niedziela, 12 października 2025

Książka, która mnie uleczyła

 

Nie wiem, kiedy to się stało. Chyba najlepszą odpowiedzią byłoby "nagle". Zupełnie nie potrafię wskazać dnia, w którym straciłam chęć do czytania. Nie umiem nawet wskazać przyczyn tego zachowania.

Zawsze czytałam dużo i chętnie. Nigdy nie trzeba było mnie do tego namawiać. Sierpień był jeszcze normalny pod tym względem. Później zaś nastał pierwszy wrześniowy tydzień, potem drugi, trzeci i czwarty. Nic się nie zmieniało. 


Dni mijały szybko, mój czytelniczy stos nie malał, rosły za to moje wyrzuty sumienia. Miałam kilka rozpoczętych książek: "Stories of Surrender" – autobiografię Bono, "Ireland's Curious Places" – kompendium ciekawych irlandzkich miejsc (przewodnik inny niż wszystkie), "Inishtrahull" – pozycję poświęconą irlandzkiej wyspie na dalekiej północy kraju, skąd już tylko rzut beretem do Szkocji, "Exploring Ireland's Castles", album o tutejszych zamkach, a także "One of the Girls", powieść, którą kupiłam kiedyś za trzy czy cztery euro w czasie... spożywczych zakupów w Aldi. Miałam więc w czym wybierać, ale tak naprawdę nie ciągnęło mnie do żadnej z nich. 



Aż któregoś dnia Połówek wrócił z zakupów, a na dnie reklamówki znalazłam dwie książki świeżo odebrane z biblioteki. Jedną była "Poor" Katriony O'Sullivan, a drugą "Schronisko, które przestało istnieć" Sławka Gortycha.


Bez większego przekonania zaczęłam czytać pierwszą z nich, i... zadziałała się magia!

"Poor" niespodziewanie przywróciła mi przyjemność z czytania. Uleczyła z mojej nietypowej bolączki. 


Jeszcze do niedawna miałam problem z przeczytaniem kilku stron czegokolwiek, teraz zaś... nie mogłam przestać! I tak sobie czytałam ją aż do drugiej w nocy, kiedy to doszłam do wniosku, że już czas spać.

Z zaskoczeniem stwierdziłam, że zaangażowałam się w historię tej obcej dla mnie kobiety i zaczęłam mocno jej kibicować.

Jako dziecko lubiłam czasopismo "Z życia wzięte". To była jedna z wielu gazet, które namiętnie kupowała moja mama. Nie wiem, czy historie w nim zawarte faktycznie były autentyczne, czy może wyssane z palca – nieważne. Lubiłam je jednak czytać. I choć dziś już nie sięgam po tę gazetę, z tamtych czasów pozostało mi zamiłowanie do historii z życia wziętych. Woody Allen może mieć kilka Oscarów, ale najlepsze scenariusze i tak pisze samo życie.

Na co dzień bardzo cenię sobie autentyczność – mam wrażenie, że zanika w naszym świecie. W świecie sztucznych fasad, w świecie pozerów i pozorów autorka jest powiewem świeżości. Katriona obnażyła przed czytelnikiem swoje wnętrze i stanęła przed nim nago (taka metafora, niech nikt się nie napala na goliznę), co niewątpliwie wymagało ogromnych pokładów odwagi.

Przed zupełnie obcymi dla niej ludźmi otworzyła drzwi do swojego osobistego piekła na ziemi i zapoznała ich ze swoimi demonami. Jednak ani przez moment nie udawała świętoszka i nie robiła z siebie aniołka, choć – biorąc pod uwagę powodzenie, jakim cieszyła się wśród mężczyzn – można by było pomyśleć, że jest kolejnym aniołkiem Victoria's Secret. 


W "Poor" kiepski jest tylko tytuł. Powieść O'Sullivan to historia niesamowicie zawiłych relacji rodzinnych, w których nic nie jest czarno-białe. To słodko-gorzka opowieść o tym, jak trudno przerwać błędne koło i wyrwać się z patologii, w której się dorastało.  

Były w niej rozczulające sceny chwytające za serce, ale też takie, w których to czytelnik chwyta za scyzoryk automatycznie otwierający się w kieszeni.

Jest też bardzo interesująca z psychologicznego punktu widzenia, bo jak na dłoni ukazuje negatywny wpływ programowania, które – chcąc nie chcąc – fundują nam rodzice. Programowania i prania mózgu, które wielokrotnie determinują później nasze zachowania (również w obliczu niebezpieczeństwa), a nawet życie.

To przejmująca opowieść o ludzkiej sile, ale też słabościach. O jednej z najtrudniejszych walk – tej ze samym sobą. O syzyfowym wysiłku i heroicznej walce o lepsze jutro, czyli bolesnych realiach, w których żyją dzieci z dysfunkcyjnych rodzin. Wielu z nich nigdy nie udaje się przerwać tej wielopokoleniowej patologii, ani wyrwać z bagna, w którym przyszły na świat. Nawet jeśli początkowo zaciekle walczą o każdy oddech, o to, by nie pójść na dno, to jednak z czasem te słabsze opadają z sił. Ewentualnie wykańczają je złowieszcze głosy w głowie podpowiadające szatańskie rozwiązania.  

Niedawno pisałam tutaj o autobiografii Matthew Perry'ego, która również porusza tematykę uzależnień i walki z nimi. Te dwie pozycje dzieli jednak ogromna przepaść. Mój osobisty stosunek do nich również jest inny. Zdecydowanie bardziej przemówiły do mnie przeżycia i rozterki Irlandki. Prawdę powiedziawszy, to gdzieś tam momentami widziałam w niej siebie. Sama książka również jest lepsza – ładniej napisana, mocniejsza w swoim przekazie i bardziej dopracowana (choć końcówkę uważam za zbyt przyspieszoną, z chęcią przeczytałabym bardziej szczegółowy opis wydarzeń).

Katrionie udało się nie zatonąć w tym niebezpiecznym wirze, w który wciągnęli ją nieustająco podtapiający się rodzice. Zdołała wydobyć się z matni. Jeśli więc ktoś z Was ma ochotę na pokrzepiającą "bajkę" z happy endem, to "Poor" będzie dobrym wyborem. 


 

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawa recenzja i może książka powinna raczej mieć tytuł Obnażona?
    Takie odkrycia przywracają nie tylko chęć do czytania, ale pozwalają poznać zawiłości ludzkich losów.
    jotka

    OdpowiedzUsuń