Po długich dniach siedzenia jak na szpilkach w moje ręce trafiła wreszcie kolejna z książek Anny Herbich, poświęcona wyjątkowym polskim kobietom. O "Dziewczynach z Wołynia" pisałam tutaj. Tym razem padło na tom "Dziewczyn z Syberii" i, tak jak poprzednim razem, nie zawiodłam się.
Jak stwierdziła jedna z bohaterek, Stefania Szantyr-Powolna: "Syberia była miejscem, w którym ludzka życzliwość niemal nie występowała. Była to kraina powszechnej brutalności, w której przetrwać mógł tylko najsilniejszy".
To właśnie w niej bolszewicy, chcąc nie chcąc, testowali teorię ewolucji Karola Darwina. I na szczęście dla nas wszystkich ci najsilniejsi i ci, do których uśmiechnął się los, przetrwali, by opowiedzieć przyszłym pokoleniom o tym, jak człowiek człowiekowi wilkiem jest.
Pod względem estetycznym książka jest tak samo urodziwa jak poprzednia: porządna gruba oprawa, a treść nadal bogata w piękne, historyczne i archiwalne zdjęcia. Wiadomo, że każdy ma swój indywidualny poziom wrażliwości, nie uważam jednak, że spisane w niej wspomnienia są wyjątkowo wstrząsające czy makabryczne. Nie wywołała we mnie PTSD, czytałam ją z dużą przyjemnością, spokojnie spałam po nocach i nie zrywałam z łóżka z przeraźliwym krzykiem (a jeśli już, to dlatego, że ponownie zaspałam, bądź mój kot znów z impetem na mnie wskoczył!).
Od treści książki bardziej zasmucił mnie fakt, że wiele bohaterek, tych dzielnych kobiet ‒ naszego żywego skarbu narodowego, już prawdopodobnie nie ma, jako że "Dziewczyny z Syberii" ukazały się w 2015 roku, czyli dekadę temu. Już w tamtym momencie wiele z nich było mocno posuniętych w latach.
Dacie wiarę, że ta niesamowita kobieta, którą cytowałam nieco wyżej, Stefania Szantyr-Powolna, lekarka, hrabianka i bioterapeutka, nadal żyje? Parę miesięcy temu, 30 VII 2024 roku, obchodziła swoje setne urodziny!
W czasie czytania tej książki zrodziło się w mojej głowie pewne pytanie: czy dziś byłoby komu walczyć na wojennym froncie? Jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasi przodkowie zdecydowanie bardziej niż my doceniali swoją ziemię ojczystą. Wielu z nich przecież do upadłego walczyło o niepodległą Polskę. Nam było to dane. Za nic nie musieliśmy walczyć, ani przelewać krwi. Nie od dziś wiadomo, że najbardziej ceni się to, co się samemu wypracuje w pocie czoła, zaś to, co przyszło łatwo, traktuje się po macoszemu.
Pod koniec książki natrafiłam na słowa Zdzisławy Wójcik, nad którymi trochę dłużej się pochyliłam (o II Rzeczpospolitej): "Może to zabrzmi jak banał, ale to był naprawdę inny świat. Ludzie byli ulepieni z innej gliny. Harcerstwo, szkoła, patriotyczne domy. Świeże jeszcze opowieści o powstaniach i bojach o niepodległość. Zależało nam na czymś więcej niż tylko na osobistym powodzeniu. Byliśmy zahartowani, gotowi do poświęceń."
W 1960 roku padły słynne słowa pewnego amerykańskiego absolwenta Harvarda, irlandzkiego pochodzenia, znanego szerszemu gronu jak prezydent John F. Kennedy: "Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie. Pytaj, co ty możesz zrobić dla twego kraju."
Czy tylko ja mam wrażenie, że już od dawna nikt o to nie pyta, a co za tym idzie, coraz słabiej utożsamia się ze swoją ojczyzną, tak bardzo poniewieraną, niszczoną i osłabianą przez polityków?
Zakończę bardzo wymownym cytatem Aliny Chodkowskiej:
"W Związku Sowieckim kradli wszyscy. Bez tego nie byliby w stanie przeżyć. Najbardziej opłacało się zostać przewodniczącym kołchozu. Kadencja trwała pięć lat i taki człowiek mógł przez ten czas tyle nakraść, że ustawiał rodzinę. Nawet jeżeli kilka lat musiał potem przesiedzieć w kryminale za malwersacje, jego bliskim już niczego nie brakowało. Ich los był zabezpieczony."
Tej pani już od ponad dwóch lat z nami nie ma. Jej słowa brzmią jednak dziwnie znajomo, nie sądzicie?
A skoro niechcący zeszłam na temat polityki, to wspomnę tu także o innej interesującej pozycji z kategorii literatury faktu, choć dla mnie opisane w niej wydarzenia podchodzą bardziej pod horror albo co najmniej dramat.
Mowa tutaj o "Szaleństwie tłumów" Douglasa Murraya, brytyjskiego dziennikarza, pisarza i komentatora politycznego, wydanym w 2019 roku. Książka zawiera tylko cztery rozdziały, za to o dość gorącej tematyce, bo poświęconym kwestiom, które w bardzo krótkim czasie potrafią mocno spolaryzować opinie rozmówców (geje, kobiety, rasa, trans).
Autor odważnie obnaża hipokryzję i absurdy naszego świata. Przede wszystkim jednak jest powiewem świeżości w tej naszej nieciekawej rzeczywistości ‒ zachęca do chwili zadumy nad poruszonymi tematami i opisanymi zjawiskami.
Murray wydał też "Przedziwną śmierć Europy", którą przeczytałam na początku minionego roku i która bardzo mi się podobała. W obydwu pozycjach głośno mówi o tym, o czym wielu z nas boi się napomknąć z obawy, że dostanie parszywą łatkę skrajnego prawicowca bądź paskudnego rasisty.
Z zupełnie innej beczki - "This is My Sea" to jedna z lepszych książek, które czytałam, poświęconych tematyce żałoby. Tematyka nie należy do najłatwiejszych, warto jednak o tym mówić, bo choć żyjemy w XXI wieku, to mam wrażenie, że czasami nadal nie wypada poruszać pewnych tematów, aby ‒ broń Boże! ‒ ktoś nie poczuł się niekomfortowo. Tymczasem śmierć i żałoba to coś, co spotka każdego z nas. Jedynie na innym etapie i w innym stopniu dotknie.
Autorka, Miriam Mulcahy, w dość krótkim czasie (bo czymże jest to 7 lat? Mrugnięciem oka, tak naprawdę) straciła znaczną część swojej rodziny: rodziców i siostrę. Ból po stracie był niczym zdradziecki prąd, który grozi utonięciem. Ona jednak okiełznała go, uczyniła swoim, oswoiła. Książka bardzo ładna pod względem językowym, poetycka, i przyjemna w odbiorze.
Na
sam koniec coś zdecydowanie najlżejszego ‒ słodka jak landrynka książka Malwiny
Bakalarz, która zaintrygowała mnie swoim tytułem: "Jak zmieniłam życie w
rok?", toteż w ciemno wypożyczyłam ją z biblioteki. Co poradzić, lubię
inspirujących ludzi, lubię czytać o tych, którzy dostali od losu beznadziejne
karty, a mimo to chwycili życie mocno za rogi, niczym rasowy matador, i
stanowczo powiedzieli: "nie ze mną te numery, Brunner!".
Jak odkryłam niedługo później, Malwina jest moją koleżanką "po fachu" i prowadziła bardzo popularny blog. Przejrzałam go z ciekawości, raczej nie zostanę tam na dłużej, bo jednak autorka właśnie tym trudni się zawodowo, co oznacza, że na stronie jest sporo produktów i współprac reklamowych, a tych jednak nie lubię u innych. Taki już niewierny Tomasz ze mnie ‒ nie kupuję (dosłownie i w przenośni) towarów zachwalanych przez tzw. influencerów.
Pod względem wizualnym książka bardzo mi się podobała, może dlatego, że sama mam słabość do pudrowego odcienia różu, a tu go całkiem sporo. Pięknie wydana i ozdobiona w środku. Zaryzykuję stwierdzenie, że tak uroczej książki jeszcze nigdy nie czytałam. Jest w niej trochę przydatnych informacji, trików i podpowiedzi, które mogą przydać się niektórym osobom, jednak nie jest to nic szczególnie odkrywczego.
Jestem jednak pewna, że Malwinie nie zależało na wynalezieniu koła, to już za nami, chciała jedynie w jednym miejscu zebrać wszystkie wskazówki i sposoby, które pomogły jej dokonać prywatnej rewolucji. Mimo wszystko całkiem fajna lektura.
Na uwagę zasługuje forma ‒ autorka bezpośrednio zwraca się w niej do czytelniczek, i używa przy tym niewyszukanego, prostego języka ‒ takiego, jakim posługujemy się na co dzień w naturalnej rozmowie. Jej książka pełni przez to funkcję takiej życzliwej przyjaciółki, której wiele z nas nie miało.
Nie czytałam żadnej z tych pozycji, ale nasuwa mi się taki cytat G.M. Hopfa: "Trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy". Obecnie mamy dobry czasy i słabych ludzi, a historia kołem się toczy.
OdpowiedzUsuńCo ostatniej pozycji i autorki książki i bloga, pamiętam jak na początku mojego blogowania (a to już ponad 18 lat), jak moje posty kilka razy były wyróżniane na onecie, dostałam kilka propozycji współpracy, ale mnie to nie interesowało, bo uważałam, że pisze bloga dla siebie. Dlatego na moich blogach nigdy żadnych reklam nie było i nie sądzę żeby kiedykolwiek były ;)
Znany cytat i jakże prawdziwy! Otóż to, Elso. Nie jest idealnie, ale mimo wszystko mamy dobre czasy. Szkoda tylko, że niektórzy usilnie próbują nam to zniszczyć. Czasami boję się przyszłości, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że wszystko zmienia się na gorsze w zastraszającym tempie. Historia kołem się toczy, ale ludzie nie wyciągają z niej żądnych wniosków! :(
UsuńPamiętam czasy blogowania na Onecie :D Po tym, jak wpis wylądował na stronie głównej (oczywiście pod jakimś klikalnym, kontrowersyjnym i chwytliwym tytule), przez cały dzień miało się najazd trolli - te to miały wówczas używanie :)
Cieszę się, że masz takie podejście, my jeszcze należymy do starej gwardii, teraz blogi, konta społecznościowe i kanały na YT zakłada się, aby zarabiać. To nigdy nie było moim celem, więc i u mnie reklam nie ma.
Zawsze tak było i zawsze tak będzie - ludzie nie wyciągają nauki od przodków. Na to nie poradzimy...
UsuńTeż nie lubię blogów "upstrzonych" reklamami. Nie wiadomo jak się obrócić, bo więcej reklam niż treści. Ja też reklam u siebie nigdy nie miałam i nie planuję
Niektórzy muszą niestety boleśnie przekonać się na własnej skórze. Tylko że wtedy na wiele rzeczy będzie już za późno. To jak z horyzontem zdarzeń - po jego przekroczeniu nie ma już powrotu.
UsuńNiestety tak to wygląda - byłam na takich blogach, autorzy mieli włączone reklamy i nie szło czytać tych stron. Atakowały człowieka niemal ze wszystkich stron i generalnie bardzo źle wpływały na odbiór treści, że nie wspomnę o walorach wizualnych. Dlatego cieszę się bardzo, że nie jesteś nastawiona na monetyzowanie publikowanych treści. Tak trzymaj ;)
Nie znam tych książek, ale odnośnie naszego rodowego patriotyzmu, to tak właśnie myślę, jak napisałaś. Poczynając od mojego pokolenia i każdego następnego, przyszliśmy na gotowe. Niczego nie musieliśmy i niczego od nas nie wymagano w kwestii poświęcenia dla ojczyzny. Z jednej strony to smutne, ale z drugiej strony często myślę o tym, że moje pokolenie miało i ma wyjątkowe szczęście. Od wielu lat jesteśmy jedynym pokoleniem w naszym pięknym kraju, które nie doświadczyło wojny. Co do kolejnych pokoleń takiej gwarancji już nie ma, ale akurat mojemu pokoleniu to się udało.
OdpowiedzUsuńCiekawe te książki zebrałaś. Myślę, że również przeczytałabym je z wielkim zainteresowaniem.
Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za wsparcie (u mnie)...
Buziaki!!!
Zgadza się, Iwonko, bardzo dobrze to ujęłaś. Przyszliśmy na gotowe, nie pamiętaliśmy innych, strasznych i wojennych realiów, i nawet nie potrafiliśmy tego docenić. Dobrobyt i trochę też postęp cywilizacyjny zepsuł ludzi - tony wywalanego jedzenia, marnowania zasobów, roszczeniowość... długo by pisać na ten temat, nie chcę jednak zawracać Ci głowy smutnymi myślami. Mam nadzieję, że w Twoim tunelu pojawiło się już światełko - trzymaj się zdrowo i ciepło :) Cały czas mam Cię w swoich myślach :)
UsuńNie znam książek jak moje przedmówczynie. Z każdym kolejnym pokoleniem nasz patriotyzm maleje. To co było kiedyś teraz jest w ogóle nie porównywalne. Jeszcze kilka kilkanaście lat i nikt z młodych nie będzie tych książek czytał i wracał do wojennych opowieści. Może tylko tyle co w szkole każą przeczytać
OdpowiedzUsuńTeraz będę gadać jak stara baba :) Zgadza się, nie tylko zanika patriotyzm, ale też jakieś głębsze wartości jak "Bóg, honor, ojczyzna" - dla wielu ludzi stają się one po prostu anachronistyczne. Postępuje degrengolada obyczajów. Ludziom w głowach poprzewracało się od tego dobrobytu. Mam wrażenie, że każde kolejne pokolenie jest jeszcze bardziej roszczeniowe niż to poprzednie (sama miałaś okazję zaobserwować u siebie w pracy). Ludzie mają jakieś dziwne oczekiwania, myślą, że wszystko im się należy z uwagi na sam fakt, że żyją. Wdzięczność, skromność, prostolinijność systematycznie zanikają, a szkoda, piękne cechy.
Usuńja myślę że zanik patriotyzmu wiąże się z tym, że świat stanął otworem i ludzie teraz zaczynają się przeprowadzać i żyć gdzie chcą. Gdzie im pasuje praca, zarobki albo klimat. Sama zobacz ile lat już mieszkasz poza Polską i nie planujesz powrotu. Nie mówię broń boże że nie jesteś patriotką ale więcej już jesteś związana z Irlandią niż polską. I tak się dzieje, że młodzież teraz decyduje sie wyjechać. Ja mam teraz wysyp dziadków w pracy (roczniki 40-te) które mają dzieci, wnuki i prawnuki za granicą. Masa dzieci moich koleżanek wyjechała po studiach za granice. To gdzie tu patriotyzm ??? kiedyś byłaś skazana na mieszkanie tutaj nikt nie myślał o przeprowadzkach chyba że uciekał przed więzieniem czy internowaniem.
UsuńI tak i nie :) Swoją drogą, ciekawe zagadnienie poruszyłaś. Myślę że niepotrzebnie utożsamiasz patriotyzm z mieszkaniem w Polsce. Wiadomo, że każdy ma jakąś tam swoją definicję patriotyzmu, ale pierwsza lepsza wzięta z Internetu mówi, że to "postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęci ponoszenia za nią ofiar i gotowości do jej obrony". Można - a nawet chyba trzeba - podpiąć pod patriotyzm także znajomość historii, kultywowanie tradycji, obyczajów, pamięci o bohaterach narodowych, głosowanie w wyborach, dbałość o ojczystą mowę i dobre imię swojego kraju. Myślę, że pod pewnymi z tych aspektów nie mam sobie wiele do zarzucenia. Jako emigrantka jestem niejako ambasadorką Polski i nigdy nie przyniosłam jej wstydu. Podejrzewam, że potwierdziłby to każdy z dobrze mi znanych Irlandczyków. Po prawie dwóch dekadach życia na obczyźnie nie zapomniałam rodzimej mowy, nie mam obcego akcentu, a swoją znajomość polskiego uważam za bardzo dobrą, podczas gdy wielu Polaków w kraju paskudnie kaleczy nasz piękny język. Nie wiem, czy jestem bardziej związana z Irlandią niż z Polską. To, że nie mieszkam w kraju, nie znaczy, że jego los jest mi totalnie obojętny. W Polsce jest cała moja rodzina, zależy mi na tym, by kraj się rozwijał, był atrakcyjny, a ludzie żyli w dobrobycie i pokoju. Tam spędziłam całe swoje dzieciństwo i nastoletnie lata, być może też za jakiś czas do niego wrócę - absolutnie nie twierdzę, że na zawsze zostanę w Irlandii, która - swoją drogą - zmienia się na gorsze.
UsuńWiesz, kiedyś, np. w czasie Wielkiej Emigracji, do emigrantów należała głównie polska śmietanka - elita i inteligencja, dziś natomiast, cóż... różnie z tym bywa. Nie znam statystyk, ale od dawna tajemnicą poliszynela jest, że za granicą ukrywa się wielu ludzi będących na bakier z prawem. Znam takich, którzy nie płacą w Polsce alimentów, żyją tutaj od weekendu do weekendu, bo wtedy mogą się bezkarnie "napruć", i takich, którzy zaliczyli już gościnne występy w tutejszej kronice kryminalnej.
Podsumowując ten przydługi wywód: polską kulturę i ducha narodu można z powodzeniem krzewić za granicą, co też czyniła polska władza na uchodźstwie czy choćby wielu wybitnych polskich pisarzy, o których później uczyłyśmy się na lekcjach polskiego :)
Świat stanął przed nami otworem, z czego korzystają wszyscy, nie tylko Polacy - moja znajoma Belgijka miała sześcioro rodzeństwa, dwoje z nich zmarło, a cała reszta rozpierzchła po świecie - Szwajcarii, Irlandii, Holandii, Francji, a z rodzicami w rodzinnym domu nikt nie został. Taki znak naszych czasów.
no właśnie biorąc pod uwagę te definicje ja postrzegam prawdziwego patriotę jako kogoś kto wiąże swoje życie z polską i tu mieszka i działa i pracuje na rzecz swojego kraju. Jakby przyszło co do czego będzie za ten kraj walczył. To że ktoś mieszka poza polską wiele lat i jest ambasadorem i krzewicielem za granicą to dla mnie nie jest patriotyzm. I żeby było jasne ja samej siebie mimo że tu mieszkam i nie zamierzam wyjeżdżać nie uważam za patriotkę. Jakby przyszło co do czego bez zastanowienia bym stąd wiała. W sumie tylko brak dobrej znajomości języków obcych prawdopodobnie powoduje, że tu jestem. Gdybym miała smykałkę i wiedziała że się co najmniej dobrze za jakiś czas porozumiem w innym kraju już bym wyjechała. Także każdy pewnie ma inną definicję i inaczej rozumuje. Dla mnie wszyscy którzy swoje życie związali z innymi państwami (nie na rok dwa, jakieś delegacje) tylko na stałe ponad 10 lat to nie są już prawdziwymi patriotami i też nie do końca się zgadzam z tym, że nadal u nas głosują. Ale to moje zdanie :) Jakby przyszło nam walczyć nie sądzę, że Ci poza krajem nagle wrócą i będą walczyć.
UsuńW dużej mierze rozumiem Twoje spojrzenie na tę sprawę, bo w końcu ktoś musi budować ojczyznę (strach pomyśleć, co by było, gdyby wszyscy wyjechali), mam jednak luźniejsze poglądy, bo nie utożsamiam jednego z drugim. Dla mnie można być patriotą nawet na drugim krańcu świata - wystarczy do tego odpowiednia, patriotyczna postawa. Z drugiej strony, ilu ludzi mieszkających w Polsce faktycznie uważa się za patriotów? Nie znają historii własnego kraju, nie potrafią dobrze posługiwać się rodzimą mową, mają gdzieś kulturę, politykę i wybory, interesuje ich tylko czubek własnego nosa... Myślę, że takich prawdziwych patriotów, faktycznie skłonnych walczyć o swój kraj i przelać za niego krew, jest naprawdę niewielu. Wytykamy Ukraińcom ucieczkę za granicę, a myślę, że na ich miejscu niemal wszyscy postąpiliby tak samo. Nikt nie chce być mięsem armatnim w rękach polityków, którzy w razie w, tak szybko uciekaliby z kraju, że o mało co nóg by sobie nie połamali...
UsuńA co do hipotetycznego wyjazdu, to uwierz mi, że Wam nie byłoby aż tak źle, bo masz męża, który zna angielski na bardzo dobrym poziomie, Ty z czasem też byś pewnie załapała język. Kiedy tutaj przylecieliśmy, mieszkaliśmy z Polakami, którzy w ogóle nie znali angielskiego, jedynie parę podstawowych słówek, a ich komunikacja ograniczała się do "Kali jeść, Kali mieć". I jakoś ich to nie powstrzymało przed życiem tutaj ;)
Tak sobie teraz myślę, że patrioci chyba w dużej mierze już wymarli wraz z tym pokoleniem, o którym pisałam na początku posta.
w zasadzie myślę sobie, że ja nie byłabym patriotką nigdzie. Myślę o sobie jak o kimś kto się nie utożsamia aż tak daleko i głęboko z żadnym krajem. Uważam to za miejsce do życia takiego z jakiego jestem/byłabym zadowolona. Faktycznie takich patriotów jak kiedyś to chyba już nie ma.
UsuńNa ten moment jasne, że z mężem posługującym się biegle angielskim byłoby super ale mam w głowe to, że może go za jakiś czas zabraknąć i wtedy już byłby kłopot. I mam też przykład mojej ciotki która w wieku 35 lat wyjechała do Niemiec i nigdy się na tyle nie nauczyła języka żeby sobie pogadać albo dostać fajną pracę i po 10 latach wróciła do Polski. Czasem mieszkanie tam nie gwarantuje, że się nauczy języka w takim stopniu który pozwoli na swobodne porozumiewanie. Ja po 3 latach nauki angielskiego wiem, że cudów z siebie nie wycisne tym bardziej teraz kiedy i polskie słowa ulatują mi z głowy i muszę się porządnie zastanowić jak coś więcej mam mówić.
Czasy, w jakich żyjemy, nie sprzyjają patriotyzmowi.
UsuńWiesz, teraz i tak jest pod tym względem znacznie łatwiej, bo żyjemy w dobie nowinek technologicznych, teraz prawie każdy ma smartfona, a w nim tłumacza języków, co znacznie ułatwia komunikację. Możesz sobie w nim przetłumaczyć, co tylko zechcesz, i nawet jeśli nie jesteś w stanie tego wypowiedzieć, to możesz pokazać zapis.
Najwyraźniej nie masz predyspozycji językowych, nie każdy rodzi się z darem do nauki języków. Niemiecki jest paskudny, więc nie dziwię się ciotce, że się go nigdy nie nauczyła ;) Różnych języków uczyłam się w życiu, ale ten wyjątkowo zawsze mnie odrzucał. I pomyśleć, że mogłam mieć ojca Niemca, bo moja mama biegle znała ten język, haha!
Oczywiście, że nie gwarantuje - znam takich, co mieszkają tu dłużej ode mnie i nadal nie potrafią zbudować jednego poprawnego zdania w tym języku. Jak pisałam wyżej - trzeba mieć predyspozycje, albo chociaż chęci. Jak się nie ma ani jednego, ani drugiego, to trudno oczekiwać cudów.
Taito, calkowiecie utozsamiam sie Twoja definicja patriotyzmu, postrzegam go tak samo jak Ty. Nie wyobrazam sobie zycia " bez moich korzeni", bez tozsamosci , bez poczucia przynaleznosci do swojego narodu, historii, kultury , jezyka, zwyczajow i biore to z cala gama zalet i przywar narodowych. To jest mna a ja jestem " nim". Co ciekawe, po 20 latach w UK zaczynam rowniez utozsamiac sie z angielska kultura , z tym ze wybiorczo. Biore z niej to co piekne, unikalne dla tego kraju, kocham jezyk angielski, podziwiam mysl techniczna i zabytki architektury, bogata historie i literature, choc jest wiele rzeczy , ktore mnie tu niezwykle draznia, odpychaja i ktorych nigdy nie zaakceptuje. Jednak zawsze Polska bedzie u mnie na pierwszym miejscu . Sciskam mocno Kitty
UsuńWielkie dzięki za ten obszerny komentarz, Kitty, bardzo ładnie ujęłaś w słowa swoje postrzeganie sprawy. Miło wiedzieć , że ktoś myśli w podobny sposób do mojego :) Irlandia jest dla mnie bardzo ważna, w pewien sposób jest to moja druga ojczyzna, ale nie pretenduję do miana Irlandki. Urodziłam się jako Polka i już na zawsze nią pozostanę. A tak na marginesie, to ciepło robi się na sercu, kiedy coraz więcej obcokrajowców chwali nasz kraj i zachwyca się czystością, zabytkami, naturą i bezpieczeństwem.
UsuńRozumiem, co masz na myśli (nawet emigracyjny staż mamy bardzo podobny!), bo u mnie wygląda to bardzo podobnie :) A to, że masz z UK love/hate relationship (z naciskiem na love jednak) to zupełnie naturalna rzecz. Nie ma związków idealnych ;) Mnie - jako osobę, dla której alkohol mógłby nie istnieć - drażni na przykład tutejsza kultura picia, to, że np. Boże Narodzenie sprowadza się do picia niemal na umór.
Pozdrawiam Cię serdecznie, trzymaj się tam ciepło i zdrowo. U nas początek lutego był taki obiecujący, intensywne słońce każdego dnia, a potem wzięło się i popsuło ;) Zima nie odpuszcza, jest zimno, a w ostatnich dniach dodatkowo mokro i wietrznie. Dziś przewróciło mi ciężką ławkę w ogródku!
Ciekawie piszesz o ksiazkach, ktore czytasz, a szczegolnie wzruszajaco o "Dziewczynach z Syberii" i tak zapamietam i to mi wystarczy, bo ja juz nie chce czytac smutnych ksiazek o tragicznych czasach, nawet jak jest napisane lagodnie to i tak nachodza mnie smutne przemyslenia.
OdpowiedzUsuńZachecilas mnie za to kupienia "The Strange Death of Europe". Douglas Murray czesto jest zapraszany czy po prostu wspolpracuje z australijskim Sky News, wiec slucham jego z zapartym tchem, tak podziwiam go bardzo, za odwage wypowiedzi, madry, wartosciowy czlowiek.
Wiem, że sporo osób celowo unika takiej literatury, często właśnie ze względu na swoją nadwrażliwość - nie oceniam, nie potępiam. Sama jednak uważam, że naszym przodkom należy się pamięć i że warto podtrzymywać przy życiu wspomnienia tych niewygodnych dla wielu ludzi wydarzeń. Warto pamiętać o swoich korzeniach, tradycjach, historii, a nade wszystko uczyć się z tej ostatniej, aby nie powtarzać błędów z przeszłości.
UsuńKochana, nie chcę Cię martwić, ale dla mnie "Przedziwna śmierć Europy" jest dużo bardziej depresyjna niż "Dziewczyny z Syberii" i "Dziewczyny z Wołynia" razem wzięte, bo to, o czym pisze Douglas (niech mu chwała będzie), dzieje się na naszych oczach i bezpośrednio nas dotyczy. Taki los nam zgotowali źli ludzie bez kręgosłupa moralnego.
Cieszę się bardzo, że lubisz słuchać Douglasa - ja również podziwiam go za to samo, podobnie zresztą jak nieżyjącą już Orianę Fallaci, boję się tylko, że któregoś dnia zapłaci najwyższą karę za swoje przekonania.
Taita, ja wiem że to będzie depresyjne czytanie, bolesne i taka bezradność że tak dużo ludzi nie widzi że Europa ginie, zresztą może widzi ale jakoś uważa że tak ma być, że mamy się przyzwyczaić bo przecież ‘biedni szukają swojego miejsca na ziemi’ i ja nawet mogę to zrozumieć, ale dlaczego muszą zmieniać Europę tak okrutnie. Ale że to się dzieje teraz i dotyka mnie to chce czytać. Natomiast przeszłość, historia jest i tak już we mnie, ja jestem pokoleniem, które wychowało się na filmach drugiej wojny światowej, nie jedna noc przepłakałam.
UsuńDroga Tereso, jeśli czytałaś kiedyś baśń Andersena "Nowe szaty króla", to tam też nikt nie chciał wierzyć chłopcu krzyczącemu "król jest nagi!". Fajnie obrazuje naiwność władcy, którą wykorzystali oszuści podający się za kogoś innego. Napisana w XIX wieku, ale bardzo pasuje do naszych realiów :)
UsuńZnaczna część ludzi jest ślepcami i głupcami. Patrzą, ale nie widzą. Słuchają, ale nie słyszą. Wierzą w to, w co chcą wierzyć. A książkę Douglasa oczywiście serdecznie polecam.
Te kwitnące hiacynty razem z książkami dają samych powodów do radości i uśmiechów. Też nie znam tych pozycji, ale bardzo lubię jak o nich opowiadasz, aż może się skuszę na którąś pozycję w wolnej chwili. Ja ostatnio przymierzam się do przeczytania całej "Jeżycjady" i spełnienia takiego małego marzenia z młodzieńczych czasów...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Uwielbiam właśnie takie wiosenne bukiety, choć tak naprawdę to kocham wszystkie kwiaty i bardzo często goszczą u mnie w domu. Ilekroć spojrzę na jakąś wiązankę, od razu się uśmiecham :) Teraz akurat mam walentynkowe róże w kuchni, a w salonie chryzantemy bukietowe (zupełnie nie rozumiem, dlaczego ludzie tak je dyskryminują) :)
UsuńNigdy nie czytałam "Jeżycjady" (choć lubię od czasu do czasu sięgnąć po jakąś literaturę dla młodzieży), trzymam jednak kciuki za to, aby udało Ci się tego dokonać, tym bardziej, że to malutkie marzenie z dzieciństwa :)
Nie znam żadnej z książek, o których piszesz ale z tej serii o kobietach mam "Żony prezydentów". Miałam kiedyś fazę na czytanie powieści i reportaży wojennych i okołowojennych i nadal jestem nimi przejedzona 😀.
OdpowiedzUsuńStaram się wierzyć, że byłoby komu walczyć na froncie bo przecież wysyłamy naszych żołnierzy na cudze wojny ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli tego sprawdzać. Od drugiej wojny światowej minęło kilka dekad i świat zmienił się niewyobrażalnie, niekoniecznie na lepsze. Patriotyzm i solidarność nie oznaczają tego samego co w 1939 roku, myślę, że jako ludzkość mamy zgoła inne niż wtedy priorytety. Poza tym za bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do wygód i dobrodziejstw. Infuenserzy pójdą przecież na wojnę tylko po to, żeby zdobyć ciekawy kontent 😉. Pociesza mnie jedynie myśl, że jako naród umiemy się jednoczyć w trudnych chwilach więc zatem może jest dla nas szansa.
Nigdzie nie mogę znaleźć tych "Żon prezydentów". Z tej serii udało mi się odnaleźć tylko "Kobiety dyktatorów", ale akurat ta cześć ma dość kiepskie noty z tego, co widzę, są też jakieś "Kobiety mafii" :) Wygląda na to, że te dwie książki "Dziewczyny z Wołynia" i "Dziewczyny z Syberii" są najlepiej oceniane w całym cyklu. To by wyjaśniało, dlaczego tak bardzo przypadły mi do gustu.
UsuńWiem, co masz na myśli z tą fazą, bo choć zazwyczaj mam dość urozmaiconą tematykę czytanych książek, to czasami tak długo "męczę" jednego i tego samego autora, że w pewnym momencie mi się przejada i muszę sobie zrobić małą przerwę od niego.
Dobrego tygodnia i dużo słońca na te nadchodzące dni! :)
Ja pierdykam, teraz to się popisałam🤦♀️. Naprawdę musiałam mieć jakąś pomroczność jasną bo nie wiem skąd ja sobie te Żony prezydentów wytrzasnęłam. Nawet podczas pisania komentarza spojrzałam na tę książkę żeby się upewnić, że to na pewno ta sama seria po czym zamiast "Kobiety dyktatorów" wymyśliłam Żony prezydentów. Przepraszam za wprowadzenie w błąd.
UsuńNic się nie stało :) Szkoda tylko, że nabrałam dużego apetytu na książkę, która nie istnieje ;) Może ktoś kiedyś stworzy ten brakujący tom - byłabym pierwsza do lektury!
UsuńMój profesor był dzieckiem, które przetrwało wraz z mamą i siostrą Syberię. Po latach został bardzo znanym profesorem psychologii, ale miał świadomość, że jego życie już zawsze będzie naznaczone tamtą traumą. Widziałam film dokumentalny, w którym opowiadał swoje dziecięce wspomnienia z tamtych czasów. Niewyobrażalny dramat. Tym bardziej zrobiło to na mnie wrażenie, bo znałam go z zajęć.
OdpowiedzUsuńZgadza się, niewyobrażalny dramat, i może dlatego tak wielu z nich koniecznie chciało pozostawić po tych przeżyciach namacalny ślad - czy to w postaci spisanych wspomnień, czy też produkcji filmowych. Dziadek Połówka był sybirakiem, niestety niedawno zmarł. Babcia nadal żyje i pamięta wojnę. Pocieszające w tym wszystkim jest to, że te wszystkie traumatyczne przeżycia nie złamały tych ludzi - udało im się "otrząsnąć", odnaleźć w normalnym życiu, założyć rodzinę i czerpać radość z normalności.
UsuńCałkiem ciekawa książka!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Która?
UsuńThaito, wspanialy ten post i wymaga dluzszego komentarza, nie mam czasu teraz ale musze koniecznie polecic ci : " IGLY"
OdpowiedzUsuńMarek Luszczna. Polskie agentki, ktore zmienily swiat! Jak malo osob o tym wie. Trafilam na te ksiazke przypadkiem pare lat temu w malej ksiegarni w Gdansku. Mysle, ze cie zachwyci! I pasuje tu idealnie tematyka i okresem II wojny. Co to byly za wspaniale dziewczny i kobiety 🙏🏻Goraco pozdrawiam Kitty
Dziękuję bardzo za polecenie, Kitty :) Ja to najchętniej przeczytałabym wszystkie (albo przynajmniej większość!) książek z tej serii, niestety tej polecanej przez Ciebie nie ma w mojej bibliotece, bo właśnie sprawdziłam. Będę jednak mieć ją na uwadze, może w przyszłości uda mi się ją dostać w swoje ręce :)
UsuńMarek Luszczyna :)
OdpowiedzUsuńNiestety, nie ma tego autora w mojej bibliotece, ale może masz do polecenia jeszcze innych?
UsuńWitam i o zdrowie pytam.
OdpowiedzUsuńTyle treści, że nie wiem od czego zacząć. Ja mam na swojej liście Dziewczyny z Powstania, ale muszę mieć nastrój do czytania właśnie takiej lektury.
Zawsze powtarzam, że od czasu odwiedzin w Auschwitz nie lubię sięgać do gatunków okołowojenno-zagładowych.
Zgodzę się natomiast co do tego, że dziś ludzie są ulepieni z innej gliny. Inne mamy wartości, a raczej często brak wartości i autorytetów..
Niejednokrotnie zastanawiam się nad tym samym co Ty: czy dziś ktoś poświęciłby się dla ojczyzny i idę kawałek dalej: czy byłoby warto?
Swoją drogą w temacie Syberii-mój dziadek uciekał z wywózki. Zmieniło go to na zawsze. Opowiadał w rodzinie co robiono kobietom i były to straszne opowieści…
Zastanawiam się też czasami: czy warto to wszystko zachowywać w pamięci? Jeśli tak, to tylko po to aby pamiętać ludzi, którzy walczyli o Polskę i pamiętać, że „nigdy więcej wojny”. Mam jednak obawy, że ludzkość nie odrobiła lekcji z historii.
Hej, Rose, dzięki - zdrowie po japońsku, czyli jako-tako ;)
UsuńWłaśnie - nastrój. Mam całą stertę z biblioteki, czas ucieka, a jakoś nie mam ostatnio natchnienia do czytania. Jak już je znajdę, to tematyka książki nie jest dla mnie aż tak istotna, byleby tylko była ona ciekawa, a sama książka dobrze i ładnie napisana. "Dziewczyny z Powstania" też obiecująco się zapowiadają.
Miejmy nadzieję, że nigdy nie nadejdzie taki dzień, w którym będziemy musiały się o tym przekonać. Wydaje mi się jednak, że w przypadku najgorszego, większość będzie myślała, jak się bezpiecznie z kraju ewakuować, a nie o tym, by walczyć na froncie (vide: casus Ukraińców, za granicą pełno ich w sile wieku). Nie powiem, by mnie to szczególnie dziwiło - ludzie myślą o przyziemnych sprawach, a nie górnolotnych, patriotycznych wartościach.
Myślę, że warto pamiętać. Wymazanie z historii tych strasznych wydarzeń byłoby, w moim odczuciu, policzkiem dla ocalałych i ich potomków.
zaciekawiłaś mnie książką Szaleństwo tłumów - koniecznie muszę przeczytać tę pozycję pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny i komentarz, a książki Douglasa Murraya zdecydowanie polecam. Ma facet jaja.
UsuńCiekawe pozycje :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńCo do patriotyzmu faktycznie coraz mniej jest ważny dla społeczeństwa. Nie umiem jednak powiedzieć, ze to tak do końca źle. Nie czuję się sama mocno związana ze swoim krajem. Lubię miejsca w Polsce, naszych autorów, niektórych muzyków, elementy kultury. Jednak kiedy myślę o wojnie mam w głowie tylko moich bliskich i chciałabym, żeby byli bezpieczni, żeby nie byli zmuszani do walki, nie musieli oddawać życia za nasz kraj, całym sercem popierałabym ucieczkę. Wojna jest złem, z obu stron giną i cierpią ludzie. Ci, którzy zmuszają patriotów do walki, zwykle sami są bezpieczni.
OdpowiedzUsuńTemat poruszany w Szaleństwie tłumów również ciekawy. Ludzie bardzo lubią w skrajności popadać i często zauważam, jak popierana przeze mnie całym sercem tolerancja przechyla się na drugą stronę. Kiedy mniejszości zaczynają dyskryminować większość. A nie do tego powinniśmy dążyć.
Po trzy pierwsze książki chętnie bym sięgnęła. Ostatnia nie do końca mnie przekonuje.