Pokazywanie postów oznaczonych etykietą huragan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą huragan. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 października 2017

Armageddon

Powiadam Wam, marzenia naprawdę się spełniają! Czasami wręcz w błyskawicznym tempie.


Wczoraj wieczorem, w czasie leżenia na łóżku i majtania nogami, prowadziłam telefoniczną konwersację z Połówkiem wracającym z pracy. Żałośnie zawodziłam do słuchawki, jak to mi źle i niedobrze, bo mam nieodparte wrażenie, że ktoś mnie okradł z niedzieli.


- "Ciebie? A co ja mam powiedzieć?" - stwierdził mój rozmówca. "Sobota w pracy, niedziela w pracy. I przynajmniej pięć najbliższych dni też w pracy!"


Z takimi argumentami trudno polemizować osobie, która miała dwa dni wolnego. Wyprztykałam się z argumentów, a działa wytoczone przez Połówka w tej słownej potyczce bez wątpienia były potężniejsze od moich straszaków. Ucięłam więc dyskusję tęsknym: "ach, co ja bym dała, żeby jutro też była niedziela i dzień wolny od pracy!".


Nie, nie mylisz się. Poniedziałek nastąpił, tak, jak można było się tego spodziewać. A wraz z jego przyjściem uruchomiona została machina dobrze mi znanych, rutynowych czynności. Poranna toaleta, wpuszczenie do domu Wyższej Formy Inteligencji, od dobrych kilku minut wyśpiewującej mi serenady pod sypialnianym oknem i niedającej spać jakiejś 1/3 osiedla [i Ty, Brutusie, przeciwko mnie?!], potem przygotowanie dwóch łyżek owsianki na mleku [i zjedzenie jej jak zwykle z rozsądku, a nie apetytu], wypicie kawy [bo dzień rozpoczęty od gorącego prysznica i ulubionej kawy MUSI być dobry], a na koniec cennego czasu spędzonego w domu - ekspresowa prasówka.


Szybkie przelecenie wzrokiem nagłówków na independent.ie, bo na szczegółowe czytanie artykułów nie mam za bardzo ani chęci, ani czasu. Huragan Ofelia? Phi, mnie to nie dotyczy. Machnięcie ręką, bo to ten jeden z nielicznych momentów, kiedy cieszę się, że nie mieszkam na zachodzie wyspy, któremu zawsze, ale to zawsze, dostaje się porządny wpierdziel od wszelakiej maści sztormów i huraganów.


Wychodząc z domu, odnotowuję jeszcze szybko przysłowiową ciszę przed burzą. Łagodna temperatura, praktycznie nie ma wiatru, ale mimo to wszystkie szkoły są dziś zamknięte ze względów bezpieczeństwa. W końcu w całym kraju obowiązuje "czerwony alert pogodowy" z powodu rzeczonej Ofelii, mającej być najgroźniejszym cyklonem tropikalnym w ostatniej połowie stulecia.


W pracy spotyka mnie niespodziewane szczęście. Moje wczorajsze marzenie właśnie się ziściło! Mimo że Ofelia została zdegradowana z rangi "huraganu" do cyklonu tropikalnego, Irlandczycy wolą dmuchać na zimne. Pracuję tylko kilka porannych godzin, a potem mój szef proponuje, że odwiezie mnie do domu, żebym dotarła przed najgorszym. "Zanim rozpęta się piekło".


Siedząc w aucie wystukuję szybkiego SMS-a do Połówka z zapytaniem, czy dotarł szczęśliwie do pracy i dziwię się, kiedy dostaję odpowiedź, że... jest w domu. Już po dotarciu do niego dowiaduję się, że jego szefostwo poszło po rozum do głowy i odwołało wszystkich pracowników, którzy jeszcze nie zdołali rozpocząć swojej zmiany, mimo że jeszcze w niedzielę wieczorem nie było o tym mowy.


"Armageddon. Świat oszalał!" - myślę sobie, patrząc na to, co dzieje się po drugiej stronie okna. "Jeszcze w sobotę suszyłam pranie w ogródku, a dziś świat się kończy" - a tak przynajmniej mogłoby wynikać z zalewających nas ostrzeżeń, zakazów i nakazów.


Większość osób faktycznie dostosowała się do zaleceń i pozostała w swoich domach. Ulice są nad wyraz puste, sklepy pozamykane na cztery spusty, tak samo z urzędami, stacjami paliw, szkołami i miejscami pracy. Na moim osiedlu widok typowo niedzielny: praktycznie wszystkie miejsca parkingowe są zajęte - znak, że właściciele domów nie pracują. Przez ulicę nie przebiegnie nawet pies z kulawą nogą.


Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś poszukiwacz wrażeń, toteż były już doniesienia o śmiałkach uskuteczniających kąpiele w morskiej toni. O rodzinach z dziećmi na plaży, o amatorach selfie w ekstremalnych warunkach.


Ofelia zbiera już pierwsze owoce tego, co zasiała. W powietrzu latają dachy, są już pierwsze ofiary śmiertelne, potężne drzewa kładą się niczym zapałki, a setki tysięcy ludzi pozostają bez prądu. U mnie tymczasem nihil novi sub sole... Nic, czego wcześniej bym nie widziała przy okazji innych, jesiennych sztormów. Jest zdecydowanie spokojniej, niż myślałam, że będzie. I chyba inni zaczynają to dostrzegać, bo sporadycznie przed oknem śmignie mi samochód.


Siedzę w domowym zaciszu i cieszę się moją dodatkową "niedzielą".