sobota, 10 listopada 2007

Irlandzkie cztery kąty

Lubię irlandzkie domy. Są takie różne od polskich.  

Przyzwyczajona jestem do potężnych domów, jakich wiele w mojej ojczyźnie. Taki właśnie jest mój rodzinny, polski dom. Jego styl zupełnie odbiega od stylu irlandzkiego. Polska kojarzy mi się głównie z dużymi domami, często z kilkoma balkonami, czasem  z tarasem. Te nowsze domy budowane obecnie w Polsce prezentują już lekko odmienny styl. Styl zachodni. Nie ukrywam, że bardziej mi się one podobają. Są niższe, dłuższe, bardziej praktyczne, często parterowe. Są urocze, szczególnie wtedy, kiedy są pomalowane na jakiś ładny pastelowy kolorek :).  

To, co najbardziej rzuciło mi się w oczy na Zielonej Wyspie, to duże okna w domach :) Tak przynajmniej jest u mnie, w Offaly. Tak sobie myślę, że ktoś to bardzo sprytnie wykombinował. Jaka pogoda jest w  Irlandii – wszyscy wiemy. Takie duże okna zwiększają zatem ilość promieni  słonecznych, które docierają do wnętrza domu. Nie ma chyba nic gorszego, niż szary, ciemny pokój pozbawiony światła. Nie potrafiłabym żyć w takiej norze ;) Żeby nie było idealnie, to jest jeden minus takich okien: otwierają się na zewnątrz! I tu właśnie rodzi się problem związany z myciem okien. Pół biedy, kiedy jest to dom parterowy, spokojnie można sięgnąć, gdzie trzeba. Gorzej, gdy ma się dom piętrowy i nie jest się szczęśliwym posiadaczem drabiny. Zresztą w przypadku mojego irlandzkiego domku, zwykła drabina na nic by się nie przydała. Potrzebna by była taka strażacka ;) Owszem jest kilka rozwiązań w takiej sytuacji:

  1. Można nie myć okien w ogóle.
  2. Można sprawdzić, czy ma się zadatki na akrobatę i samemu spróbować umyć je z zewnątrz.
  3. Można skorzystać z usług pani/a, którzy trudnią się myciem okien i są specjalnie do tego przygotowani.  Czasem pukają do drzwi i oferują swoje usługi. (Nie wiem jednak, ile to kosztuje, nigdy się nie skusiłam)

W moim przypadku rozwiązanie numer 1 zdecydowanie odpada. Lubię porządek, więc uświnione okna by u mnie nie przeszły. Rozwiązanie numer 2 też nie jest dla mnie. Raz, że życie mi jeszcze nie zbrzydło (nie chce skończyć na betonie/glebie, jako pozbawiony życia placek), a dwa, że mam lęk wysokości. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak skorzystanie z rozwiązania numer 3. Czekam więc z niecierpliwością na wizytę wyżej wspomnianego cleanera :)   

Co więcej, dużo irlandzkich domów posiada tak zwane sun roomy. Polega to na tym, że takie pomieszczenie tworzą w 90% same okna. Nawet dach jest oszklony. Nie powiem, też ciekawe rozwiązanie :) Mniej ciekawie bywa, kiedy jest upał (wbrew pozorom zdarza się w Irlandii ;) – wtedy bowiem taki pokoik przeistacza się w solarium, saunę i piecyk  w jednym. Czyli coś zupełnie nie dla mnie ;)

Zdecydowana większość chatek Irlandczyków zaopatrzona jest w kominki - coś, co tutaj jest na porządku dziennym, a w Polsce często poza zasięgiem dla wielu osób. I za ten wynalazek przyznaję irlandzkim domom wielki plusik. Taki kominek potrafi stworzyć świetną atmosferę w długie, chłodne jesienne wieczory. Miło usiąść koło niego z kubkiem cieplutkiej kawki, czy herbatki i poczytać książkę, bądź pooglądać telewizję. A już najbardziej sprawdza się w tworzeniu atmosfery do romantycznej kolacji przy świecach  :) Krótko mówiąc: świetna rzecz!

Coś co bardzo mi się podoba w Irlandii, to brak blokowisk. Nie wiem, może w wielkich miastach one istnieją, ale na pewno nie w moim hrabstwie i jemu sąsiednich. Zresztą zwiedziłam już kawałek Zielonej Wyspy i nigdzie nie natrafiłam na nie. Blokowiska zastąpione są przez urocze osiedla domków, często tzw bliźniaków. Niekiedy takie osiedla to prawdziwe cudeńka: dopieszczone, zadbane, udekorowane ozdobnymi sadzonkami, czyściutkie. A tak na marginesie, to miasto w którym mieszkam już po raz kolejny dostało nagrodę za czystość :) Naprawdę ważna rzecz dla mnie.

To może tyle, jeśli chodzi o zalety irlandzkich domów. Dla równowagi muszę wymienić jeszcze jakieś minusy. Dla mnie największymi z nich są wspomniane już okna, oraz cudowne oddzielne kraniki na zimną i ciepłą wodę! Podejrzewam, że niejeden przybysz z polskiej ziemi doznał mniejszych, bądź większych poparzeń rąk. A wszystko to za sprawą owych kranów. Niestety, mam taki kran w jednej z łazienek, więc wiem, co to znaczy. Skoro już jestem w temacie łazienek, to muszę wspomnieć inne przekleństwo, tak często tu spotykane. Chodzi o zbiorniki na wodę (czy to się jakoś fachowo nazywa, bo ja niedouczona jestem ;) przymocowane do muszli klozetowej. Jak już się spuści wodę i chce się to zrobić po raz kolejny, to niestety trzeba czekać całą wieczność, żeby ten zbiornik się napełnił! Na moje szczęście, nie mam takiego badziewia w domu :)

I to by było chyba na tyle :) Jak widzicie, jest troszkę tych wad. Jedne są mniej upierdliwe, inne bardziej, ale z wszystkimi da się żyć :)

 

PS. Zapraszam do galerii poświęconej irlandzkim domkom :)