niedziela, 18 września 2022

Wake Me Up When September Ends

Czas mija nieubłaganie - jeszcze niedawno narzekałam tutaj na skwar, jaki w wakacje nawiedził wyspę, a teraz mamy już połowę września. Z powodzeniem można stwierdzić, że jesteśmy już w przededniu jesieni: gdzieniegdzie chodniki wyścielają już szeleszczące liście, zmrok zapada znacznie szybciej, słońce coraz rzadziej się wychyla, za to deszcz coraz śmielej toruje sobie drogę. A do tego temperatury ostatnio znacznie spadły w nocy, przez co niektórzy trzęśli się podwójnie: z zimna i ze strachu przed tym, co przyniesie zima. Irlandii bowiem nie ominął kryzys energetyczny, bo dlaczego miałby?

Po dość chłodnym i mokrym początku września, który niestety negatywnie odbił się na moich pięknych pelargoniach, nastał relatywnie ciepły, suchy i pogodny weekend - tak bardzo nam wszystkim potrzebny.

W sobotę zewsząd dobiegały do mnie dźwięki warczących kosiarek, jednak tym razem miałam dla nich więcej zrozumienia niż zazwyczaj. Po części dlatego, że wcześniej faktycznie nie było okazji do koszenia, a częściowo dlatego, że coraz większymi krokami zbliża się mój urlop nad Atlantykiem, i wiem że już niedługo będę słuchać tylko skrzeczących mew, hulającego wiatru i fal rozbijających się o klify.

Sama zresztą dołożyłam swoją cegiełkę do tego osiedlowego harmideru (jedynie 96 dB, więc jeszcze nie tak źle w porównaniu z niektórymi spalinowymi potworami sąsiadów, od których pękają bębenki w uszach). Skwapliwie też urządziłam wielkie pranie i wysuszyłam je w ogródku (mniejszy rachunek za prąd jak najbardziej mile widziany), bo już wypadało zmienić pościel - tym bardziej, że ostatnio coraz częściej odwiedza mnie w łóżku moja powsinoga, która ma sto przeróżnych kocich spraw do załatwienia i nie może przecież usiedzieć w domu na tyłku.

Rzadko tutaj piszę o swojej codzienności, bo zwyczajnie nie wydaje mi się ona na tyle atrakcyjna, by o tym pisać. Wszak, co tu ukrywać, życie starej panny z kotami jest bardzo przewidywalne i dość monotonne. Wypełnia mi je głównie domowa rzeczywistość i praca. W jednej i drugiej "nuda".

W tej ostatniej wreszcie odżyłam, od kiedy Boss przerzucił mnie do innej firmy i nareszcie mam większe pole manewru i większą satysfakcję. Nie mam już poczucia tkwienia w martwym punkcie i jakoś tak rzadziej przeglądam oferty pracy, a jeśli już to robię, to raczej po to, by wiedzieć, co w trawie piszczy, a nie z samej chęci zwolnienia się (to mi już przeszło).

Najbardziej cieszy mnie fakt, że jestem sama sobie panią (nie cierpię mikrozarządzania, i wolę być samotnym wilkiem niż częścią wielkiej drużyny), a Boss nie traktuje mnie jak głupią dziewczynkę, którą trzeba prowadzić za rękę i kontrolować.

Był czas, kiedy byłam sfrustrowana swoją sytuacją zawodową i zaczynałam żywić do niego urazę, niejako widząc w nim przyczynę takiego stanu. Dziś jednak powiedziałabym, że nasze relacje są lepsze niż kiedykolwiek. Zawsze uważałam, że jest świetnym i dobrym człowiekiem, ale teraz to już przeszedł samego siebie ;) I choć czasami bywa ciężko ze względu na nierównomiernie rozłożony nakład pracy (jedne dni aż za spokojne, inne z kolei ciut za bardzo pracowite), to jednak zawsze jest wesoło.

W piątek po południu wraca umęczony jak stonka po opryskach (David, jego prawa ręka z drugiej firmy miał tydzień wolnego i Boss musiał się dwoić i troić, przez co rzadko go w tym tygodniu oglądałam na oczy), z plaśnięciem siada na krześle obok, by szybko rzucić okiem na zaległe maile, i mówi: "przypomnij mi, po co ja to wszystko robię?".

"Dla kasy i sławy" - mówię.

Z rozbawieniem stwierdza, że "jakoś jednego ani drugiego nie widać", a ja - jak na kochaną i empatyczną pracownicę przystało - podsuwam mu pod nos laptopa i obwieszczam, że właśnie dostaliśmy fakturę z Francji i potrzebuję na nią ponad 40 tysięcy euro (bo kopanie leżącego to moja specjalność).

"Nie, nie chcę tego widzieć!" - mówi i teatralnie zasłania się przed laptopem jak opętany przed krucyfiksem.

Okay, okay! Wyparcie rzeczywistości - jest to jakiś sposób na (nie)radzenie sobie z rzeczywistością ;)

Ja tymczasem nie radzę sobie z wypadającymi włosami, jak to zwykle bywa co roku o tej porze. Jeśli więc tu i teraz ktoś mi nie doradzi, co zrobić z tym fantem, to uświadamiam Wam, że będziecie odpowiedzialni za stworzenie Kojaka. Albo Frankensteina!

Ratunku! ;)