czwartek, 14 maja 2009

Mediolan - część trzecia

Mediolanjest - jak zresztą każda metropolia - miastem straszniezatłoczonym. Nawet nowo przyjezdni ludzie już po kilku godzinachprzebywania w tym mieście zauważają plagę dręczącą Mediolan.Doskonale widać, że w mieście brakuje wolnej przestrzeni, a każdy,nawet nie przeznaczony do tego placyk pozapychany jest przeróżnymipojazdami. Ścisk i tłok, to słowa, które same cisną mi sięna usta, kiedy wodzę wzrokiem po tutejszych uliczkach.


  


Spacerującmediolańskimi ulicami, ma się odczucie wielkiej ciasnoty. Ciasnopoupychane samochody zaparkowane są praktycznie wszędzie. Wiele znich nosi na sobie znamiona stłuczek, ewidentnie świadczących ociężkim losie mediolańskich kierowców. Patrząc na manewrywykonywane przez tubylców, otrzymuje się swego rodzajupotwierdzenie stereotypów krążących w Polsce o włoskichkierowcach.


  


Ci,którzy mieli dość korków i problemów zszukaniem miejsc parkingowych, już dawno zdecydowali się na zakuppojazdów dwukołowych. Na mediolańskich uliczkach królująwięc motorynki, przywodząc mi na myśl Paryż. Te sprytne maszynynie są oczywiście domeną tylko i wyłącznie panów. Zwielką częstotliwością używają ich także panie. Widok mknącychna motorynkach [niejednokrotnie bardzo eleganckich] przedstawicielekpłci pięknej jest dla mnie jednak rzadkością. Tu stanowicodzienność.


  


Znającproblemy nękające włoskich kierowców, producenci samochodówwyszli naprzeciw ich oczekiwaniom i wypuścili na rynekczterokołowego Smarta ForTwo, cieszącego się w tym mieście dużąpopularnością. Mały, by nie powiedzieć miniaturowy, pojazd stałsię dla mnie swego rodzaju ikoną Mediolanu. Spotykałam gopraktycznie na każdym kroku w różnych częściach miasta.


  


Ci,którzy mają dość miejskiego tłoku i hałasu, szukająschronienia w tutejszych parkach. W mieście jest dość dużozielonych skwerków zapraszających do odpoczynku, jednak dwa znich są najbardziej godne uwagi. Ogromny 47 hektarowy Parco Sempionei pomniejsze 17 hektarowe Giardini Pubblici to niewątpliwieniekwestionowane zielone płuca miasta. To ulubione miejscaschronienia Mediolańczyków przed pośpiechem i upałemśródmieścia.


  


Tumożna doskonale się zrelaksować nie tylko wylegując się natrawie, siedząc na jednej z ławek nad jeziorem czy przy fontannie.Ci, którzy preferują aktywny odpoczynek mają w zasięgu ręki[w Giardini Pubblici] planetarium i piękny budynek Muzeum HistoriiNaturalnej, który ku naszemu rozczarowaniu był zamknięty wdniu naszej wizyty. W pobliżu znajduje się także ładna VillaReale mieszcząca zbiory Galerii Sztuki Współczesnej [równieżnieczynna w poniedziałki].


  


Obydwaparki są doskonałymi miejscami rozrywki przyjezdnych i tychmiejscowych. Naszpikowane pomnikami i atrakcjami skutecznieprzyciągają tu rzesze ludzi. Jedni odpoczywają w cieniu naławkach, inni pogrążają się w lekturze, a dzieci z babciamiszaleją na specjalnie przeznaczonym dla nich mini pociągu wGiardini Pubblici.


  


Zbawiennewłaściwości jednej z tutejszych ławeczek doceniamy także my,kiedy zmęczeni silnym słońcem i zwiedzaniem przysiadamy wprzyjemnym cieniu tuż obok dwóch par Włochów. Pochwili stajemy się świadkami zabawnej sceny, w której w roligłównej występuje mały, grubiutki i bardzo ociężałypiesek leniwie biegnący za swoją panią.


  


Słońcedało się we znaki także jemu, siada więc w cieniu, głośno dyszyz leniwie przewieszonym jęzorem. Świetnie ignoruje nawoływaniaswojej pani, oddając się relaksowi. Wreszcie po kilku minutachpostanawia ruszyć jej śladem. Oczekujemy, iż zerwie się i – jakto zwykle robią psy – błyskawicznie ruszy, aby dogonićstaruszkę. On tymczasem biegnie, lecz ten jego bieg odbywa się wstraaaasznie zwolnionym tempie, przy czym jego sięgający niemalziemi brzuch przezabawnie kołysze się na boki. Scena jest takniesamowicie komiczna, że wybuchamy głośnym śmiechem, a wraz znami siedząca obok para Włochów.


  


Obydwaparki żyją jakby własnym życiem. W ich obrębie czas mijazdecydowanie wolniej. Bujne zielone drzewa świadczą o tym, iżwiosna już od dawna gości w Mediolanie. Duże skupiska ptakówprzyjemnie śpiewają, a w rzeczce pływają taaaakieee ryby.


  


Nakamieniach leniwie wygrzewają się kolorowe jaszczurki i tylkoniekiedy tę miłą ciszę przerywają odgłosy pracującego i nigdynie próżnującego miasta…

sobota, 9 maja 2009

Mediolan - część druga

Mediolan,jak każda metropolia, ma swoje dobre i złe strony. Są tu zakątkii dzielnice, w które lepiej się nie zapuszczać, jak równieżte na widok, których wypada człowiekowi przystanąć, bygłębokim i rozmarzonym „aaach” oddać hołd oglądanemu pięknu.Oprócz serca tego miasta, o którym wspominałam wpoprzednim poście, jest tu wiele innych, ciekawych budowli i miejsc,w które wypadałoby zajrzeć.


  


Niestety,nie mogę powiedzieć, iż udało mi się zobaczyć wszystko, cozaplanowałam. Na sporządzonej przez nas liście widnieje jeszczekilka miejsc, do których z różnych powodów niezdołaliśmy dotrzeć. Pierwszy punkt okupuje oczywiście Santa Mariadelle Grazie – ładny kościółek w renesansowym stylu. Zzewnątrz świątynia nie wyróżnia się niczym specjalnym,zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, iż ginie w gronie jejpodobnych. To, co czyni ją wyjątkową znajduje się wewnątrz jejmurów i zostało stworzone przez magiczne ręce Leonardo daVinci. „Ostatnia Wieczerza”, bo o niej mowa, to najsłynniejszedzieło mistrza Leonarda lub też „najsmutniejszy obraz świata”,jak stwierdził pewien pisarz.


  


Niedane mi było zweryfikować tej opinii z bardzo prostej przyczyny.Próba rezerwacji wizyty na kilka dni przed przylotem doMediolanu zakończyła się dla nas fiaskiem. Polegliśmy z tłumemspragnionych wrażeń turystów, którzy byli od nas dużoszybsi. Kiedy dotarło do mnie, że najwcześniejsza możliwa datanaszej wizyty, miałaby przypaść na czerwiec, zwątpiłam ichwilowo straciłam zdolność wymówienia jakiegokolwieksłowa. Spodziewałam się wielu chętnych, liczyłam się zkoniecznością wcześniejszej rezerwacji, ale nie z wyprzedażąmiejsc z wyprzedzeniem o dwa miesiące. Wizja Santa Maria delleGrazie znów odpłynęła w zakamarki mojego umysłu. Dwa razychciałam tam dotrzeć i dwa razy się nie udało. Ponoć do trzechrazy sztuka.


  


Małymrozczarowaniem okazała się dla mnie średniowieczna chluba miasta –silnie ufortyfikowany Castello Sforzesco, dawna siedzibadynastycznego rodu Sforzów. Pominę już fakt, iż jego wyglądnie powala z nóg przeciętnego zjadacza chleba, niezbytinteresującego się zamkami turystę, a tym bardziej mnie [i tunieskromnie muszę wymienić moją osobę] miłośniczkę wszystkichzamków, zameczków i zamczysk. Castello Sforzesco nawetw bardzo słoneczny i pogodny dzień prezentuje się dość ponuro.


  


Jegowysokie ściany i głębokie fosy przywodzą mi na myśl sylwetkęponurego więzienia o zaostrzonym rygorze. Gdyby tak dorzucić drutkolczasty i postawić przy wejściu kilku strażników ozłowrogim wyrazie twarzy…. prrrr, za bardzo się zagalopowałam…;) Eee, to nie jest absolutnie mój ulubiony typ zamków.Castello Sforzesco brak tajemniczości i romantyczności, któretak często odnajduję w irlandzkich ruinach i które takbardzo lubię. Do tego zamku z czerwonej cegły nie pasuje mi nawetwizja żadnej zjawy błąkającej się po zamkowych komnatach. Tenzamek z pewnością nie przebije się do mojego prywatnego rankinguulubionych twierdz, to wiem na pewno już po pierwszym rzucie oka najego ponurą sylwetkę.


  


Znajdującasię tuż przed jego wejściem fontanna skupia wokół siebiemnóstwo turystów. Zmęczeni upałem ludzie lgną doniej, jakby już sam widok wody miał ich magicznie ochłodzić. Wefekcie wokół zamkowej bramy mamy całą mieszankę ludzi.Prawdziwy koktajl ludzki. Są tu podróżni, są też sporegrupki mediolańczyków powracających właśnie z maratonuodbywanego w ramach Stramilano. Są też sprzedawcy lodów iczarnoskórzy sprzedawcy tandety wszelakiej. Znajdzie się teżskulona, ciemna sylwetka bezdomnego, siedzącego nieopodal zamku wprzynoszącym ulgę cieniu rzucanym przez pobliskie drzewo. Jedniopuszczają zamek, inni właśnie przybywają na jego teren, ale gwarludzkiej masy nie cichnie nawet na ułamek sekundy. Mediolan jestniezwykle męczący w czasie upałów.


  


Niezniechęceni przeciętną zamkową fasadą nabywamy bilety idostajemy się do wnętrza Castello. Miły chłód pozwala nachwilę relaksu i wytchnienia. Ku naszej radości we wnętrz nie matłumu. Zdecydowana część turystów skupiła się nazewnątrz, zalegając okolice fontanny, a także skwerki zieleni wewewnętrznej części zamku. Wizja 4 muzeów znajdujących sięw Castello Sforzesco nie działa na nich zbyt przyciągająco. Pozwiedzeniu pierwszego, a potem kolejnego już wiem dlaczego niemalżewszyscy są na zewnątrz. Nie gardzę galeriami i muzeami, lecz tezamkowe mnie nużą. Nie znajduję w nich czegoś, co by mniespecjalnie zainteresowało, co z kolei objawia się niezbyt taktownymziewaniem. Moja twarz przybiera taki sam wyraz, jaki maluje się nawszystkich obliczach pracowników pilnujących poszczególnychsal: „Help! Get me out of here!”. Gdyby nie Muzeum Egipskie,któremu udało się wywołać u mnie szybsze bicie serca,uznałabym, iż wizyta w Castello Sforzesco była raczej poronionympomysłem.


  


Miłymzaskoczeniem jest natomiast światowej sławy teatr La Scala, doktórego udajemy się następnego dnia. Równiesłonecznego, co poprzedni, a może nawet bardziej. Wiedziałam, żew czasie naszego pobytu w Mediolanie ma być ciepło, ale niespodziewałam się AŻ tak prażącego słońca. W efekcie lejącegosię z nieba żaru przez całe dwa dni towarzyszy mi nieodparta chęćzrzucenia z siebie połowy odzienia, czego rzecz jasna nie czynię zwrodzonej skromności i z czystej przyzwoitości ;-)

scala

Pokilku godzinach zwiedzania Połówek oznajmia mi, iż chętniby przysiadł w jakiejś kawiarni w celu posilenia się. Rzut okiemna otaczający nasz teren i już mamy upatrzone miejsce –restaurację przylegającą do La Scali. Przyglądając się cenom nawywieszonym menu Połówek stwierdza, że chyba jednak nie jestgłodny. Przez szybę rzucamy jeszcze jedno dyskretne spojrzenie nasnobistycznych, wypacykowanych klientów restauracji i już na100% wiemy, że nie jesteśmy głodni.


  


Decydujemysię na zwiedzenie wnętrza tego niezwykle słynnego teatru. Zbliżamsię do drzwi wejściowych, przechodząc koło faceta leniwiewspartego na kamiennym słupku. Jestem pochłonięta w rozmyślaniachi nie słyszę wypowiedzianych przez niego słów. Dopierogdzieś po ułamku sekundy dociera do mnie, że on coś mówił.Odwracam się i stwierdzam, że to ja musiałam być adresatką jegosłów. Rzucam mu zdziwione: „Scusa??”, a on proponuje mibilety na wieczorny spektakl w La Scali. Odmawiam. On nie wie, żemnie wieczorem już nie będzie.


  


Fasadateatru nie jest przykładem nadmiernego wzornictwa. Ładna i prostaabsolutnie nie odzwierciedla przepychu, jaki panuje wewnątrz LaScali. Bogate zdobione sale przywodzą na myśl zamkowe komnaty.Wewnątrz panuje miły chłód i przyjemna atmosfera. I tu znówspotyka nas miła niespodzianka – w środku jest zaledwie kilkazwiedzających, przez co mamy swobodny dostęp do interesujących nasmiejsc. W muzeum znajduje się wiele pamiątek, portretów ikostiumów, nie jest to jednak najbardziej interesującyzakątek La Scali. Największa zainteresowanie budzi ogromna –mieszcząca 2800 ludzi – widownia. Jest niestety niedostępna dlazwiedzających z uwagi na odbywający się w niej koncert. Pozostajenam jedynie zaszyć się na chwilę w niezwykle eleganckiej loży izza szyby spoglądać na muzyków znajdujących się pod nami…