Dużo
czytam, ale rzadko o tym piszę, chyba głównie dlatego, że mierzę Was swoją
miarką - z reguły nie sugeruję się cudzymi poleceniami i nie oczekuję, że
ktokolwiek zasugeruje się moimi, stąd też wpisy takie jak ten są według mnie
zbędne i mało interesujące.
Jestem
już na takim etapie życia, że doskonale wiem, co lubię, mam swoich sprawdzonych
autorów, nie zawsze zresztą renomowanych bądź modnych, i wiem też, że to, co
często bywa okrzyknięte przez innych hitem, zwyczajnie mi nie podchodzi.
Trochę
też wyrosłam już z czytania Balzaca i Dostojewskiego. Po latach zagłębiania się
w obowiązkowych klasyków literatury, wieloletniego odhaczania kolejnych pozycji
z listy lektur, teraz czytam dla własnej przyjemności i relaksu. I jest mi z
tym naprawdę dobrze.
Jesień
to jednak taka pora roku, która sprzyja siedzeniu pod kocem z nosem w książce.
A ponieważ już dawno nie było tutaj wpisu z tej serii, to doszłam do wniosku,
że pokażę Wam kilka z przeczytanych pozycji.
Zacznę
może od dwóch książek o podobnej tematyce: "13 rzeczy, których nie robią
silni psychicznie ludzie. Zaryzykuj zmianę, staw czoło własnym lękom i ćwicz
się w dążeniu do szczęścia i sukcesu" Amy Morin i "Reguły pięciu
sekund" Mel Robbins. Obydwie dotyczą samorozwoju - tę pierwszą
przeczytałam już jakiś czas temu, tę drugą niedawno rozpoczęłam i już wiem, że
z tego duetu zdecydowanie bardziej odpowiadała mi ta pierwsza.
Być
może pomyślicie sobie teraz: "eee, to nie dla mnie". Zaryzykowałabym
stwierdzenie, że ten poradnik jest dla wszystkich. Dla każdego, bez wyjątku. Tak,
dla Ciebie też.
Z
całym szacunkiem, ale nie wierzę, że jesteście chodzącymi ideałami, które nie
muszą dopieścić jakiegoś konkretnego aspektu swojego życia. Nie wierzę, że w
tych trzynastu rozdziałach dotykających różnej tematyki/problemów, nie
znajdziecie siebie. Ja znalazłam. I było mi wstyd. Nie wszędzie, nie w każdym,
ale jednak były takie rozdziały, które - mogłabym przysiąc - zostały stworzone
z myślą o mnie. Były też takie, które w ogóle mnie nie dotyczyły.
Autorce
"13 rzeczy..." z pewnością nie można zarzucić, że nie jest silna
psychicznie ani inspirująca. W wieku 23 lat Amy niespodziewanie straciła matkę,
co miało na nią druzgocący wpływ. Kiedy już oswoiła się ze stratą i nauczyła
żyć w nowej rzeczywistości, los wymierzył jej kolejny bolesny cios. Cios, który
niejednego potrafiłby znokautować. W dniu trzeciej rocznicy śmierci matki znów
straciła ukochaną osobę - tym razem męża. Tym razem również niespodziewanie.
Lincoln zmarł na zawał serca. Był jej rówieśnikiem, miał tylko 26 lat. A wraz z
jego śmiercią umarły ich wspólne plany na przyszłość. Jeśli tylko macie w sobie
choć odrobinę empatii, to z pewnością możecie sobie teraz doskonale wyobrazić,
co autorka musiała wówczas czuć.
Amy
mogła zatracić się w błędnym kole i labiryncie pytań, na które nie ma dobrej
odpowiedzi: dlaczego to właśnie ją spotykają te wszystkie nieszczęścia,
dlaczego inni mają łatwy i przyjemny żywot, a ona po raz kolejny zmaga się z
cierpieniem i bólem? Dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO?! Pytanie stare jak świat.
Zamiast
tego któregoś dnia po prostu usiadła i sporządziła listę trzynastu rzeczy, z
którymi musiała się rozprawić, aby znów zacząć żyć. Nie wegetować, tylko
właśnie żyć pełną parą. Każdy z nas ma swoje nawyki: jedni więcej tych dobrych,
inni - tych złych. Każdy ma mieszankę dobrych i złych. I to przeważnie te złe
stają nam na przeszkodzie w osiągnięciu obranych celów (jakiekolwiek by one nie
były). Jeśli uda nam się je wyeliminować, albo chociaż znacznie zredukować, tym
samym znacząco poprawimy swój komfort życia, oraz zwiększymy szanse na sukces i
szczęście. Przede wszystkim jednak staniemy się mentalnie silniejsi, co pozwoli
nam lepiej radzić sobie z życiowymi problemami.
Okładka
paskudna, zawartość bardzo ciekawa - naprawdę rozważam kupno własnego
egzemplarza.
"Regułę
pięciu sekund"
nie czyta mi się już tak dobrze jak jej poprzedniczkę, choć jest to szybka i
nieskomplikowana lektura. Na pewno sporo brakuje jej do ideału, jej objętość
jest sztucznie nadmuchana niczym cyce Pameli Anderson, ale jednak robi to, co
obiecuje na okładce - uczy jak za pomocą prostej reguły dążyć do realizacji
swoich planów, i jak się skutecznie motywować do akcji. Bez czekania na
odpowiednią koniunkcję planet, na idealne warunki, które przecież NIGDY nie
wydają się być odpowiednie. Każdy prokrastynator wie, o czym mowa.
"Później",
"nie teraz", "jutro", "od poniedziałku", "od
nowego roku" - jeśli te hasła mówią Ci więcej, niżbyś chciał(a), to chyba
najwyższy czas zapoznać się z Mel Robbins. Autorka udziela też motywujących
mów, które można znaleźć na YT, ale jeszcze ich nie odsłuchiwałam, choć
planuję.
Czy
reguła pięciu sekund faktycznie działa? Nie przekonasz się, dopóki nie
spróbujesz. Mel, która niegdyś znajdowała się w fatalnej sytuacji życiowej,
zawodowej i rodzinnej, zdecydowanie pomogła. Setkom tysięcy obcych również,
czego dowody znajdziecie w książce.
Po
"Wild Atlantic Women" ("Kobiety dzikiego Atlantyku"
- moje własne tłumaczenie) sięgnęłam zachęcona krótką recenzją, na którą
przypadkowo natrafiłam w moim lokalnym tygodniku. Wydała mi się intrygująca z
kilku powodów - po pierwsze, ze względu na samą autorką, Gráinne Lyons, która
znalazwszy się na życiowym zakręcie, postanowiła odbyć wędrówkę wzdłuż
zachodniego wybrzeża Irlandii - wędrówkę śladami jedenastu inspirujących i
nietypowych Irlandek, o których czasami się już tutaj nie pamięta. Przyznam, że
część bohaterek Gráinne była mi znana (i to o nich czytałam z największym
zainteresowaniem), sporej części jednak w ogóle nie kojarzyłam. Chwała i cześć
autorce za przybliżenie mi ich sylwetek.
Jako
że uwielbiam książki o podróżniczej i irlandzkiej tematyce, a ta łączyła je w
jedno, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Na szczęście była dostępna w mojej
bibliotece, a jej lektura sprawiła mi dużo przyjemności. Doskonale też spełniła
swoją edukacyjną rolę - poszerzyła moje horyzonty. Podobało mi się w niej to,
że nie była nudnym i suchym zlepkiem historycznych informacji, od których
stronię, lecz zawierała wiele osobistych przemyśleń autorki.
Nie
wiem, jak Wy, ale ja nierzadko mam wrażenie, że żyjemy w czasach, w których
mężczyźni nienawidzą kobiet. Widzę to najczęściej w czasie korzystania z
Instagrama, gdzie mali i zakompleksieni faceci (armia wyhodowana przez
TikTokera Andrew Tate'a, typa, który nawet nie zasługuje na miano mężczyzny)
dają upust swoim mizoginistycznym poglądom.
Czasem
wprost nie mogę wyjść z podziwu, jak do zupełnie niewinnych filmików potrafią
dorobić swoją hejterską ideologię oraz wykrzywić do granic możliwości postulaty
feminizmu. Dziwi mnie jedynie, że są jeszcze na tym świecie przedstawicielki płci
przeciwnej, które chcą mieć do czynienia z tym osobnikiem.
W
zasadzie to nie powinna mnie dziwić mowa nienawiści tego osobnika i jego
seksistowskie, mizoginistyczne poglądy, wszak jego kickbokserska kariera wpłynęła
negatywnie na jego zdrowie. Ktoś taki jak on może mieć już jedynie papkę
zamiast mózgu. Mózgojad nie miałby czego u niego szukać. Wkurza mnie tylko to,
że takie zero robi pranie mózgu milionom młodych mężczyzn.
Dlatego
też, na przekór wszystkim tym, którzy głoszą mądrości o tym, że kobiety są
głupie i bezwartościowe, wspominam tu o "Wild Atlantic Women", która
jest nowością na wydawniczym rynku. Nie dajmy się uciszyć i nie dajmy odejść w
zapomnienie kobietom, które wielokrotnie wyprzedzały swoją epokę, mimo że wielu
ludzi, w tym właśnie mężczyzn, chciało je stłamsić i zgnieść jak karalucha.
"Ragged
Edge" to już
ostatnia pozycja na mojej czytelniczej liście. Książka, po którą jeszcze do
niedawna raczej bym nie sięgnęła, bo jej tematyka nie leży w obrębie moich
zainteresowań.
Jeśli
jeszcze się nie domyśliliście po okładce, dotyczy ona niezwykle popularnych i
znanych na całym świecie wyścigów motocyklowych, Tourist Trophy, które od 1907
roku odbywają się niemal nieprzerwanie (pandemia się kłania) na Wyspie Man.
Autor obiecywał "brutalnie prawdziwą historię najniebezpieczniejszego
wyścigu motocyklowego na świecie" i właśnie to dał czytelnikom.
Zawsze
podobały mi się piękne samochody, nigdy jednak nie byłam Perettim ani Sebą z A1
za nic mającymi ludzkie życie (pal licho ich własne!). Nie do końca więc
rozumiałam ideę "need for speed". Sama stoję bowiem po przeciwnej
stronie barykady - nie dość, że nie byłam nigdy specjalnie kompetytywna, to do
tego nie odczuwam potrzeby podnoszenia sobie poziomu adrenaliny. Dopaminę
czerpię ze znacznie bardziej bezpiecznych, ale też nudnych źródeł. Jestem
nudziarą i jest mi z tym całkiem dobrze.
Zawsze
jednak odczuwałam swoisty głód wiedzy i chciałam poznać tajniki ludzkiej
psychiki. Moją siostrę pewnie do dziś dręczą koszmary nocne - ileż to razy
chodziłam za nią, niczym bohater "Tata, a Marcin powiedział..." i
pytałam "a dlaczego...?"
Jeśli
kiedykolwiek łapaliście się za głowę, śledząc szaleńcze prędkości rozwijane na
torze TT przez jej uczestników, i zadawaliście podobne do moich pytania, to ta
książka udzieli Wam na nie odpowiedzi, a już na pewno doskonale przybliży punkt
widzenia samych zainteresowanych - uczestników wyścigów TT. A także pozwoli
zrozumieć, co takiego w nich jest, że nawet po wielu tragediach (zdarzało się
bowiem, że w wyścigach ponosiło śmierć kilku członków tej samej rodziny) nadal
znajdują się śmiałkowie jadący ze swoimi maszynami na Wyspę Man (w samym 2022
roku śmierć poniosło pięciu uczestników). W poszukiwaniu wrażeń, adrenaliny,
poklasku.
Niezwykle
zdziwiło mnie to, że w jednym z rozdziałów Gary Thompson dokładnie opisał to,
co ja często odczuwam, mimo że źródła tych odczuć są w naszym przypadku
zupełnie inne - u niego związane z wyścigami, całym tym zamieszaniem wokół
nich, u mnie zaś z podróżami, a raczej powrotami z urlopów i trudnymi próbami
ponownego zaadaptowania się do szarej rzeczywistości:
"After
the TT is over it's almost as if you've had an out-of-body experience and it
didn't really happen. It's surreal, and it's a real downer. (...) Going back to
normality is horrible and it takes me about two weeks to adjust".
Zawsze
miło wiedzieć, że nie jest się osamotnionym w swoich odczuciach i że ktoś inny
czuje dokładnie tak samo. Zawsze bowiem wydawało mi się, że coś ze mną nie tak
- to uczucie rozbicia i przygnębienia, ten długi, dwutygodniowy czas potrzebny
na aklimatyzację... Dziś już wiem, że inni też przez to przechodzą.
Ta
książka pobudziła mnie też do rozważań z serii "co by było gdyby?".
Zastanawialiście się kiedykolwiek, co byście zrobili, gdyby Wasza najukochańsza
osoba na świecie oznajmiła Wam, że decyduje się na coś, czego Wy nie popieracie
- na ogromne ryzyko zagrażające jej zdrowiu/życiu albo wręcz to życie kończące?
Co wówczas zrobilibyście? Uszanowalibyście jej prawo do swojej śmierci, czy też
może próbowalibyście wpłynąć na jej decyzję? Miałam mnóstwo takich myśli
najpierw po obejrzeniu filmu "Me Before You" ("Zanim się
pojawiłeś"), a później po lekturze
"Ragged Edge".
Każda
z tych lektur była na swój sposób ciekawa. Przede mną jeszcze dwa grubaśne
tomiska autorstwa Camilli Lackberg i Henrika Fexeusa. Niby jestem ciekawa, jak
wyszła im ta współpraca, ale przeraża mnie rozmiar tych książek! Muszę się do
nich odpowiednio zmotywować - chyba już czas zastosować rady wyczytane w
powyższych poradnikach ;-)
Ciekawa
jestem, czy któraś z tych książek Was zainteresowała, i czy macie odpowiedzi na
zadane przeze mnie pytania. Piszcie śmiało.