czwartek, 23 lipca 2015

Zwyczajna, niezwyczajna Irlandia

Ta wycieczka zrobiła mi naprawdę dobrze.



Kilka dni temu urządziłam sobie małą przerwę w budowaniu arki – tak, tak, lipcowa pogoda nadal nie zachwyca i praktycznie każdego dnia są opady deszczu o jakimś tam natężeniu – i wybrałam się w trasę. Boże, jak mi tego brakowało… Dwanaście godzin poza domem, kilkaset przejechanych kilometrów i ileś tam pokonanych pieszo dało mi więcej przyjemności, relaksu i szczęścia niż weekend w luksusowym SPA. To był taki nieco spóźniony prezent od siebie dla siebie z okazji dziewiątej rocznicy pobytu na wyspie.




Do domu wracałam w strugach deszczu, ale nawet on nie był w stanie zmyć mi z twarzy uśmiechu zadowolenia. Zresztą już się nie liczył. Przez cały dzień pogoda wyjątkowo sprzyjała, choć zdarzyło się, że w nastrojowym opactwie cystersów położonym dość wysoko, u podnóża wielkiej góry, wiatr solidnie mnie wysmagał.  No ale od czego ma się w samochodzie termos z pokrzepiającą i jeszcze parującą herbatą?



Gdyby ten wątły i kruchy mnich nie przytrzymywał się żywopłotu, z pewnością zostałby wywiany do Chin


To niesamowite, ile radości może przynieść w takim momencie różowy kubek ze zwykłą herbatą z cytryną. I zwykła bagietka z całkiem zwyczajnym nadzieniem. Przysięgam, że ta zjedzona w czasie podróży, zrobiona przeze mnie kilkanaście godzin wcześniej, była najlepszą, jaką jadłam od dłuższego czasu. W takim momencie szczęście sprowadza się do tego ciepła gorącego napoju, który wypełnia ciało od wewnątrz, do bezpiecznej i wygodnej bryły auta, która ochroni od zimna, wiatru i ulewy.



Jaki kraj, takie Morskie Oko ;)


Zobaczyłam inne pejzaże, inne miasta i ludzi. Inny świat – to właśnie ta potrzeba zobaczenia go, posmakowania czegoś nowego, pcha mnie w trasę. Kiedy podróżuję, czuję, że żyję. Czuję, że oddycham pełną piersią. Uwielbiam swój dom, uwielbiam do niego wracać, ale kiedy przebywam w nim zbyt długo, czuję, że się duszę. Jestem jak ptak, który nie potrafi żyć bez wolności. Zamknięta w klatce usycham jak kwiat, którego pozbawia się wody. Klatka, nawet złota i najpiękniejsza, będzie tylko i wyłącznie klatką.



Chyba mogę powiedzieć, że tegoroczny urlop spędziłam pod palmami? ;)


Jadąc wśród zielonych pól, złotych łanów zboża, tuneli utkanych ze splecionych gałęzi drzew, wśród lasów – tych lasów, których przecież nie ma w Irlandii! - na nowo odkryłam piękno tego kraju. Zaskoczyła mnie uroda hrabstw, które wydawało mi się, że znam. Tak mało wiem jeszcze o tym kraju. Tyle zakątków mam tu do odkrycia.



Niby zwyczajny widok, a nie potrafiłam przejechać koło niego obojętnie


Zauroczyło mnie piękno Knockmealdown Mountains, mimo że widziałam znacznie wyższe góry. I "The Vee” – fantastyczna trasa wśród lasów, paproci, krzewów i rododendronów, których już nie miałam okazji podziwiać w czasie kwitnięcia. I nawet długowłose owce wypełzły w pewnym momencie na drogę. Przez sekundę poczułam się, jak w moim ukochanym Kerry. Takie same owce nam wtedy przed dresowozem biegały.


Niezbyt ostre, bo robione na szybko i przez szybę auta


Teraz tylko pozostaje wziąć się w garść i przelać na papier jak najwięcej wrażeń. Spisać je na gorąco i jeszcze ciepłe podać Wam pod nos. Tak dla przypomnienia, jak pięknym i interesującym krajem jest Zielona Wyspa. Tymczasem zaś zostawiam Was z kilkoma fotkami odwiedzonych miejsc, które mam nadzieję, opiszę już niedługo. Zastanawiam się, czy uda Wam się rozpoznać któreś z nich?


Klimatyczne ruiny ukryte w lesie. Niedługo poświęcę im cały post


A oto kogo spotkałam w drodze: Minionka ze Smurfem :)