Dużo czytam, ale rzadko o tym piszę, chyba głównie dlatego, że mierzę Was swoją miarką - z reguły nie sugeruję się cudzymi poleceniami i nie oczekuję, że ktokolwiek zasugeruje się moimi, stąd też wpisy takie jak ten są według mnie zbędne i mało interesujące.
Jestem już na takim etapie życia, że doskonale wiem, co lubię, mam swoich sprawdzonych autorów, nie zawsze zresztą renomowanych bądź modnych, i wiem też, że to, co często bywa okrzyknięte przez innych hitem, zwyczajnie mi nie podchodzi.
Trochę też wyrosłam już z czytania Balzaca i Dostojewskiego. Po latach zagłębiania się w obowiązkowych klasyków literatury, wieloletniego odhaczania kolejnych pozycji z listy lektur, teraz czytam dla własnej przyjemności i relaksu. I jest mi z tym naprawdę dobrze.
Jesień to jednak taka pora roku, która sprzyja siedzeniu pod kocem z nosem w książce. A ponieważ już dawno nie było tutaj wpisu z tej serii, to doszłam do wniosku, że pokażę Wam kilka z przeczytanych pozycji.
Zacznę
może od dwóch książek o podobnej tematyce: "13 rzeczy, których nie robią
silni psychicznie ludzie. Zaryzykuj zmianę, staw czoło własnym lękom i ćwicz
się w dążeniu do szczęścia i sukcesu" Amy Morin i "Reguły pięciu
sekund" Mel Robbins. Obydwie dotyczą samorozwoju - tę pierwszą
przeczytałam już jakiś czas temu, tę drugą niedawno rozpoczęłam i już wiem, że
z tego duetu zdecydowanie bardziej odpowiadała mi ta pierwsza.
Być może pomyślicie sobie teraz: "eee, to nie dla mnie". Zaryzykowałabym stwierdzenie, że ten poradnik jest dla wszystkich. Dla każdego, bez wyjątku. Tak, dla Ciebie też.
Z całym szacunkiem, ale nie wierzę, że jesteście chodzącymi ideałami, które nie muszą dopieścić jakiegoś konkretnego aspektu swojego życia. Nie wierzę, że w tych trzynastu rozdziałach dotykających różnej tematyki/problemów, nie znajdziecie siebie. Ja znalazłam. I było mi wstyd. Nie wszędzie, nie w każdym, ale jednak były takie rozdziały, które - mogłabym przysiąc - zostały stworzone z myślą o mnie. Były też takie, które w ogóle mnie nie dotyczyły.
Autorce "13 rzeczy..." z pewnością nie można zarzucić, że nie jest silna psychicznie ani inspirująca. W wieku 23 lat Amy niespodziewanie straciła matkę, co miało na nią druzgocący wpływ. Kiedy już oswoiła się ze stratą i nauczyła żyć w nowej rzeczywistości, los wymierzył jej kolejny bolesny cios. Cios, który niejednego potrafiłby znokautować. W dniu trzeciej rocznicy śmierci matki znów straciła ukochaną osobę - tym razem męża. Tym razem również niespodziewanie. Lincoln zmarł na zawał serca. Był jej rówieśnikiem, miał tylko 26 lat. A wraz z jego śmiercią umarły ich wspólne plany na przyszłość. Jeśli tylko macie w sobie choć odrobinę empatii, to z pewnością możecie sobie teraz doskonale wyobrazić, co autorka musiała wówczas czuć.
Amy mogła zatracić się w błędnym kole i labiryncie pytań, na które nie ma dobrej odpowiedzi: dlaczego to właśnie ją spotykają te wszystkie nieszczęścia, dlaczego inni mają łatwy i przyjemny żywot, a ona po raz kolejny zmaga się z cierpieniem i bólem? Dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO?! Pytanie stare jak świat.
Zamiast tego któregoś dnia po prostu usiadła i sporządziła listę trzynastu rzeczy, z którymi musiała się rozprawić, aby znów zacząć żyć. Nie wegetować, tylko właśnie żyć pełną parą. Każdy z nas ma swoje nawyki: jedni więcej tych dobrych, inni - tych złych. Każdy ma mieszankę dobrych i złych. I to przeważnie te złe stają nam na przeszkodzie w osiągnięciu obranych celów (jakiekolwiek by one nie były). Jeśli uda nam się je wyeliminować, albo chociaż znacznie zredukować, tym samym znacząco poprawimy swój komfort życia, oraz zwiększymy szanse na sukces i szczęście. Przede wszystkim jednak staniemy się mentalnie silniejsi, co pozwoli nam lepiej radzić sobie z życiowymi problemami.
Okładka paskudna, zawartość bardzo ciekawa - naprawdę rozważam kupno własnego egzemplarza.
"Regułę pięciu sekund" nie czyta mi się już tak dobrze jak jej poprzedniczkę, choć jest to szybka i nieskomplikowana lektura. Na pewno sporo brakuje jej do ideału, jej objętość jest sztucznie nadmuchana niczym cyce Pameli Anderson, ale jednak robi to, co obiecuje na okładce - uczy jak za pomocą prostej reguły dążyć do realizacji swoich planów, i jak się skutecznie motywować do akcji. Bez czekania na odpowiednią koniunkcję planet, na idealne warunki, które przecież NIGDY nie wydają się być odpowiednie. Każdy prokrastynator wie, o czym mowa.
"Później", "nie teraz", "jutro", "od poniedziałku", "od nowego roku" - jeśli te hasła mówią Ci więcej, niżbyś chciał(a), to chyba najwyższy czas zapoznać się z Mel Robbins. Autorka udziela też motywujących mów, które można znaleźć na YT, ale jeszcze ich nie odsłuchiwałam, choć planuję.
Czy reguła pięciu sekund faktycznie działa? Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz. Mel, która niegdyś znajdowała się w fatalnej sytuacji życiowej, zawodowej i rodzinnej, zdecydowanie pomogła. Setkom tysięcy obcych również, czego dowody znajdziecie w książce.
Po "Wild Atlantic Women" ("Kobiety dzikiego Atlantyku" - moje własne tłumaczenie) sięgnęłam zachęcona krótką recenzją, na którą przypadkowo natrafiłam w moim lokalnym tygodniku. Wydała mi się intrygująca z kilku powodów - po pierwsze, ze względu na samą autorką, Gráinne Lyons, która znalazwszy się na życiowym zakręcie, postanowiła odbyć wędrówkę wzdłuż zachodniego wybrzeża Irlandii - wędrówkę śladami jedenastu inspirujących i nietypowych Irlandek, o których czasami się już tutaj nie pamięta. Przyznam, że część bohaterek Gráinne była mi znana (i to o nich czytałam z największym zainteresowaniem), sporej części jednak w ogóle nie kojarzyłam. Chwała i cześć autorce za przybliżenie mi ich sylwetek.
Jako że uwielbiam książki o podróżniczej i irlandzkiej tematyce, a ta łączyła je w jedno, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Na szczęście była dostępna w mojej bibliotece, a jej lektura sprawiła mi dużo przyjemności. Doskonale też spełniła swoją edukacyjną rolę - poszerzyła moje horyzonty. Podobało mi się w niej to, że nie była nudnym i suchym zlepkiem historycznych informacji, od których stronię, lecz zawierała wiele osobistych przemyśleń autorki.
Nie wiem, jak Wy, ale ja nierzadko mam wrażenie, że żyjemy w czasach, w których mężczyźni nienawidzą kobiet. Widzę to najczęściej w czasie korzystania z Instagrama, gdzie mali i zakompleksieni faceci (armia wyhodowana przez TikTokera Andrew Tate'a, typa, który nawet nie zasługuje na miano mężczyzny) dają upust swoim mizoginistycznym poglądom.
Czasem wprost nie mogę wyjść z podziwu, jak do zupełnie niewinnych filmików potrafią dorobić swoją hejterską ideologię oraz wykrzywić do granic możliwości postulaty feminizmu. Dziwi mnie jedynie, że są jeszcze na tym świecie przedstawicielki płci przeciwnej, które chcą mieć do czynienia z tym osobnikiem.
W zasadzie to nie powinna mnie dziwić mowa nienawiści tego osobnika i jego seksistowskie, mizoginistyczne poglądy, wszak jego kickbokserska kariera wpłynęła negatywnie na jego zdrowie. Ktoś taki jak on może mieć już jedynie papkę zamiast mózgu. Mózgojad nie miałby czego u niego szukać. Wkurza mnie tylko to, że takie zero robi pranie mózgu milionom młodych mężczyzn.
Dlatego też, na przekór wszystkim tym, którzy głoszą mądrości o tym, że kobiety są głupie i bezwartościowe, wspominam tu o "Wild Atlantic Women", która jest nowością na wydawniczym rynku. Nie dajmy się uciszyć i nie dajmy odejść w zapomnienie kobietom, które wielokrotnie wyprzedzały swoją epokę, mimo że wielu ludzi, w tym właśnie mężczyzn, chciało je stłamsić i zgnieść jak karalucha.
"Ragged Edge" to już ostatnia pozycja na mojej czytelniczej liście. Książka, po którą jeszcze do niedawna raczej bym nie sięgnęła, bo jej tematyka nie leży w obrębie moich zainteresowań.
Jeśli jeszcze się nie domyśliliście po okładce, dotyczy ona niezwykle popularnych i znanych na całym świecie wyścigów motocyklowych, Tourist Trophy, które od 1907 roku odbywają się niemal nieprzerwanie (pandemia się kłania) na Wyspie Man. Autor obiecywał "brutalnie prawdziwą historię najniebezpieczniejszego wyścigu motocyklowego na świecie" i właśnie to dał czytelnikom.
Zawsze podobały mi się piękne samochody, nigdy jednak nie byłam Perettim ani Sebą z A1 za nic mającymi ludzkie życie (pal licho ich własne!). Nie do końca więc rozumiałam ideę "need for speed". Sama stoję bowiem po przeciwnej stronie barykady - nie dość, że nie byłam nigdy specjalnie kompetytywna, to do tego nie odczuwam potrzeby podnoszenia sobie poziomu adrenaliny. Dopaminę czerpię ze znacznie bardziej bezpiecznych, ale też nudnych źródeł. Jestem nudziarą i jest mi z tym całkiem dobrze.
Zawsze jednak odczuwałam swoisty głód wiedzy i chciałam poznać tajniki ludzkiej psychiki. Moją siostrę pewnie do dziś dręczą koszmary nocne - ileż to razy chodziłam za nią, niczym bohater "Tata, a Marcin powiedział..." i pytałam "a dlaczego...?"
Jeśli kiedykolwiek łapaliście się za głowę, śledząc szaleńcze prędkości rozwijane na torze TT przez jej uczestników, i zadawaliście podobne do moich pytania, to ta książka udzieli Wam na nie odpowiedzi, a już na pewno doskonale przybliży punkt widzenia samych zainteresowanych - uczestników wyścigów TT. A także pozwoli zrozumieć, co takiego w nich jest, że nawet po wielu tragediach (zdarzało się bowiem, że w wyścigach ponosiło śmierć kilku członków tej samej rodziny) nadal znajdują się śmiałkowie jadący ze swoimi maszynami na Wyspę Man (w samym 2022 roku śmierć poniosło pięciu uczestników). W poszukiwaniu wrażeń, adrenaliny, poklasku.
Niezwykle zdziwiło mnie to, że w jednym z rozdziałów Gary Thompson dokładnie opisał to, co ja często odczuwam, mimo że źródła tych odczuć są w naszym przypadku zupełnie inne - u niego związane z wyścigami, całym tym zamieszaniem wokół nich, u mnie zaś z podróżami, a raczej powrotami z urlopów i trudnymi próbami ponownego zaadaptowania się do szarej rzeczywistości:
"After the TT is over it's almost as if you've had an out-of-body experience and it didn't really happen. It's surreal, and it's a real downer. (...) Going back to normality is horrible and it takes me about two weeks to adjust".
Zawsze miło wiedzieć, że nie jest się osamotnionym w swoich odczuciach i że ktoś inny czuje dokładnie tak samo. Zawsze bowiem wydawało mi się, że coś ze mną nie tak - to uczucie rozbicia i przygnębienia, ten długi, dwutygodniowy czas potrzebny na aklimatyzację... Dziś już wiem, że inni też przez to przechodzą.
Ta książka pobudziła mnie też do rozważań z serii "co by było gdyby?". Zastanawialiście się kiedykolwiek, co byście zrobili, gdyby Wasza najukochańsza osoba na świecie oznajmiła Wam, że decyduje się na coś, czego Wy nie popieracie - na ogromne ryzyko zagrażające jej zdrowiu/życiu albo wręcz to życie kończące? Co wówczas zrobilibyście? Uszanowalibyście jej prawo do swojej śmierci, czy też może próbowalibyście wpłynąć na jej decyzję? Miałam mnóstwo takich myśli najpierw po obejrzeniu filmu "Me Before You" ("Zanim się pojawiłeś"), a później po lekturze "Ragged Edge".
Każda z tych lektur była na swój sposób ciekawa. Przede mną jeszcze dwa grubaśne tomiska autorstwa Camilli Lackberg i Henrika Fexeusa. Niby jestem ciekawa, jak wyszła im ta współpraca, ale przeraża mnie rozmiar tych książek! Muszę się do nich odpowiednio zmotywować - chyba już czas zastosować rady wyczytane w powyższych poradnikach ;-)
Ciekawa jestem, czy któraś z tych książek Was zainteresowała, i czy macie odpowiedzi na zadane przeze mnie pytania. Piszcie śmiało.
jeżeli chodzi o książki poradniki to osobiście średnio za takimi przepadam. Wiem, że one są pisane na podstawie czyichś dobrych doświadczeń i wynikają z chęci podzielenia się z innymi żeby też skorzystali ale na mnie to zwykle niezbyt działa. Nie jestem typem osoby która myśli: dlaczego ja i też dlatego nie poszukuje rozwiązań ani wyjaśnień jakichś sytuacji. Nawet teraz sięgnęłam dosłownie po jedną książkę napisaną przez dziewczynę wyleczoną z raka piersi ale tylko z niej wyciągnęłam kilka informacji jak sobie radzić z efektami ubocznymi leczenia. Jej opisy jak zaakceptować jak zrozumieć zupełnie mnie nie obeszły i to mnie od razu zniechęciło do czytania kolejnych w podobnym klimacie których na rynku jest multum. Ja sama mogłabym teraz napisać poradnik na taki temat i pewnie by to ktoś czytał a komuś pomogło. Na mnie nie działa.
OdpowiedzUsuńCo to adrenaliny i dziwnych sportów. Też takich książek nie czytam (przykładowo masa jest o słynnych wyprawach alpinistów). Zupełnie nie rozumiem tej potrzeby ludzi gór do wchodzenia w niebezpieczne miejsca zimą gdzie można przewidzieć, że w 80% coś złego się przytrafi. Wiem, że są tacy ludzie i tego potrzebują ale ja nie. I tego nie zrozumiem niestety więc nie czytam o tym. Co bym zrobiła jakby mój mąż takie miał ciągoty ? na milion procent bym próbowała go od tego odwodzić choć pewnie to by się skończyło tak, że mnie by zostawił a na wyprawy jeździł. Ten temat mnie ominął choć był mi bliski bo mój pierwszy facet jest taką osobą właśnie która co roku od prawie 20 lat wybiera na raz cały urlop (miesiąc) i wyjeżdża w różne dziwne miejsca bez telefonu. Nie ma z nim miesiąc kontaktu i nigdy nie wiadomo kiedy wróci i czy wróci. Jego dziewczyna wiele lat to znosiła i próbowała z tym walczyć ale skończyło się rozstaniem on nadal jeździ ona ma już innego faceta.
A co do ostatnich dwóch to Kamilę zdecydowanie lubię solo więc jestem ciekawa Twoich wrażeń bo mnie się książki spodobały ale nie aż tak jak jej samodzielne pozycje :)
Aaaaa jeśli o tik toka chodzi i całą tą część wpisu to zupełnie nie wiem o co chodzi i o kim i o czym mowa choć co to tik tok to wiem :)
No właśnie ja też jestem trochę taką oporną sztuką na indoktrynację - lata temu przeczytałam osławiony poradnik "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" i... nic, nadal zdarza mi się niepotrzebnie martwić różnymi rzeczami ;) Mimo wszystko lubię od czasu do czasu przeczytać taki mądry poradnik, głównie po to, by walczyć ze swoimi wadami. Te książki potrafią być naprawdę pomocne dla kogoś, kto jest nastawiony na samorozwój, chce np. zwiększyć swoją produktywność, pewność siebie, pozbyć się różnych lęków, zacząć częściej odnosić sukcesy, wyplenić swoje złe nawyki (nie czarujmy się, każdy ma swoje). Poza tym mnie po prostu interesuje ludzka psychika, motywy postępowań, mechanizmy zachodzące w naszej psychice. Bardzo też lubię poznawać inspirujących ludzi i dowiadywać się, w jaki sposób pokonali swoje ograniczenia i doszli do sukcesu. Książkę o raku też bym przeczytała, czytałam w przeszłości ks. Kaczkowskiego, w niczym mi to nie przeszkadzało, no ale tu ponownie dochodzimy do tego, że ja po prostu bardzo lubię czytać o odczuciach i doświadczeniach innych osób.
UsuńZastanawiałam się nad tym i też mi się wydaje, że niestety próbowałabym mu wybić z głowy udział w rejsie motocyklowym albo we Formule One. Zapewne podobnie byłoby w przypadku, gdyby moja bliska osoba zdecydowała się na eutanazję (film "Me Before You", polecam, jeśli jeszcze nie widziałaś). Za to chętnie wzięłabym namiary na eksa od miesięcznych wakacji z dala od ludzi i cywilizacji ;P
Widzisz, bo do tanga trzeba dwojga. Ja osobiście nie zgadzam się z "przeciwieństwa się przyciągają" i nie wróżę sukcesu takim parom. Na krótką metę jest to OK, bo hormony przesłaniają zdrowy rozsądek, ale kiedy seks już spowszednieje, a początkowa faza zauroczenia minie, to nie ma prawa się udać. Jeśli obydwoje są spragnieni przygód i adrenaliny, to razem będą jej szukać i nikt nikogo nie będzie próbował zmieniać. Jeśli natomiast dobierze się ktoś taki, jak Twój ekschłopak z domatorką, która stroni od podróży, to jest to najlepsza recepta na niewypał. Długo by pisać.
Ale te są straszne cegły, nie mogę się przemóc, by je zacząć czytać! Przerażają mnie ;) Kiedy je wypożyczałam z biblioteki (zamawiałam online), nie wiedziałam, że dostanę takie cegłówki! Oby chociaż wciągały od samego początku.
Nie mam TikToka (to już by było za dużo, po tym jak przepadłam na IG). Chodzi o to, że bardzo popularny influencer, Andrew Tate, szerzy w swoich social mediach mowę nienawiści względem kobiet i bardzo szkodliwe poglądy, które robią papkę z mózgu młodym obserwatorom.
książki X. Jana przeczytałam wszystkie ale one nie były typowym opisem raka jak większość tych innych poradników napisanych przez kobiety :)
UsuńNie wiem może mnie do tego typu książek nie ciągnie bo ja miałam psychologię na studiach i psychoterapię i socjologię i generalnie znam różne mechanizmy wiem co i jak i dlaczego i może stąd jakoś o tym czytać dodatkowo nie mam potrzeby :)
Co do mojego eks to bardziej tu chodziło też o to, że oni mają wspólne dziecko i ona zawsze się martwiła, że on gdzieś zaginie albo coś mu sie stanie i dziecko zostanie bez ojca. A dla niego ważniejsze były te wyprawy niż dziecko. No i też tu był rozdźwięk.
Zacznij ;) pójdzie lekko zobaczysz.
No ja o kolesiu nie słyszałam niestety a może i stety :)
Dobry poradnik nie jest zły ;)
UsuńA tu mnie mocno zaskoczyłaś, nie wiedziałam, że miałaś też przedmioty na studiach. No widzisz, a ja wszystkich nie miałam i dlatego teraz muszę szukać na własną rękę. Psychologię miałam, co prawda, ale dość mocno okrojoną i nie przez wszystkie semestry. No i wykładowca był "taki se".
O nie, to już nie chcę namiarów na niego ;P Dobrze robiła, susząc mu głowę. Bo jednak kiedy w równaniu pojawia się dziecko, to zupełnie zmienia postać rzeczy.
No zacznę, zacznę, może już jutro, bo nie mogę ich trzymać w nieskończoność. A skoro już wypożyczyłam, to głupio oddać nieprzeczytane. Wstyd i hańba dla każdego mola książkowego!
I dobrze, że nie słyszałaś. Zespół Lady Pank napisał o nim piosenkę. Zwała się "Mniej niż zero" :))
ha ha no znam piosenkę znam a film też widziałam niezły wyciskacz łez z tą eutanazją bardzo byłam rozczarowana zakończeniem :)
UsuńNo ja właśnie też! Jak on mógł, co nie?! Fajny, ciepły film, można się pośmiać, ale i pochlipać w poduszkę, jak ktoś nieco bardziej wrażliwy. Tylko ta końcówka nie taka, jak powinna być! Film na pewno stanowi dobry temat do rozważań - na ile możemy ingerować w życie osoby, która chce popełnić samobójstwo albo poddać się eutanazji? Dużo kontrowersji wzbudza podobna tematyka - coraz popularniejsza kremacja zwłok. Wielu członkom rodziny nie podoba się to, że ich bliski chce zostać skremowany, zamiast "normalnie" pochowany. I co wtedy robić: czyje zdanie uszanować?
Usuńciężka rozkmina ale raczej szanowałabym wolę zmarłego
UsuńNiby taka mała rzecz, a potrafi sporo namącić w rodzinie. Nie wszyscy bowiem przekonani są do kremacji zwłok, wielu ona bardzo źle się kojarzy (względy historyczne) i nie podoba im się idea rozrzucenia prochów - chcą mieć namacalne miejsce, grób, gdzie mogą odwiedzać zmarłego.
UsuńKontrowersyjne bywa też bycie dawcą organów, choć akurat to wielu bliskim łatwiej jest przełknąć ze względu na świadomość, że ich ukochana osoba uratowała komuś życie/ jej cząstka żyje w ciele innego.
kontrowersji można mnożyć dodając do tego miejsce pochówku. Czasem żyjący sobie chowają jak i gdzie chcą i takim sposobem np. teściowa mojej ciotki leży w grobie z jej matką a za życia się szczerze nie znosiły. A z kolei u nas tato sobie wykupił miejsce na cmentarzu z mamą Lu a teraz jak ma drugą żonę to nie wiem gdzie go będą chować bo potem co z tą drugą żoną ?? w 3 będą leżeć ?? to są tematy rzeka ;)
UsuńHaha, wybacz, ale rozbawiła mnie ta wizja pośmiertnego trójkąta ;) Doskonały przykład do zobrazowania, jak nieprzewidywalne jest nasze życie. Zakładasz, że będziesz z tą drugą osobą całe życie, a nawet po śmierci, a potem drogi się rozchodzą i ludzie nie mogą na siebie patrzeć ;)
Usuńrozchodzą to raczej nie planują wspólnego grobowca ale jak zostaje wdowa/wdowiec i ponownie zakłada rodzinę to się już komplikuje. U mnie nie bo mama jest sama i na pewno zalegnie "na ojcu" ale u Lu już sprawa skomplikowana. A biorąc pod uwagę, że Barbara ma już trzeciego męża to ile ona ma grobowców ?? :D no bawi nie bawi to nie będzie mój problem akurat a gdzie mnie pochowają to mi jedno w zasadzie
UsuńNie jest to łatwy temat, ale powinni go poruszyć, dopóki nie jest za późno. Ostatnie, czego potrzebują po śmierci ojca Lu, to wykłócanie się o to, gdzie powinien spocząć.
Usuńracja :) muszę o tym kiedyś zagaić.
UsuńNie zaszkodziłoby, a może pomóc :)
UsuńDzięki za podzielenie się swoimi myślami na temat przeczytanych książek! To zawsze wartościowe, gdy czytelnicy dzielą się swoimi przemyśleniami i rekomendacjami.Twoja refleksja o czytaniu dla przyjemności i własnego wyboru jest bardzo trafna. Czytanie to forma relaksu i samorozwoju, a wybieranie książek, które naprawdę Cię interesują, sprawia, że jest to jeszcze bardziej satysfakcjonujące.
OdpowiedzUsuńOprócz tego, Twoja recenzja "13 rzeczy, których nie robią silni psychicznie ludzie" brzmi interesująco. Często warto się zastanowić nad własnym rozwojem osobistym, nawet jeśli nie odczuwamy się jako osoby o słabej psychice. Dzięki temu można stawać się lepszym wersją siebie.Co do książki "Wild Atlantic Women," wydaje się, że to fascynujący portret silnych kobiet i ich wpływu na historię Irlandii. Ważne jest, aby doceniać i pamiętać o takich postaciach, które walczyły o swoje miejsce w społeczeństwie.
Również rozważanie "co by było gdyby" po przeczytaniu określonych książek jest fascynujące. To pokazuje, jak literatura potrafi wpłynąć na nasze myśli i skłonić nas do refleksji nad życiem i naszymi wyborami.
Na mnie ostatnia książka zrobiła dość duże wrażenie a jest to książka "Zimowy ogród " początek był dość bidny i ciągnął się w nieskończoność ale potem było to coś:)
Zgadzam się w całej rozciągłości - bardzo lubię poznawać opinie i doświadczenia innych ludzi, zawsze z zainteresowaniem czytam to, co mają do powiedzenia moi czytelnicy, ale też ubolewam nad faktem, że więcej osób nie chce się dzielić swoimi przemyśleniami.
UsuńO tak - czytanie sprawia mi ogrom przyjemności. Odkąd pamiętam, zawsze tak miałam. Na szczęście moja mama dzielnie wspierała to moje "hobby", i jak byłam dzieckiem, to pozwalała mi wybierać i kupować dowolne książki z katalogów, które wówczas były bardzo popularne. O internetach nikt jeszcze wtedy nie słyszał ;)
Tu też się muszę z Tobą zgodzić - uważam, że każdy ma coś, nad czym mógłby popracować i zmienić to na lepsze. O to właśnie chodzi w tym samorozwoju. Tak naprawdę mało kto jest niesamowicie zdyscyplinowany i ma nienaganne nawyki, ale jednak wielu osobom zupełnie to nie przeszkadza. Ta książka jest dla tych, którzy nie chcą stać w miejscu i usprawiedliwiać się "jestem, jaki jestem, lepszy już nie będę".
"Zimowy ogród" brzmi zachęcająco :) Zdradzę Ci, że czasami lubię czytać książki "tematyczne" - na urlopie w latarni coś o latarnikach, jesienią coś z jesienią w tytule/tle, itd, itp :) Niewykluczone, że za jakiś czas nie sięgnę po ten "Zimowy ogród" - jeśli tylko będzie w mojej bibliotece (czytników nie lubię, i staram się też nie kupować nowych powieści, bo zwyczajnie nie mam już regałów i mebli na te wszystkie książki).
Pozdrawiam bardzo ciepło z deszczowej wyspy :)
Rozumiem twoje podejście do czytania i akceptacji różnych opinii. To wspaniałe, że cenisz sobie komunikację z czytelnikami i ich wkład w twoją twórczość.
UsuńTwoje wspomnienie z dzieciństwa, gdzie twoja mama wspierała twoją miłość do czytania, jest naprawdę piękne. Książki to wspaniały sposób na podróżowanie w różne światy i zgłębianie wiedzy. A co do samorozwoju, zgadzam się, że to ważne podejście, które pomaga nam ciągle się rozwijać i doskonalić. "Zimowy ogród" brzmi jak interesujący tytuł, a twój zwyczaj czytania książek związanymi z porami roku dodaje uroku. Mam nadzieję, że pogoda na twojej deszczowej wyspie nie przeszkadza w cieszeniu się książkami i innymi aktywnościami. Pozdrawiam ciepło ;)
Bardzo lubię kontakt z czytelnikami, to taki blogowy odpowiednik spotkań przy kawie. Poza tym zawsze miło wiedzieć, że ktoś nas odwiedza. Zapewne doskonale znasz to uczucie, Aniu :)
UsuńO tak, zdecydowanie jestem wdzięczna mamie, że nie żałowała pieniędzy na książki. W dużej mierze na pewno było to spowodowane tym, że moja mama również lubi siedzieć z nosem w gazetach i książkach (choć na te nie ma zbyt dużo czasu). Myślę, że ona po prostu doskonale rozumiała tę moją słabość.
Pora taka, że wieczorami najlepiej siedzieć pod kocem w przytulnym domu, ale właśnie za to lubię jesień :)