sobota, 9 maja 2009

Mediolan - część druga

Mediolan,jak każda metropolia, ma swoje dobre i złe strony. Są tu zakątkii dzielnice, w które lepiej się nie zapuszczać, jak równieżte na widok, których wypada człowiekowi przystanąć, bygłębokim i rozmarzonym „aaach” oddać hołd oglądanemu pięknu.Oprócz serca tego miasta, o którym wspominałam wpoprzednim poście, jest tu wiele innych, ciekawych budowli i miejsc,w które wypadałoby zajrzeć.


  


Niestety,nie mogę powiedzieć, iż udało mi się zobaczyć wszystko, cozaplanowałam. Na sporządzonej przez nas liście widnieje jeszczekilka miejsc, do których z różnych powodów niezdołaliśmy dotrzeć. Pierwszy punkt okupuje oczywiście Santa Mariadelle Grazie – ładny kościółek w renesansowym stylu. Zzewnątrz świątynia nie wyróżnia się niczym specjalnym,zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, iż ginie w gronie jejpodobnych. To, co czyni ją wyjątkową znajduje się wewnątrz jejmurów i zostało stworzone przez magiczne ręce Leonardo daVinci. „Ostatnia Wieczerza”, bo o niej mowa, to najsłynniejszedzieło mistrza Leonarda lub też „najsmutniejszy obraz świata”,jak stwierdził pewien pisarz.


  


Niedane mi było zweryfikować tej opinii z bardzo prostej przyczyny.Próba rezerwacji wizyty na kilka dni przed przylotem doMediolanu zakończyła się dla nas fiaskiem. Polegliśmy z tłumemspragnionych wrażeń turystów, którzy byli od nas dużoszybsi. Kiedy dotarło do mnie, że najwcześniejsza możliwa datanaszej wizyty, miałaby przypaść na czerwiec, zwątpiłam ichwilowo straciłam zdolność wymówienia jakiegokolwieksłowa. Spodziewałam się wielu chętnych, liczyłam się zkoniecznością wcześniejszej rezerwacji, ale nie z wyprzedażąmiejsc z wyprzedzeniem o dwa miesiące. Wizja Santa Maria delleGrazie znów odpłynęła w zakamarki mojego umysłu. Dwa razychciałam tam dotrzeć i dwa razy się nie udało. Ponoć do trzechrazy sztuka.


  


Małymrozczarowaniem okazała się dla mnie średniowieczna chluba miasta –silnie ufortyfikowany Castello Sforzesco, dawna siedzibadynastycznego rodu Sforzów. Pominę już fakt, iż jego wyglądnie powala z nóg przeciętnego zjadacza chleba, niezbytinteresującego się zamkami turystę, a tym bardziej mnie [i tunieskromnie muszę wymienić moją osobę] miłośniczkę wszystkichzamków, zameczków i zamczysk. Castello Sforzesco nawetw bardzo słoneczny i pogodny dzień prezentuje się dość ponuro.


  


Jegowysokie ściany i głębokie fosy przywodzą mi na myśl sylwetkęponurego więzienia o zaostrzonym rygorze. Gdyby tak dorzucić drutkolczasty i postawić przy wejściu kilku strażników ozłowrogim wyrazie twarzy…. prrrr, za bardzo się zagalopowałam…;) Eee, to nie jest absolutnie mój ulubiony typ zamków.Castello Sforzesco brak tajemniczości i romantyczności, któretak często odnajduję w irlandzkich ruinach i które takbardzo lubię. Do tego zamku z czerwonej cegły nie pasuje mi nawetwizja żadnej zjawy błąkającej się po zamkowych komnatach. Tenzamek z pewnością nie przebije się do mojego prywatnego rankinguulubionych twierdz, to wiem na pewno już po pierwszym rzucie oka najego ponurą sylwetkę.


  


Znajdującasię tuż przed jego wejściem fontanna skupia wokół siebiemnóstwo turystów. Zmęczeni upałem ludzie lgną doniej, jakby już sam widok wody miał ich magicznie ochłodzić. Wefekcie wokół zamkowej bramy mamy całą mieszankę ludzi.Prawdziwy koktajl ludzki. Są tu podróżni, są też sporegrupki mediolańczyków powracających właśnie z maratonuodbywanego w ramach Stramilano. Są też sprzedawcy lodów iczarnoskórzy sprzedawcy tandety wszelakiej. Znajdzie się teżskulona, ciemna sylwetka bezdomnego, siedzącego nieopodal zamku wprzynoszącym ulgę cieniu rzucanym przez pobliskie drzewo. Jedniopuszczają zamek, inni właśnie przybywają na jego teren, ale gwarludzkiej masy nie cichnie nawet na ułamek sekundy. Mediolan jestniezwykle męczący w czasie upałów.


  


Niezniechęceni przeciętną zamkową fasadą nabywamy bilety idostajemy się do wnętrza Castello. Miły chłód pozwala nachwilę relaksu i wytchnienia. Ku naszej radości we wnętrz nie matłumu. Zdecydowana część turystów skupiła się nazewnątrz, zalegając okolice fontanny, a także skwerki zieleni wewewnętrznej części zamku. Wizja 4 muzeów znajdujących sięw Castello Sforzesco nie działa na nich zbyt przyciągająco. Pozwiedzeniu pierwszego, a potem kolejnego już wiem dlaczego niemalżewszyscy są na zewnątrz. Nie gardzę galeriami i muzeami, lecz tezamkowe mnie nużą. Nie znajduję w nich czegoś, co by mniespecjalnie zainteresowało, co z kolei objawia się niezbyt taktownymziewaniem. Moja twarz przybiera taki sam wyraz, jaki maluje się nawszystkich obliczach pracowników pilnujących poszczególnychsal: „Help! Get me out of here!”. Gdyby nie Muzeum Egipskie,któremu udało się wywołać u mnie szybsze bicie serca,uznałabym, iż wizyta w Castello Sforzesco była raczej poronionympomysłem.


  


Miłymzaskoczeniem jest natomiast światowej sławy teatr La Scala, doktórego udajemy się następnego dnia. Równiesłonecznego, co poprzedni, a może nawet bardziej. Wiedziałam, żew czasie naszego pobytu w Mediolanie ma być ciepło, ale niespodziewałam się AŻ tak prażącego słońca. W efekcie lejącegosię z nieba żaru przez całe dwa dni towarzyszy mi nieodparta chęćzrzucenia z siebie połowy odzienia, czego rzecz jasna nie czynię zwrodzonej skromności i z czystej przyzwoitości ;-)

scala

Pokilku godzinach zwiedzania Połówek oznajmia mi, iż chętniby przysiadł w jakiejś kawiarni w celu posilenia się. Rzut okiemna otaczający nasz teren i już mamy upatrzone miejsce –restaurację przylegającą do La Scali. Przyglądając się cenom nawywieszonym menu Połówek stwierdza, że chyba jednak nie jestgłodny. Przez szybę rzucamy jeszcze jedno dyskretne spojrzenie nasnobistycznych, wypacykowanych klientów restauracji i już na100% wiemy, że nie jesteśmy głodni.


  


Decydujemysię na zwiedzenie wnętrza tego niezwykle słynnego teatru. Zbliżamsię do drzwi wejściowych, przechodząc koło faceta leniwiewspartego na kamiennym słupku. Jestem pochłonięta w rozmyślaniachi nie słyszę wypowiedzianych przez niego słów. Dopierogdzieś po ułamku sekundy dociera do mnie, że on coś mówił.Odwracam się i stwierdzam, że to ja musiałam być adresatką jegosłów. Rzucam mu zdziwione: „Scusa??”, a on proponuje mibilety na wieczorny spektakl w La Scali. Odmawiam. On nie wie, żemnie wieczorem już nie będzie.


  


Fasadateatru nie jest przykładem nadmiernego wzornictwa. Ładna i prostaabsolutnie nie odzwierciedla przepychu, jaki panuje wewnątrz LaScali. Bogate zdobione sale przywodzą na myśl zamkowe komnaty.Wewnątrz panuje miły chłód i przyjemna atmosfera. I tu znówspotyka nas miła niespodzianka – w środku jest zaledwie kilkazwiedzających, przez co mamy swobodny dostęp do interesujących nasmiejsc. W muzeum znajduje się wiele pamiątek, portretów ikostiumów, nie jest to jednak najbardziej interesującyzakątek La Scali. Największa zainteresowanie budzi ogromna –mieszcząca 2800 ludzi – widownia. Jest niestety niedostępna dlazwiedzających z uwagi na odbywający się w niej koncert. Pozostajenam jedynie zaszyć się na chwilę w niezwykle eleganckiej loży izza szyby spoglądać na muzyków znajdujących się pod nami…



24 komentarze:

  1. renatad7@poczta.onet.pl9 maja 2009 10:22

    na mnie niestety niezbyt przyciagajaco dzialaja zamki hiszpanskie.ten w Maladze...hmm...stoi na wzgorzu,i tylko to mi sie spodobalo.nic wiecej.ale tutaj kazdy szanujacy sie zamek stoi na wzgorzu.wiec nijak mnie to nie ujelo.w marcu,kiedy bylam w Andaluzji obiecalam sobie,ze musze koniecznie zobaczyc Alhambre w Granadzie.Granada dwie godz autobusem od Malagi.pojechalam,zachodze pod kompleks zamkow,aby bilet kupic,a tu przykra niespodzianka,bilety wyprzedane na kilka dni do przodu.trzeba bukowac on-line.wiec jesli chcialabym pojechac tym razem w czerwcu do Granady i Sierra Nevada na urlop,bo tak troszke planuje,to juz musze bilet zabukowac do Alhambry,bo najnormalniej w swiecie,moge sie do niej nie dostac.chore to:/u nas strasznie zimno,maj a pogoda jak w polskim marcu.brrrr

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zimno, to tym bardziej powinnaś udać się na hiszpańską ziemię w celu wygrzania się i dotarcia do Alhambra :) Zamek niczego sobie, chętnie bliżej bym mu się przyjrzała choć zdecydowanie wolę szkockie i irlandzkie zamki. Mają coś, co wyjątkowo na mnie działa. Masz jakieś inne pomysły na wykorzystanie tych dwóch tygodni urlopu? Myślałaś może o Norwegii?

    OdpowiedzUsuń
  3. renatad7@poczta.onet.pl9 maja 2009 10:53

    myslalam o Norwegii tylko tam jest drogo jak pies.teraz moge kolezanki tutejsze pojechaly poszwedac sie po Chorwacji,po wsiach,no niestety z terminem nie wpasowalysmy sie:( inna przyjaciolka chodzi po wsiach Walencji.chcialam pojechac na 5 dni do miasta i reszte przeznaczyc na wsie.chetnie zostalabym w UK,tylko ta przekleta pogoda.w tej chwili jest niewyobrazalnie zimno,deszcz,czyli to co zwykle;)myslalam o Toskanii,tylko samochod by bylo trzeba a jade sama.wiec odpada.troche neca mnie Czechy,Lotwa,Litwa,tamte rejony.myslalam nawet o Polsce(!!!)i moich ukochanych Bieszczadach.tyle ze Bieszczady takie cudne jesienia.w weekend przejrze wszystko,ceny,to najwazniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zatem wyglada na to, ze pozostaje Ci Hiszpania. To wyjatkowo kuszaca perspektywa - zwlaszcza w taka szaruge, jaka masz ostatnio. A co do pogody, to u mnie swoisty mix. Zaczyna sie deszczem i silnym wiatrem, a konczy cudownie blekitnym niebem i slonecznym dniem. Choc musze przyznac, ze ostatnio wyjatkowo silny wiatr nawiedza moje okolice, a to mi sie niezbyt podoba. Mam mnostwo planow na wycieczki, ale bez pogody nic nie zdzialam. Irlandzka aura nie chce ze mna wspolpracowac ;)Teraz jestem w pracy, ale jak wroce i bede miec net, to postaram sie napisac maila i opisac to, co sie ostatnio u mnie dzieje. Trzymaj sie cieplo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wstyd za takie Polki jak Ty. To, co piszesz o czarnoskorych ludziach w tym i poprzednim poście jest urągające. A później się dziwimy, że Polacy są postrzegani w Irlandii jako rasiści, prostacy i chamy nieokrzesane. Skoro takie Taity ze swoim zaściankowym rasizemem robią nam taki znakomity PR... Żal.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niby tak chłonęłaś wiedzę jak gąbka, ale jakoś nie masz zbyt ambitnej i wymagającej intelektualnie pracy w Irlandii. Może tylko ci się wydawało, że inni podziwiają twoją wiedzę i to "jak chłoniesz włoski". Pewnie sami wiedzieli więcej tylko wstydzili się tak jak ty włazić w tyłek nauczycielce. Dziś pewnie się wykazuja swoją wiedza, w normalnej, ambitnej pracy. A twoją "chłonięta jak gąbka" wiedzę życie zweryfikowało i masz taka pracę na jaka cie intelektualnie stać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj Olik, tak bardzo starałeś się stworzyć pozory, że mnie znasz, a tu taka wtopa. To był nauczyciel :]Ps. I tak samo niewiele wiesz o pozostałych sprawach.

    OdpowiedzUsuń
  8. A mi żal ciebie, biedna ofiaro przesadnej poprawności politycznej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Az mi wstyd sie zrobilo po przeczytaniu postow o Mediolanie. Bylam tyle razy w tym miescie a jakos nie potrafilabym nic ciekawego o nim napisac. Prawde mowiac czesciej zwiedzalam witryny sklepowe niz cokolwiek innego. Zamek tez wcale nie nie nie zachwycil. Jakos nie potrafie sie przekonac do tego miasta, po prostu nie lubie Mediolanu.pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wcale mnie to nie dziwi, Lauro. We Włoszech z pewnością jest więcej ciekawych zamków i ładniejszych miast niż Mediolan. Nie jest to moje ulubione miasto, ale jeszcze tam wrócę, bo zostało mi kilka ciekawych obiektów do zwiedzenia.Pozdrawiam serdecznie ze słonecznej Irlandii :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jesli wrocisz, to daj mi znac wczesniej, ja mieszkam niedaleko Mediolanu, na Lago Maggiore tez jest uroczy zameczek na skarpie do zwiedzania :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj Taitko.Widać mamy takie same odczucia. I ja kocham wszelkie zamki, ale i mnie Castello Sforzesco nie powaliło na kolana. Buziaki i pozdrawiam cieplutko :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Och Taitko ale fajnie tak sobie zwiedzać...:-)

    OdpowiedzUsuń
  14. ~una invitada12 maja 2009 11:11

    wyslalam,wiec oczekuj!

    OdpowiedzUsuń
  15. A mnie właśnie Castello Sforzesco urzekł. Swoją surowością, tajemniczością, chmurnością. Chyba coś ze mną nie tak skoro podobają mi się takie ciemne i ponure "więzienia", ale co tam, trzeba miec w życiu jakieś odchyłki ;p I bez problemy wyobrażam sobie błądzące po nim zagubione dusze... :) Brrr, aż mnie dreszcz przeszedł...

    OdpowiedzUsuń
  16. Taitko, kiedy Ty odpoczywasz ;)?

    OdpowiedzUsuń
  17. Od podróżowania tylko wtedy, kiedy jestem do tego zmuszona ;) Pozdrawiam Cię serdecznie, Electro :)

    OdpowiedzUsuń
  18. A ja niestety jestem zupełnie obojętna na jego urok. To nie jest mój typ zamków, zdecydowanie nie. A poza tym te tłumy turystów... Wolę odludne zakątki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Oczekuję :) Bóg zapłać :)

    OdpowiedzUsuń
  20. I to jeszcze jak :) Mam nadzieję, że i Ty coś zwiedzasz nad morzem, to ładne okolice.

    OdpowiedzUsuń
  21. Bo to taki średniak ;) W Mediolanie są ładniejsze zabytki. Pozdrowienia Miledo.

    OdpowiedzUsuń
  22. Lago Maggiore: zameczek na skarpie. Zapisane i zakodowane ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Mam do autorki jedno pytanie a propos La Scali i zwiedzania wnętrza. Czy wchodzenie na widownię (gdybyś oczywiście nie padła ofiarą koncertu;-) ) wliczone było w cenę biletu do muzeum czy trzeba było osobno zapłacić? Zależy mi na szybkości odpowiedzi, bo do Włoch wyjeżdżam już 26 czerwca.

    OdpowiedzUsuń
  24. Hmm, wydaje mi się, że nie trzeba było nic dopłacać. Zaglądnięcie do sali koncertowej to chyba standardowa czynność połączona ze zwiedzaniem La Scali. My, jak wiesz, nie mogliśmy tam zajrzeć, bo był jakiś koncert. Patrzyliśmy na wykonawców zza szyby z loży.Udanego pobytu w Mediolanie.

    OdpowiedzUsuń