poniedziałek, 24 marca 2008

I już po wszystkim...

Święta szybkim krokiem zbliżająsię ku końcowi. Niestety, nie były dla mnie one takie, jak bym chciała. Rutynai nawał pracy skutecznie potrafią odebrać człowiekowi radość, a także zniszczyćświąteczną atmosferę. Praktycznie całe dnie, od poniedziałku do sobotywłącznie, spędzałam w pracy. Wobec tego na przygotowania świąteczne pozostałami bardzo okrojona ilość czasu. Wieczory poprzedzające Wielkanoc to była istnagorączka świąteczna: zakupy wśród tłumów, sprzątanie, gotowanie, pichcenie… Wszystkooczywiście w tempie przyspieszonym. Z zegarkiem w ręku. W biegu. To właśniewtedy, choć przez chwilę, poczułam, że święta są tuż za rogiem…

Lodówka zapełniona pysznościami i domudekorowany świątecznymi gadżetami, to jednak nie wszystko. To nie jest dlamnie istota świąt. W tych świątecznych dniach brakowało mi najważniejszychrzeczy, które nadają smak polskiej Wielkanocy. Brakowało mi bliskich osób,wesołych posiedzeń przy kawce w wesołym gronie. Moje irlandzkie święta takienie były. Spędzone w domu, bez praktykowania polskich tradycji typu: święcenie pokarmów,bez rezurekcji, bez odwiedzania bliskich (których notabene tutaj nie mam), bezlanego poniedziałku. W Irlandii zwyczaje te nie są praktykowane. Te kilka dniwolnego, to dla mieszkańców Zielonej Wyspy doskonała okazja do lenistwa, atakże do wypraw zagranicznych bądź też tych krajowych, mających na celuodwiedzenie bliskich.

Więc po tych dwóch dniachodpoczynku - dni niby świątecznych, które okazały się dla mnie zwyczajnymidniami - czas wrócić do rutyny… Do codziennego porannego wstawania i do dni spędzonychw pracy…

 

O tak, święta, to zdecydowanie najcięższyczas dla emigranta.