środa, 8 stycznia 2025

Porozmawiajmy o książkach

Chociaż zdecydowanie można określić mnie mianem mola książkowego, nigdy nie brałam udziału w żadnych wyzwaniach czytelniczych. Nie miałam takiej potrzeby, nie widziałam w tym większego sensu.

Odkąd bowiem pamiętam, czytałam tylko dla siebie i swojej przyjemności. Nie jestem jak bohaterka "Marzycielki z Ostendy" Érica-Emmanuela Schmitta, która czyta tylko nieżyjących pisarzy. Nigdy też nie stylizowałam się na książkowego snoba sięgającego wyłącznie po klasyków literatury. W moich czytelniczych stosach z powodzeniem można było znaleźć osławionego Balzaka czy Dostojewskiego, ale też "obciachową" Danielle Steel czy często wyśmiewanego Paulo Coelho.

Nigdy nie ograniczałam się do jednego gatunku i autora. Moje serce, pałające gorącym uczuciem do książek, wydawało się na tyle pojemne, by zmieścić w nim wszystkich literatów: tych znanych i cenionych, jak również tych, którzy nigdy nie dostąpili chwały i zaszczytów.

Oczywiście, kiedy byłam w szkole czy na studiach, część lektur była mi niejako narzucona odgórnie, mimo to zawsze udawało mi się wpleść między nie moje prywatne wybory.

Książki od zawsze mnie uszczęśliwiały, czytanie ich było więc dla mnie tak naturalną czynnością jak oddychanie.

Nie brałam więc udziału w żadnych konkursach czy wyzwaniach. Nie czytałam na czas, z nikim nie konkurowałam, bo po co? Jak w wielu dziedzinach życia, tu też znalazłby się sposób na oszustwa ‒ można przecież postawić na ilość, nie jakość, i przeczytać 100 książek liczących nie więcej niż 50 stron. A można przeczytać 20 obszernych "cegieł", z których żadna nie schodzi poniżej 600-800 stron.

Lubiłam za to zapisywać wszystko, co przeczytałam w każdym roku. Taką ewidencję prowadzę w swoim dzienniczku już od dobrych kilkunastu lat. Na początku notowałam jedynie autorów i tytuły, w ostatnich latach wzbogaciłam te zapiski o ocenę.

Na samym początku 2024 roku trafiłam jednak na wyzwanie czytelnicze na Goodreads.com. Pomyślałam sobie wtedy to, co milion razy myśleli przede mną autorzy zarówno fajnych, jak i poronionych pomysłów: why not? A dlaczego by nie?

Istotną częścią tego wyzwania było oczywiście ustalenie sobie celu ‒ liczby książek, które planuje się przeczytać w 2024 roku. Niewiele myśląc, zawiesiłam swoją poprzeczkę na 60 pozycjach.

Jako że od wielu lat prowadziłam wspomniane wyżej zapiski, doskonale wiedziałam, że mój roczny wynik plasuje się gdzieś między 37-86, przy czym to 86 było raczej ewenementem ‒ niecodziennym zjawiskiem, bo taki rezultat osiągnęłam jedynie w 2010 roku, kiedy czytałam pokaźną sagę Margit Sandemo, a to nie były grube tomy. Zazwyczaj mój roczny wynik był znacznie niższy, a średnia z minionej dekady (właśnie obliczona) to 57,7.

Końcowy wynik moich książkowych poczynań zawsze był dla mnie niespodzianką ‒ nie ustalałam sobie celów, zapisywałam to, co przeczytałam, ale te zapiski nie tworzyły jednego ciągu, obejmowały jedynie pozycje w danym miesiącu. Jeśli w styczniu przeczytałam np. pięć książek, to lutowych zapisków nie zaczynałam od szóstki, tylko ponownie od jedynki. Chciałam bowiem, żeby finalny wynik przyszedł mi naturalnie, nie był zaś wymuszony.

Wyzwania książkowe, jak to na Goodreads, są zapewne dobre dla osób, które potrzebują dodatkowej motywacji, delikatnego pchnięcia ich w stronę kolejnej książki. Za każdym razem, kiedy uzupełniałam je o to, co właśnie przeczytałam, miałam informację, że jestem o kilka pozycji w plecy. W domyśle: czytaj więcej, popraw się! Tyle, że ja nie lubię, kiedy ktoś mnie pogania. I kiedy coś, co było dla mnie przyjemnością, nagle staje się obowiązkiem.

Nim się obejrzałam, nadeszła końcówka roku, a ja uzmysłowiłam sobie, że chyba właśnie poległam. W sylwestra bowiem wskaźnik zatrzymał się na 58/60. Imponujący wynik? Dla niektórych pewnie tak. Mnie jednak to niewykonane zadanie zaczęło uwierać jak kamyk w bucie. Poczucie zawodu było o tyle większe, że do sukcesu tak niewiele brakowało! Już przecież byłam w ogródku, już witałam się z gąską! Niemal mogłam poczuć smak zwycięstwa i ogrzać się w cieple jupiterów oświetlających mnie na podium! A tymczasem wszystko wskazywało, że muszę obejść się smakiem!

Zaiste, faktycznie mogłam tak zrobić. Podkulić ogon i odejść jak zbity pies. Przecież nic by się nie stało. Świat by się nie zawalił. Żadne słodkie kociątko by przeze mnie nie umarło.

Ale nie.

Wtedy do głosu doszła moja wewnętrzna koza. Bo mówiłam Wam, że potrafię być zawziętym osłem i upartą kozą?

A może to słowiańskie, buńczuczne geny? Co, ja nie dam rady?! Ja?! Gena przecież nie wydłubiesz!

Do końca roku miałam jeszcze kilkanaście godzin.

Pomyślałam, podumałam.

Wydłubałam z mojej prywatnej biblioteczki jakieś chucherko (~130 stron), które czytałam już parę lat temu. Nie zaszkodzi odświeżyć sobie pamięć!

Kiedy pożarłam chucherko, a wskaźnik przeskoczył z 58 na 59 zwycięstwo nabrało realniejszych kształtów, wszak dzień jeszcze się nie skończył.

Miałam jednak już tak dość czytania, że autentycznie zaczęłam się obawiać, iż nabawię się awersji do książek. Ostatnie, czego chciałam to to, by moja miłość do nich przerodziła się w nienawiść.

Przez moment nawet się poddałam. Przypomniałam sobie prawdę o świecie, który przecież się nie zawali, jeśli nie podołam temu głupiemu wyzwaniu.

Zajęłam się więc układaniem puzzli (tak, tak, wiem. Miałam bardzo przebojowego i wystrzałowego sylwestra. To już chyba ten wiek, kiedy bingo bardziej fascynuje niż hulanki do samego rana).

Układałam, układałam, ale "kamyk" w bucie nadal mnie uwierał.

A potem mnie oświeciło. Przypomniałam sobie, że Połówek błyskawiczne przeczytał "Rozdroże kruków", najnowszą powieść Sapkowskiego. Skoro on mógł, to ja też!

Na niecałe trzy godziny przed północą zabrałam się za czytanie "nowego Wiedźmina". Na szczęście dla mnie przygody nieopierzonego Geralta okazały się na tyle absorbujące, że kartki niemal same się przewracały. Kiedy nastała ta wiekopomna chwila i 2024 rok przeszedł w 2025, miałam ponad 3/4 książki przeczytane. Uznałam więc, że zaliczyłam swoje wyzwanie, a przeczytanej powieści oczywiście nie omieszkałam dodać do tych pozostałych.

Czy oszukałam? Powiedziałabym, że TROCHĘ. Mędrcy jednak powiadają, że nie można być trochę w ciąży. Albo się w niej jest, albo nie.

Jaki jest morał tej przypowieści?

Nie dla mnie żadne wyzwania czytelnicze! Wydobywają ze mnie oszusta i moją mroczą stronę.

To był pierwszy i ostatni raz!


 

1 komentarz:

  1. Ha! Ja na Lubimy Czytać dołączyłam do wyzwania 52 książki w roku (czyli mniej więcej jedna na tydzień), a że poprzeczka niezbyt wysoko, na końcu się okazało, że weszły 62 książki. Oczywiście mówimy o pozycjach różnej grubości (Claire Keegan wydaje np. opowiadania, które mogą mieć 100 stron).

    OdpowiedzUsuń