poniedziałek, 7 stycznia 2008

Bray i jego uroki

Bray jest miasteczkiem w hrabstwie Wicklow oddalonym o jakieś 20 km od Dublina. Gdybyśmy cofnęli się o kilka wieków, Bray nie miałoby tego samego charakteru, jaki ma teraz. Ukazałoby się nam ono  jako mała, spokojna wioska rybacka. Upływ czasu i spory napływ nadzianych dublińczyków zmienił jednak oblicze Bray. Nowi przybysze szukali oazy, w której mogliby odpocząć od zgiełku stolicy. Bray spełniało wszystkie wymagania, było malownicze, spokojne, gwarantowało piękne widoki i relaks. Bogacze nie pozostali niewzruszeni na wymienione zalety.  Na efekt nie trzeba było długo czekać - nowe rezydencje wyrastały jak grzyby po deszczu, co doprowadziło do szybkiego rozwoju miasta. Zalety tego pięknego kurortu potrafią docenić także współcześni ludzie, gdyż Bray ciągle jest popularnym miejscem wypadów za miasto szczególnie ze względu na bardzo atrakcyjne plaże.


  

 

UrokiBray doceniliśmy także i my. Wyprawa do tego miasteczka to był jeden zpomysłów, który zrodził się w naszych głowach jakiś czas temu i został odłożony„na potem” - na dogodną okazję. Okazja nadeszła wczoraj, kiedy lekko jużznudzeni ciągłym zwiedzaniem wszelkiego typu klasztorów, zamków i ruin,postanowiliśmy zrobić coś innego. Wtedy właśnie idea wypadu do Brayprzypomniała o sobie i ukazała się we wspaniałym świetle. Podekscytowani iradośni, wizualizujący sobie czekające na nas widoki, wyruszyliśmy w podróż,która okazała się bardzo przyjemna i bezproblemowa.


  


Po dotarciu na miejsce, szybko uświadomiłam sobie, że to była świetna decyzja. Kiedy Połówek wjechał na wzgórze leżące w Bray, naszym oczom ukazał się niesamowity widok. Tradycyjnie już w takich sytuacjach, zaczęłam rozpływać się w zachwycie dając mu upust w postaci wydobywających się z moich ust „ochów” i „achów”. Nie było im końca. Pośpiesznie, jakby z obawy, że ten uroczy widok pryśnie jak  bańka mydlana, wyciągnęłam aparat i zaczęłam robić fotki. Moje wnętrze wypełniło świeżuteńkie, rześkie powietrze - takie, które jest tylko nad morzem i które uwielbiam wdychać. 


   

 

Jako że dom opuściliśmy stosunkowo późno, musieliśmy się spieszyć, by zrealizować obrane cele. Znaleźliśmy promenadę i pobliski parking. Szybko opuściliśmy autko i udaliśmy się na przechadzkę. Cudownie spacerowało się wzdłuż promenady. Było idealnie, bez tłumu turystów, bez zbędnego i męczącego gwaru. Ludzie upajali się uroczymi widokami, spacerowali bez pośpiechu, zupełnie tak, jakby kontemplowali te magiczne chwile.


  

  

Kiedy nasza przechadzka dobiegła końca, nasze kroki skierowaliśmy w stronę oceanarium, które było głównym celem naszej niedzielnej wyprawy. Zakupiliśmy bilety i przenieśliśmy się w morski świat. Świat wszelkich stworzeń morskich, tych sympatycznych i tych niezbyt przyjaznych, czy też miłych dla ludzkiego oka. Podziwialiśmy kolorowe rybki, te zwyczajne i egzotyczne, kraby i leniwego, oddającego się odpoczynkowi homara. Z sympatią przyglądaliśmy się olbrzymim karpiom, tak dobrze nam znanych z polskich rzek. Z przejęciem oglądaliśmy niepozorne i żarłoczne piranie, które pewno tylko wyczekiwały na moment, kiedy jakiś śmiałek włoży palec do wody. Ogromne wrażenie wywarły na nas rekiny. I te małe i te większe. Mimo że nieraz widzieliśmy je w telewizji, to jednak nie jest to tak samo mocne przeżycie, kiedy ma się je na wyciągnięcie ręki. Co prawda, tę rękę oddziela od rekina gruba, wzmacniana szyba, ale co tam. To trzeba zobaczyć na żywo.


   

  

Nie tylko my ekscytowaliśmy się widokami, gdyż oceanarium rozbrzmiewało wyrazami zachwytu, zarówno ze strony dzieci, jak i dorosłych. Szybko dotarliśmy do drzwi wyjściowych i tu, po raz pierwszy, spojrzeliśmy na siebie rozczarowani - „To już koniec?!”. Nasza bujna wyobraźnia sprawiła, że spodziewaliśmy się ogromnego oceanarium, a ja po cichu liczyłam, że zobaczę sympatyczne delfiny, bądź jakąś orkę. Niestety, nasza wyprawa przez morski świat dobiegła końca. Pozostał mały niedosyt, ale także miłe wrażenia i wspomnienia, które na pewno zostaną w naszej pamięci na długi czas.


   

  

Odwiedzamy jeszcze sklepik z pamiątkami, by nabyć jakąś drobnostkę, ale nie wychwytuję zbyt wielu przedmiotów godnych uwagi. Sklepik ewidentnie nastawiony jest na dziecięcą klientelę, a ja już dawno wyrosłam z zabaw pluszakami i lalkami. Po chwili zastanowienia wybieram kilka widokówek, niebieską ramkę na fotkę, przyozdobioną delfinami i udajemy się do kasy.  W wyobraźni już widzę ją stojącą na szafce nocnej i prezentującą ulubioną fotkę z Bray, na której znajduje się Połówek. 


   

  

Zżalem opuściliśmy oceanarium i udaliśmy się w kierunku samochodu, który wporównaniu z chłodną, deszczową i wietrzną przestrzenią, wydawał się byćidealnym schronieniem. Jeszcze tylko kilka głębokich wdechów morskiegopowietrza, ostatni rzut okiem na Bray Head (wzniesienie o wysokości 241 metrów)i można ruszać w drogę powrotną do naszego miasteczka, które w porównaniu zBray wydało mi się takie pospolite i nijakie.


  

  

Braymnie urzekło. Bray mnie oczarowało piękną wiktoriańską architekturą portową,nietypowym ratuszem i malowniczymi widokami. Bray sprawiło, że jeszcze nieopuściłam granic miasta, a już zapragnęłam tam wrócić. Może dla kogoś innego,bardziej wybrednego, kurort ten nie jest niczym specjalnym, ale dla mnie -dziecka południa Polski - morze zawsze było czymś niezwykłym. Dlatego też zprzyjemnością odwiedzam wszystkie zakątki znajdujące się nad morzem. Brayz pewnością będzie tym miasteczkiem, do którego z chęcią będę wracać.