wtorek, 4 grudnia 2007

Rozkoszny czas urlopu :)

Dzisiaj miałam totalny luzik. Zero stresów w postaci wczesnych pobudek, półprzytomnego włóczenia się z sypialni do łazienki, czy nerwowego przerzucania ciuchów w szafie w poszukiwaniu tych właściwych. Rozkoszne nie przemęczanie się, czyli dzień wolny od pracy. Wyspałam się za ostatni tydzień i chyba cały następny ;) Aż dziwne, że obyło się bez bólu głowy, nieodłącznie u mnie związanego ze zbyt długim spaniem. Cóż, najwidoczniej organizm uznał, że nie przesadziłam z leżakowaniem :) Ostatnio wystawiałam go na ekstremalne warunki, więc kiedyś   trzeba było przystopować.

A dziś czwarty grudnia. Na samą myśl o tej dacie przypominają mi się pewne sceny z dzieciństwa. Milutkie obrazy, mające za scenę mój polski dom, kiedy to będąc jeszcze dzieciakiem z niecierpliwością oczekiwałam na nadejście Mikołaja. Byłam tym szczęśliwym dzieckiem, które zawsze dostawało dużo prezentów z tej okazji. O ile nie praktykowano u mnie prezentów gwiazdkowych, o tyle można było liczyć na te mikołajkowe. Oj, czekał dzieciak, czekał, chyba w zasadzie cały rok na nadejście tego niepowtarzalnego dnia. Pamiętam jak dziś, jak podekscytowani zasiadaliśmy z rodzeństwem do konstruowania listów do Mikołaja. Każdy zapisywał w nim swoje życzenia, przypominał, że był grzecznym dzieciaczkiem i dodawał, że liczy na spełnienie jego marzeń :) To były czasy  :) Potem taki list zostawiało się na dworze, na parapecie od łazienki. A stamtąd zgarniał go już wysłannik Mikołaja, w postaci nikogo innego, jak właśnie mamy :)

Któregoś roku wyjątkowo nie mogliśmy się doczekać tej wiekopomnej chwili. Wierciliśmy mamie dziurę w brzuchu zadając jej po raz setny pytanie: „Kiedy ten Mikołaj przyjedzie?!”. Biedna mama, zamknięta w pokoju, uwijała się jak w ukropie, by jak najszybciej zaspokoić potrzeby zniecierpliwionych dzieciaków. No i stało się! Pomyliły się jej prezenty (moje i mojej siostry) i w efekcie dostałam nie taki prezent, jak chciałam. Gosh, jakie sceny się wtedy w domu rozgrywały… Był krzyk, histeria,  płacz… Co ja mówię, to był szloch! Dostałam białej gorączki, bo zamiast ukochanej, wymarzonej lalki Barbie dostałam konika (marzenie mojej siostry), a siostra moją lalkę ;) Na nic zdały się prośby mamy, żeby się zamienić prezentami ;) Mój braciszek pewnie się wtedy cieszył, że nie ma konkurenta w postaci brata ;)  Teraz się z tego śmieję, ale wtedy była to dla mnie straszna tragedia ;) Mimo wszystko, jestem bardzo wdzięczna mamie za tę organizacje mikołajkowych prezentów. Nawet jeśli dziecko nie wierzyło w tego cudownego, hojnego staruszka przybywającego na saniach, to i tak miało ogromną frajdę z pisania listu i oczekiwania na ten wymarzony podarunek. Też pewno kiedyś będę robić za Mikołaja :) Podoba mi się ta tradycja.

A wczoraj wieczorkiem, w czasie spaceru, spostrzegłam coś, co mnie zdziwiło szczerze. Otóż wielu moich sąsiadów ma już choinkę w domu! Salony u niektórych już są pięknie przyozdobione świątecznymi bibelotami, choinki dumnie pobłyskują w oknach, na drzwiach wiszą urocze ozdoby… Święta nadchodzą! Ja mimo że już nie mogę się doczekać dekoracji domu, postanowiłam poczekać z tym jeszcze jakieś 10 dni. Zrobię to przed samymi świętami, wtedy atmosfera będzie jeszcze wspanialsza! :) A jak u Was Kochani? Choinki i wielkie pudła bombek już ściągnięte ze strychu? ;)