wtorek, 22 kwietnia 2008

Życie w małym mieście

Do naszego irlandzkiego miasteczka trafiliśmy zupełnie przypadkowo – jak w przypadku wielu Polaków wyjeżdżających za granicę. Zostaliśmy najzwyczajniej na świecie „ściągnięci”, jak to się zwykło potocznie mawiać. To nie my decydowaliśmy o wyborze naszego przyszłego miejsca na ziemi. Owszem, zawsze mogliśmy wziąć sprawy tylko w swoje ręce, czyli pojechać w zupełnie nieznane nam miejsce, gdzie nie moglibyśmy liczyć na niczyją pomoc. Jednak w obliczu naszej ówczesnej sytuacji, nie zastanawialiśmy się jednak długo i zdecydowaliśmy się pójść na łatwiznę, czyli skorzystać z zaproszenia osoby, która mieszkała w Irlandii już jakiś czas i która ułatwiłaby nam start na Zielonej Wyspie. Wtedy jeszcze nie zastanawialiśmy się zbytnio nad tym, jak długo tam pozostaniemy. O tym bowiem miała zadecydować irlandzka rzeczywistość. Wiedzieliśmy jednak, że zabawimy tam przynajmniej na rok. Spakowaliśmy więc do walizek najbardziej potrzebne rzeczy, co było nie lada wyczynem, zwłaszcza w moim przypadku, i wyruszyliśmy w tę długo oczekiwaną podróż. Po przylocie i dotarciu do naszego miasteczka, okazało się, że jest ono całkiem fajne. Stosunkowo młode, zadbane, z uroczymi osiedlami i miłymi mieszkańcami. Nie znoszę wielkich miast, więc życie w metropolii z pewnością nie należy do moich marzeń. Ucieszyłam się więc, że nie będę skazana na duże miasto. Moja mieścina wystarczała mi w zupełności.

Do czasu, niestety...

Szybko bowiem okazało się, że życie w tym miejscu ma też swoje minusy, które zaczęły mi coraz bardziej przeszkadzać. Doceniam spokój i bezpieczeństwo tego miejsca, bo to dla mnie bardzo ważne i wiem, że w żadnym wielkim mieście bym tego nie znalazła. Nie można narzekać na brak rozrywek, bo chociażby dla miłośników aktywnego życia znajdzie się sporo propozycji takich jak: siłownie, korty tenisowe, pole golfowe, stadion, gdzie można obejrzeć wyczyny lokalnej drużyny hurlingu… Jest wypasione kino, są centra handlowe, liczne restauracje i bary… Czyli sfera fizyczna może być jak najbardziej pielęgnowana. Wszystko dla ciała. Pięknie! Jeśli ktoś chciałby skupić się bardziej na innej sferze, zrobić coś w kierunku rozwoju umysłowego, to spotyka go brutalna rzeczywistość. Oto okazuje się, że w miasteczku tym nie ma zbyt dużych szans na rozwój zawodowy, na edukację i robienie kariery. I to jest właśnie ten wielki minus, który powoduje, że w mojej głowie pojawia się coraz częściej myśl o przeprowadzce. Należę do osób ambitnych i chciałabym znaleźć w pełni satysfakcjonujące mnie stanowisko i nieustannie podwyższać swoje kwalifikacje. Moje miasteczko nie daje mi jednak takiej możliwości. Wszystkie interesujące mnie uczelnie znajdują się poza jego obszarem. Certyfikaty i kursy, w większości przypadków, zmuszona jestem robić poza miastem. Ten sam problem w przypadku pracy. Kiedy szukam ofert w interesującej mnie branży, jest ich mnóstwo. Szkoda tylko, że większość z nich pochodzi z Dublina lub innego wielkiego miasta… A ja nie chcę tam mieszkać.

Mimo że lubię moje irlandzkie miasteczko, urocze na swój sposób, być może w przyszłości będę musiała je opuścić. A to dlatego, że jest ono dla mnie klatką, a ja czuję się w nim po części jak ptaszek na uwięzi. Mimo że klatka pierwszej jakości, to jednak zdecydowanie za ciasna, a to nie pozwala mi na rozłożenie skrzydeł i na wzbicie się w powietrze…. A czymże jest życie ptaka, jeśli nie może on fruwać? Pustą egzystencją i niczym więcej.