roku właśnie przez Sandsa.


Kiedy po raz pierwszy obejrzałam ten film, nie sądziłam, że jeszcze kiedyś do niego powrócę. Zrobiłam to jednak tuż przed napisaniem tej recenzji, by na gorąco spisać swoje odczucia. Nie przyszło mi to łatwo, bo film oglądałam na raty. Co mogę powiedzieć? "Hunger" to specyficzna produkcja. Jest to kino innowacyjne, odważne, nieszablonowe, ale i ciężkie. Zdecydowanie nie jest to film, jaki wybrałabym dla siebie, mając ochotę na rozrywkę.


To dziwny rodzaj filmu budzący dziwne emocje. Mało tu wypowiadanych kwestii, dużo za to scen wystawiających na próbę wrażliwość widza. Akcja toczy się bardzo powoli, a sceny są celowo wydłużone. Obrazy są często szokujące, naturalistyczne, ocierające się o turpizm. To wszystko w połączeniu ze zredukowaną ilością dialogów sprawiało, że miałam niekiedy wrażenie, iż nie oglądam filmu, a teatralne przedstawienie, czy też specyficzny typ pantomimy. Tyle tylko, że tutaj aktorzy nie mieli zamiaru mnie rozśmieszyć. Tematyka też była daleka od śmiechu: stopniowa deterioracja ludzkiego zdrowia, agonia, a po 66 dniach głodówki to, co było nieuniknione - śmierć Sandsa. Protest głodowy, w którym brał udział Sands, został odwołany dopiero po siedmiu miesiącach trwania i po kolejnych dziewięciu ofiarach.


Wiele można powiedzieć o"Głodzie". Wiele można mu zarzucić. Jest jednak jedna zaleta, której nie można odmówić tej produkcji: oryginalności. Obrazy przewijające się w filmie na długo zapisują się w pamięci widza. I to moim zdaniem jest duży plus. Właśnie to sprawia, że "Hunger" nie ginie w fali filmów zalewających współczesnego widza.


Nie powiem jednak, że gorąco polecam Wam ten film, bo jak już wspominałam - jest to kino wyjątkowo ciężkiego kalibru. Tylko dla odważnych i wytrwałych. Przypinam mu etykietkę: "do oglądania na własną odpowiedzialność". Sygnalizuję zainteresowanym tematyką, że jest taki film, a Wy zrobicie z tym to, co chcecie. 


Tu znajdziecie zwiastun filmu.


***

Nie wiem, czy dowiecie się o mnie czegoś nowego / ciekawego, ale jeśli macie ochotę, zapraszam tutaj.