środa, 10 marca 2010

Welcome to Doagh Famine Village

Z wszystkich miejsc, do których dotarłam wIrlandii, największe wrażenie zrobiły na mnie dzieła Matki Natury. Nie zabytkimozolnie wzniesione ludzkimi rękami, nie fantazyjnie zdobione budynki. Człowiekpotrafi stworzyć rozmaite cuda, ale potęga natury jeszcze większe. A całaprzewaga dzieł Matki Natury nad dziełami ludzkimi polega na tym, że piękno tychpierwszych jest nie do skopiowania. Jest naturalne.


  


W swoich wyspiarskich wędrówkach staram sięjak najczęściej odwiedzać te miejsca, gdzie bardzo silnie można odczuć kontaktz przyrodą. Te miejsca cenię najbardziej. Świadomie rezygnuję z najbardziejzatłoczonych atrakcji turystycznych, unikam szlaków najbardziej popularnych.Staram się wyznaczać swoje własne ścieżki.


  


Ale natura to nie wszystko. Oprócz zjawiskowychpejzaży Zielona Wyspa oferuje też mnóstwo ciekawych miejsc, które powstały zludzkiej inicjatywy. Miejsc ważnych, interesujących, dających do myślenia,pobudzających wyobraźnię. Miejsc odciskających trwały znak w pamięci turysty. Itakim miejscem jest dla mnie Wioska Głodu, Doagh Famine Village na PółwyspieInishowen w hrabstwie Donegal.


  


Nie pamiętam, jak tam trafiliśmy. Nieprzypominam sobie nic, co by mi pomogło znaleźć odpowiedź na to pytanie.Doskonale za to pamiętam wrażenie, jakie wywarło na nas to niesamowite miejsce.Mimo że od tamtego momentu upłynęło już kilka miesięcy, doskonale pamiętamtwarz naszego przewodnika, historie, które opowiadał i klimat tego miejsca…


  


…było piękne, letnie popołudnie. Żar lałsię z nieba, słońce przypiekało nasze ciała, a my byliśmy już lekko umęczenizwiedzaniem uroczego hrabstwa Donegal. Zajechaliśmy na malowniczo usytuowanyparking przed Doagh Famine Village i otworzyliśmy na oścież drzwi samochodu, byzaczerpnąć w płuca świeżego powiewu morskiego powietrza. Wyciągnęliśmy niedawnozakupione kanapki, by nakarmić Małego Głoda i łapczywie się w nie wgryźliśmy.


  


Przed naszymi oczami pobłyskiwał złotypiasek, tafla wody nieustannie się mieniła, jak gdyby ktoś rozsypał na niejogromny worek ze złotym i srebrnym pyłem. Było tak bajecznie ciepło i sennie.Chciało się zrzucić odzienie, zanurzyć stopy w nagrzanym od słońca piasku, zapaśćw błogą drzemkę, lub zwyczajnie zanurzyć w orzeźwiającej, lazurowej toniAtlantyku. Zamiast tego wrzuciliśmy do kosza papierowe odpadki po naszym lunchui ruszyliśmy w stronę centrum turystycznego Doagh Famine Village.


  


Przekroczyliśmy jego próg i zobaczyliśmydwa krótkie rzędy uroczych białych chatek. Z jeszcze bardziej uroczymi ławkamiw kolorach tęczy. Na zaczepionej o chatkę lince suszyły się posolone filety czarniaka.Z głośników sączyła się piękna i melodyjna „Song for Ireland” w nastrojowym wykonaniu Mary Black. Od tego momentujuż zawsze będzie mi ona przypominać o Donegalu i o Doagh Famine Village.


  


Szczęśliwym trafem nie było tutaj tłumów.Tylko garstka turystów konsumujących w jednej z chatek – pełniących funkcjęjadalni - ciastka i kawę wliczone w cenę biletu. Po krótkiej chwili dołączył donas sympatyczny Irlandczyk Pat, nasz przewodnik, by dać nam jedną znajciekawszych lekcji historii, w jakiej mieliśmy okazję uczestniczyć. O czymmówił? O wszystkim. W kilkunastu minutach [a może w kilkudziesięciu, czaspłynął tak szybko…], które należały tylko do niego, dokonał czegośfantastycznego: przybliżył nam losy swoich rodaków, ubogich ludzi Donegalu, atakże losy swojej ojczyzny.


  


W tym całym jego exposé nie było miejsca nanudę, na zniecierpliwione wiercenie się w miejscu, jak zwykło się czynić wszkolnych ławkach. Opowiadał z pasją, z przyjemnością odpowiadając na zadawanepytania. Był bardzo ciekawym rozmówcą. On nie opowiadał tekstu wyuczonego napamięć. On był reporterem. Świadkiem sporej części wydarzeń, o których namopowiadał. On był niesamowicie autentyczny. Autentyczny, bo sam do niedawnamieszkał w jednej z znajdujących się tam chatek. Był tam, widział, przeżywał to,o czym nam opowiadał.


  


Doagh Famine Village pełni funkcjęskansenu. Niewiele jest tam tych białych, uroczych chatek z niewielkimi drzwiami,mikroskopijnymi okienkami, kolorowymi ławkami i bujnymi kwiatami na parapetach.Ale wierzcie mi, wychodząc stamtąd, ma się w głowie mnóstwo interesujących,dopiero co nabytych informacji. Informacji o dawniej stosowanych obrzędach,szalenie interesujących zresztą, o klęsce Wielkiego Głodu, jaki nawiedziłIrlandię w XIX wieku, o losie młodych ciężarnych dziewcząt, chłopów, o roliziemniaka, strachu bycia pogrzebanym żywcem, ówczesnym pożywieniu, czychociażby o kontrowersyjnej grupie irlandzkich „travellersów”.


  


Co najważniejsze, wszystkie te informacjepodane są w tak lekkostrawny sposób, że ani przez moment nie odczuliśmyznużenia spowodowanego ilością zaserwowanej nam wiedzy. Pat mówił dość długo,ze swoim specyficznym akcentem, ale co najważniejsze mówił ciekawie, częstouciekając się do demonstracji przeróżnych obiektów.


  


Doagh Famine Village to najbardziejinteresujący obiekt tego typu, jaki udało mi się zwiedzić w Irlandii. Bezwahania polecam go tym wszystkim, którzy cenią Zieloną Wyspę i ciągle odczuwajągłód informacji dotyczących przeszłości, jak i teraźniejszości tegointeresującego kraju. Jeśli ktoś z Was będzie kiedyś w okolicy, zajrzyjcie dotego skansenu. Zobaczcie, jak żyli, jak mieszkali – jeszcze nie tak dawno! –ludzie Donegalu. Zobaczcie co jedli, jak opłakiwali zmarłych, jak zdobywalipożywienie i z jakimi problemami się zmagali. Warto!