środa, 3 października 2007

O aniele w ludzkiej postaci...

Dzisiejszego posta chciałam poświęcić pewnej, cudownej osobie, która obchodzi dzisiaj swoje imieniny.  Mowa o mojej Mamie. Na początku chcę zaznaczyć, że należę do szczęśliwców, którzy mogą się pochwalić bardzo dobrymi relacjami ze swoja rodzicielką. Należę do grupy osób, które miały w życiu wielkie szczęście, objawiające się obecnością ukochanej matki. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie każdy miał tyle szczęścia, co ja. Wiem, że to musi być potwornie przykre i współczuję takim osobom. Bardzo im współczuję. W pewnym sensie wiem, co czują, bo mimo iż mam wspaniałą Mamę, to niestety nigdy nie miałam ojca. Fizycznie istnieje, ale nigdy nie dorósł do tej ważnej roli i niestety już nie dorośnie. Szkoda tylko, że swoim egoistycznym postępowaniem skrzywdził tak wiele osób… Wychowałam się bez niego. Był niby obok, ale tak naprawdę go  nie było. Ani dla mnie, ani dla brata, ani dla siostry… Dla nikogo go nie było.  Za to odkąd pamiętam, zawsze była ONA. Ciężko pracująca, robiąca wszystko, by wychować należycie trójkę dzieci. Dbająca o dom, o to, by na stole zawsze znalazł się posiłek, by jej dzieci miały ciepłe okrycie zimą i ciepły kąt.  Walcząca z przeciwnościami losu, dzielnie podnosząca się  po każdym upadku. Mimo że było ich wiele, że była już bardzo osłabiona, że nieraz już była na krawędzi dzielącej ją od rozpaczy, zawsze wykrzesała z siebie resztkę siły, resztkę wiary, by podnieść się i walczyć. Nawet jeśli wydawało się, że jej serce nie jest w stanie znieść więcej bólu, ONA zaskakiwała wszystkich swoją wolą walki. Nigdy jej  nie pytałam, co ją mobilizuje do powrotu na ring, ale podejrzewam, że to gromadka dzieci była tym, co zawsze miała w pamięci, tą jej niezawodną mobilizacją…  

Chyba nigdy w życiu nie poznałam osoby z tak wielkim i dobrodusznym sercem. Tak skromnej, serdecznej i uczynnej. Chciałabym być taka jak ONA, ale wiem, że nie dorastam jej nawet do pięt. Wszystko, co w życiu osiągnęłam, zawdzięczam tylko i wyłącznie jej. Nie sobie. Mój udział jest zdecydowanie dużo mniejszy. To ONA czuwała nad moim rozwojem intelektualnym, nie pozwoliła bym należała do olbrzymiej grupki dzieci, które marnują się w wiejskim środowisku. Dzięki niej odziedziczyłam zamiłowanie do czytania, talent do przedmiotów humanistycznych,  a przede wszystkim do języków obcych. Dzięki niej trafiłam do liceum, a nie do technikum, jak chciałam… I także dzięki niej poszłam na studia. Gdyby nie jej ciężka praca i zarobione dzięki niej pieniądze, nie byłoby mnie stać na studiowanie, na wyjazd do Francji, czy Irlandii…

Wspierała mnie przez całe moje życie, dawała do zrozumienia, że nie jestem sama, że ONA zawsze będzie dla mnie, kiedy będę jej potrzebować. Była i ciągle jest dla mnie idealną i najukochańszą matką na świecie. Nie była w stanie zapewnić nam dostatniego życia, najlepszych i najnowszych zabawek, ale zapewniła nam coś wspanialszego, czego nie można kupić za pieniądze. Coś, czego może mi pozazdrościć nie jedno dziecko z bogatego domu: MIŁOŚĆ.  I za to ją kocham najmocniej na świecie.

Kiedyś, któryś z jej pacjentów bodajże, powiedział do niej : "Ty jesteś aniołem, nie kobietą!". Wiem, że się nie mylił. Bóg zesłał ją, by wypełniła swoją misję. Muszę przyznać, że świetnie ją wykonała....