Takie niespodzianki to ja lubię!
O zaletach irlandzkiej biblioteki pisałam już wielokrotnie, i nadal będę się powtarzać niczym zepsuta płyta. Ciągle utrzymuję, że to najlepszy wynalazek ever. W głębi serca bowiem gorąco popieram idę szkockiego filantropa, Andrew Carnegiego, który znaczną część swojej fortuny przeznaczył na biblioteki. Carnegie uważał, że najlepszą formą pomocy bliźniemu jest umożliwienie mu dostępu do zdobywania wiedzy. I choć nasze realia dzieli niemal dwieście lat, pewne rzeczy nie uległy w tym czasie zmianie. Wiedza nadal jest w cenie, i nadal jest bezcenna. Niewyedukowanym ludziom z reguły gorzej się żyje, za to łatwiej nimi się manipuluje, co nasze "elity" oczywiście z lubowaniem czynią.
Niedawno jednak całkiem przypadkowo odkryłam jeszcze jeden plus mojej biblioteki. Otóż w czasie korzystania z niej przez Internet, można podejrzeć, co inni użytkownicy wypożyczają, a co za tym idzie, zainspirować się bądź nie. A wszystko to dzięki niepozornej opcji "inni wypożyczyli też", która widnieje sobie na dole strony pod przeglądanymi pozycjami.
Nie pamiętam już, jakiej książce się przyglądałam, kiedy kątem oka dostrzegłam "Dziewczyny z Wołynia", którą jakiś (ewidentnie polski) użytkownik wcześniej ode mnie wypożyczył. A ponieważ, jak na przykładną ekspatriantkę przystało, byłam spragniona kontaktu z moim ukochanym rodzimym językiem, od razu zainteresowała mnie ta pozycja. Miałam chwilowy przesyt anglojęzycznej literatury.
Zamówiłam w ciemno, zapomniałam, aż ją w końcu dostałam. I już raczej nie zapomnę.
W moje ręce trafiła pięknie wydana książka, w twardej oprawie, przyjemnej okładce, i tylko może nieco niefortunnym tytule, który przez złą sławę "Dziewczyn z Dubaju" po prostu źle mi się kojarzy.
Od razu zatem wyjaśnijmy, że "Dziewczyny z Wołynia" znajdują się na przeciwległym biegunie do tych z Dubaju. Te pierwsze bowiem są niekwestionowanymi bohaterkami, te drugie - co tu dużo mówić - antybohaterkami. Głupio mi, że w ogóle wspominam o nich w tym samym zdaniu.
A dlaczego w ogóle wspominam o tej niełatwej i - zapewne też niewygodnej dla wielu ludzi - książce? Bo widzę potrzebę pamiętania, bo sama mam wśród bliskich osobę, która pamięta te straszne czasy, bo już wystarczająco długo odmawiano udzielania głosu członkom Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu. Nade wszystko dlatego, że wolę stać po stronie pokrzywdzonych, nie krzywdzących.
Tych ludzi skrzywdzono w wieloraki sposób. Wielokrotnie byli też ignorowani (w tym przez polskie władze) i uciszani. Przewodniczący Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, Wołodymyr Wjatrowycz, osobiście wygrażał, że wszystkie polskie miejsca pamięci zostaną zdelegalizowane na Ukrainie, a krzyże zdemontowane. Oj tam, oj tam, o co to całe halo? Było, minęło. Nic takiego się przecież nie stało.
Podczas gdy wołyniakom odbiera się głos, w tej samej Ukrainie nadal powiewają czarno-czerwone sztandary i rośnie w siłę kult Stepana Bandery, przywódcy ukraińskich nacjonalistów, którzy dokonali barbarzyńskiego ludobójstwa na polskiej ludności.
Kult ludzi, którzy skalpowali, wydłubywali oczy, obcinali języki, ręce, nogi, patroszyli, bestialsko mordowali ciężarne i dzieci, palili żywcem. I mieli z tego niebywałą frajdę. Za to żadnych skrupułów, by dokonać masakry w kościele, albo w Wigilię wpaść do swoich sąsiadów, urżnąć ojcu głowę, rzucić ją na stół, i nakazać pozostałym członkom rodziny kontynuować wieczerzę. Tylko po to, by nasycić swoje chore pragnienia, a w efekcie zabić ich wszystkich. Jedno po drugim. Koniecznie tak, żeby inni widzieli. Byli przecież tylko znienawidzonymi Lachami. Należało ich zatem wytępić niczym karaluchy.
Nieważne przecież, że w czasie wojny, jak przyznali sami Ukraińcy, "Rusin Rusinowi tak nie pomagał, jak pomagał mu Polak". Prości, a wręcz prostaccy, ukraińscy chłopi dali się omamić utopijnej wizji własnego państwa, a może nawet bardziej żądzy przejęcia lepszego gospodarstwa swoich sąsiadów. W nagrodę dostali od bolszewików kolektywizację rolnictwa, która doprowadziła do klęski głodu, załamania produkcji rolnej i znacznego obniżenia stopy życiowej społeczeństwa. Karma?
Tematyka książki jest trudna, muszę jednak przyznać, że same historie (bo to zbiór kilku opowieści Polek, które przeżyły banderowski pogrom) czyta się łatwo i zadziwiająco lekko, a co więcej - chce więcej. Liczne fotografie tylko dodają uroku. Przypominało mi to oglądanie rodzinnego albumu z ukochaną babcią i słuchanie jej zamierzchłych opowieści z dzieciństwa.
Co więcej, można dopatrzeć się w tych reportażach optymistycznej nutki. Każda z tych kobiet wykazała się ogromnym hartem ducha i wolą przeżycia nie mniejszą od tej, jaką zademonstrował Jean-Baptiste Grenouille z powieści Patricka Sϋskinda. Po tych tragicznych i traumatycznych wydarzeniach, jakie zgotowali im oprawcy, dziewczyny z Wołynia doszły do wniosku, że nie ma takiej przeciwności losu, której człowiek nie byłby w stanie pokonać. Bo co może złamać kobietę, która przeżyła wołyńską rzeź, dwie rany postrzałowe, dwa bombardowania i ostatnie namaszczenie? Ta kobieta była już w piekle, i z niego wróciła.
Jednak ani ona, ani inne bohaterki książki Anny Herbich nie powróciły z niego po zemstę. Ani one, ani ja nie nawołują do nienawiści. Każdej z nich chodzi o prawdę. O pamięć. O prawo głosu.
Czy to tak wiele?
Nie wybielajmy więc historii tam, gdzie jest ona zabarwiona krwią naszych rodaków. I nie powtarzajmy bezmyślnie za Ukraińcami "sława Ukrajini!" (chwała Ukrainie), bo dla wielu wymordowanych Polaków były to ostatnie słowa jakie usłyszeli.
I tak po ludzku pamiętajmy, bo ten, kto nie pamięta przeszłości, skazany jest na jej powtórne przeżycie.
Z radością odkryłam, że autorka ma w swoim dorobku publikacyjnym także kilka innych książek historycznych z serii "Dziewczyny z..." - z przyjemnością się z nimi zapoznam.
jestem zaskoczona że taką pozycję znalazłaś w Twojej bibliotece :)
OdpowiedzUsuńNatomiast co do książki to się nie wypowiem, znam historię, wiem co się działo ale nie czytuję takiej literatury i nie oglądam takich filmów. Dla mnie to są rzeczy za ciężkie, za długo siedzą w pamięci.
Podpisuję się pod Polly: nie oglądam filmów i nie czytam książek, które mogłyby mi zrobić dziurę w sercu.
Usuńooo dziura w sercu ładnie powiedziane. Dokładnie o to mi chodzi właśnie. Podam przykład. W 1998 roku czyli ponad 20 lat temu obejrzałam w kinie film Demony Wojny w/g Goi i niestety sceny z tego filmu do teraz mam przed oczami a piosenkę mogę zaśpiewać nadal bo pamiętam tekst. Więc nie oglądam ani Wołyniów ani Róży ani niczego w tym temacie i klimacie bo nie umiem potem tych scen wyrzucić z głowy o odzobaczyć. W tej kwestii moja psychika jest za miękka choć fikcyjne filmy oglądam i tego problemu nie mam. Chyba chodzi o to, że tamte pokazują prawdę i wiem, że takie rzeczy się działy rzeczywiście.
UsuńMoja biblioteka to prawdziwa skarbnica :)
UsuńNo właśnie ja też - zazwyczaj celuję w coś lekkiego, coby mnie odstresowało i rozbawiło. Nie szukałam jej, ale bardzo się cieszę, że znalazłam. Co więcej, okazuje się, że są jeszcze dwie inne dostępne książki Anny Herbich: "Dziewczyny z Syberii" i "Dziewczyny z Powstania", już się nie mogę doczekać, kiedy wpadną w moje ręce :)
książkę zawsze lżej się czyta niż ogląda film ale też zależy jaka książka. Np. lubiłam bardzo i czytałam wszystkie książki Romy Ligockiej. Żydówki która przeżyła wojnę bo ona jakoś tak nie opisywała mocno drastycznie i to byłam w stanie czytać z ochotą.
UsuńBTW: kończę styczeń 5-ma wpisami ... imprezka ;)
Na mnie działa zarówna fikcja, jak i fakty. Są książki, które maltretują mi psychikę od lat i nie umiem ich wyrzucić z siebie. Na przykład "Chłopiec w pasiastej piżamie". "Demonów wojny" nie widziałam, obejrzałam natomiast sporą część "Bękartów wojny". Wiem, że to fenomenalny film. Ale nie dla mnie.
UsuńCzyli mamy podobnie a nawet tak samo 🙂🫂
UsuńObraz ma w moim przypadku zdecydowanie większą moc rażenia niż słowo pisane. Nie czytałam Ligockiej, "Chłopca w pasiastej piżamie" za to tak (widziałam też film), ale nie mam po nim traumy. "Bękarty wojny" obejrzałam dawno temu, pamiętam, że mocno raził mnie wulgarny język. Ja ogólnie nie lubię wulgarnych ludzi.
Usuń"Dziewczyny z powstania" i "Dziewczyny z Syberii" mam w swojej biblioteczce domowej, serdecznie polecam. Do tej czesci moze kiedys sie zmusze, bo wraz z wiekiem mam coraz mniejsza tolerancje na roznego rodzaju przemoc i okrucienstwo, do tej pory nie obejrzalam np. "Pasji" Mela Gibsona, chociaz jego tworczosc rezyserska bardzo cenie. Ale moze kiedys...
UsuńHej, Dee, zdaje się, że pierwszy raz Cię tutaj widzę - witam Cię serdecznie w moich skromnych progach, miło mi Cie tutaj gościć :)
UsuńCzekam na te książki z wielką niecierpliwością, a czas oczekiwania bardzo mi się dłuży. Mamy teraz długi weekend, co oznacza, że biblioteki są zamknięte, więc jeszcze sobie trochę pousycham z tęsknoty.
Nie znam Cie, więc trudno mi się wypowiadać na temat Twojej wrażliwości, ale nie uważam "Dziewczyn z Wołynia" za wybitnie przykrą lekturę. Myślę jednak, że skoro przeczytałaś "Dziewczyny z powstania" i "Dziewczyny z Syberii" (i serdecznie je polecasz), to ta książka również przypadłaby Ci do gustu. Uważam się za wrażliwą osobę (czasami nawet nadwrażliwą na krzywdę) i bałam się, że będę mieć koszmary, jeśli będą ją czytać tuż przed zaśnięciem, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
Też nie obejrzałam "Pasji", zresztą filmu Smarzowskiego również nie, ale jedna z bohaterek książki stwierdziła, że w rzeczywistości było jeszcze gorzej niż w tym filmie o Wołyniu, więc pozwoliłam sobie użyć takiego właśnie tytułu.
Wielkie dzięki za pozostawiony po sobie ślad, bardzo go doceniam :)
Pozdrawiam Cię serdecznie, miłego weekendu!
Masz fantastyczną bibliotekę. Ja pochwalę się, że w mojej wiosce oprócz tradycyjnej angielskiej biblioteki jest taka stworzona przez mieszkańców. Malutka gablotka powieszona przy jednym z domów. Każdy może wypożyczyć tam książkę, wkładając inną, na wymianę. Nikt tego oczywiście nie sprawdza, bo w takim miejscu każdy do każdego ma zaufanie. W temacie " Dziewczyn z Wołynia"...za ciężki temat dla mnie, historię znam, ale ksiażki nie dałabym rady przeczytać.
OdpowiedzUsuńTak! Przeszła niesamowitą metamorfozę. Na początku była tylko starą szopą (ale i tak lubiłam tam zaglądać), teraz zaś jest modernistycznym przybytkiem uciech i wiedzy :) Każde miasto powinno taką mieć. Nie wiem, co ja bym bez niej zrobiła. Kocham książki, oczywiście lubię je kupować, ale staram się robić to naprawdę rzadko - dom nie jest z gumy, od dawna brakuje mi regałów, a głupio nabywać książki tylko po to, żeby później leżały upchane w pudłach pod łóżkiem czy na strychu. Swoje zakupy ograniczam więc głównie do albumów podróżniczych/przewodników i tematycznych pozycji związanych z moimi zainteresowaniami (np. latarnie). Z powieściami mam tak, że przeważnie czytam je raz i już do nich nie wracam, choć oczywiście zdarzają się wyjątki.
UsuńTo bardzo fajna inicjatywa, sporo o niej słyszałam, i jak najbardziej ją popieram, u mnie chyba nie ma czegoś takiego.
Great blog
OdpowiedzUsuńPlease read my post
OdpowiedzUsuńWitaj Taito :) od jakiegoś czasu zabieram się przeczytanie tej książki ale ciągle ja odkładam, bo chyba boje sie emocji jakie będą mną targać ... Książka ta zdaje się być prawdziwym zapisem bohaterstwa kobiet, które przeszły przez ogromne cierpienia, a jednocześnie znalazły w sobie siłę do przezwyciężenia trudności.
OdpowiedzUsuńDzięki za szczere spojrzenie na tę trudną lekturę. Zgadzam się, że historia często jest pełna bólu i niepokojących wydarzeń...
O, nie spodziewałam się tego, cieszę się jednak, że masz ją na oku. Polecam, warto.
UsuńWitaj Taita ! Książka zaciekawiła mnie osobiście, ale również zawsze gdy widzę książki o tej tematyce to myślę o mojej mamie. Ona chętnie takie czyta, bo czas wojny odcisnął na Niej piętno, gdy była małą dziewczynką. Poszukam tej autorki w księgarniach. Pozdrawiam serdecznie :)))
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi Cię tutaj widzieć i czytać te słowa :) Mam nadzieję, że uda się Wam przeczytać tę pozycję i że będziecie z niej zadowolone. Ja ze stuprocentową pewnością mogę powiedzieć, że nie był to czas stracony.
UsuńPozdrawiam serdecznie z szarej i deszczowej Irlandii.