Do naszego irlandzkiego miasteczka trafiliśmy zupełnie przypadkowo – jak w przypadku wielu Polaków wyjeżdżających za granicę. Zostaliśmy najzwyczajniej na świecie „ściągnięci”, jak to się zwykło potocznie mawiać. To nie my decydowaliśmy o wyborze naszego przyszłego miejsca na ziemi. Owszem, zawsze mogliśmy wziąć sprawy tylko w swoje ręce, czyli pojechać w zupełnie nieznane nam miejsce, gdzie nie moglibyśmy liczyć na niczyją pomoc. Jednak w obliczu naszej ówczesnej sytuacji, nie zastanawialiśmy się jednak długo i zdecydowaliśmy się pójść na łatwiznę, czyli skorzystać z zaproszenia osoby, która mieszkała w Irlandii już jakiś czas i która ułatwiłaby nam start na Zielonej Wyspie. Wtedy jeszcze nie zastanawialiśmy się zbytnio nad tym, jak długo tam pozostaniemy. O tym bowiem miała zadecydować irlandzka rzeczywistość. Wiedzieliśmy jednak, że zabawimy tam przynajmniej na rok. Spakowaliśmy więc do walizek najbardziej potrzebne rzeczy, co było nie lada wyczynem, zwłaszcza w moim przypadku, i wyruszyliśmy w tę długo oczekiwaną podróż. Po przylocie i dotarciu do naszego miasteczka, okazało się, że jest ono całkiem fajne. Stosunkowo młode, zadbane, z uroczymi osiedlami i miłymi mieszkańcami. Nie znoszę wielkich miast, więc życie w metropolii z pewnością nie należy do moich marzeń. Ucieszyłam się więc, że nie będę skazana na duże miasto. Moja mieścina wystarczała mi w zupełności.
Do czasu, niestety...
Szybko bowiem okazało się, że życie w tym miejscu ma też swoje minusy, które zaczęły mi coraz bardziej przeszkadzać. Doceniam spokój i bezpieczeństwo tego miejsca, bo to dla mnie bardzo ważne i wiem, że w żadnym wielkim mieście bym tego nie znalazła. Nie można narzekać na brak rozrywek, bo chociażby dla miłośników aktywnego życia znajdzie się sporo propozycji takich jak: siłownie, korty tenisowe, pole golfowe, stadion, gdzie można obejrzeć wyczyny lokalnej drużyny hurlingu… Jest wypasione kino, są centra handlowe, liczne restauracje i bary… Czyli sfera fizyczna może być jak najbardziej pielęgnowana. Wszystko dla ciała. Pięknie! Jeśli ktoś chciałby skupić się bardziej na innej sferze, zrobić coś w kierunku rozwoju umysłowego, to spotyka go brutalna rzeczywistość. Oto okazuje się, że w miasteczku tym nie ma zbyt dużych szans na rozwój zawodowy, na edukację i robienie kariery. I to jest właśnie ten wielki minus, który powoduje, że w mojej głowie pojawia się coraz częściej myśl o przeprowadzce. Należę do osób ambitnych i chciałabym znaleźć w pełni satysfakcjonujące mnie stanowisko i nieustannie podwyższać swoje kwalifikacje. Moje miasteczko nie daje mi jednak takiej możliwości. Wszystkie interesujące mnie uczelnie znajdują się poza jego obszarem. Certyfikaty i kursy, w większości przypadków, zmuszona jestem robić poza miastem. Ten sam problem w przypadku pracy. Kiedy szukam ofert w interesującej mnie branży, jest ich mnóstwo. Szkoda tylko, że większość z nich pochodzi z Dublina lub innego wielkiego miasta… A ja nie chcę tam mieszkać.
Mimo że lubię moje irlandzkie miasteczko, urocze na swój sposób, być może w przyszłości będę musiała je opuścić. A to dlatego, że jest ono dla mnie klatką, a ja czuję się w nim po części jak ptaszek na uwięzi. Mimo że klatka pierwszej jakości, to jednak zdecydowanie za ciasna, a to nie pozwala mi na rozłożenie skrzydeł i na wzbicie się w powietrze…. A czymże jest życie ptaka, jeśli nie może on fruwać? Pustą egzystencją i niczym więcej.
Ja sie "namieszkalam" w Holandii w roznych miejscach-miesiac tylko wytrzymalam w Rotterdamie i ucieklam z podwinietym ogonem wiedzac jako matka ,ze tu zostac nie moge-dla dobra Pawla ktory mial tu przyjechac na stale. Wybralismy sami male miasteczko-wies...z dala od wielkich miast. Nie mamy tu kina jak u Ciebie, ale za to mamy dobre szkoly , basen, boiska- dzieci maja gdzie spedzac czas-jest slicznie, uroczo, bezpiecznie i sa tu mili ludzie,ktorzy przyjeli Nas serdecznie-3 lata tu mieszkam i nie spotkalam sie z dyskryminacja wzgledem siebie czy mojej rodziny.Mamy tu college dla osob starszych-sa nawet organizowane nauki jezyka holenderskiego dla obcokrajowcow. Wiec nei musze narzekac-wszystko mam obok siebie. Tak sobie zaplanowalam,ze jak Bzik pojdzie juz na caly dzien do szkoly Ja pojde na dzienny kurs zawodowy- nei wiem jeszcez jaki bo mam 2 na oku i wybrac musze-ale pojde napewno. Szkoda ze u Ciebie tego nie ma-bo byloby to ulatwienie. Nie chce tu cale zycie latac z mopem-choc mi te pieniadze nie smierdza,ale to nie ejst wymarzona praca dla mnie-zwlaszcza ze jestem w niej sama a Ja chce do ludzi hehehe. Caluski cieplutkie Ella
OdpowiedzUsuńkochana znam ten bol malego miasteczka, chyba mamy wiele wspolnego bo i nie ja wybieralam sobie miejsca w Szkocji! Niby mam College, ale niestety poziom jest bardzo niski i czasami mam wrazenie, ze robie wielki krok do tylu. Dlatego postanowilam cos zmienic!!! Trzymam kciuki za Ciebie!!! Wierze, ze Ci sie uda. Pamietaj mysl pozytywnie Buziaki
OdpowiedzUsuńNo niestety, tak jak wszędzie: chcesz sie rozwijać, musisz żyć w dużym mieście, chcesz spokoju mieszkasz w małym. A razem trudno to pogodzić. Przez 19 lat mieszkałąm w małym miasteczku w południowo-zachodniej Polsce. Było mi tam dobrze, ale po maturze wyjechałam do Wrocławia na studia i tu juz zostałam. Ale różnicę widze własnie teraz. W mojej rodzinnej miejscowości nie doszła bym do tego miejsca, w którym jestem teraz nawet jakby po studiach tam wróciła. Teraz trochę pogodziłam rozwój wielkiego miasta, bo mieszkam na wsi pod Wrocłąwiem :) Mam spokój i ciszę, a do miasta blisko ;)
OdpowiedzUsuńNo cóż widać chęć rozwoju i wysokie ambicje nie idą w parze ze spokojnym rodzinnym życiem ;p Hihi
OdpowiedzUsuńJ nie jestem ambitna- az przykro mi sie przyznac. mi do szczescia potrzebna jest rodzina. nie potrafiłabym tak jak ty wyjechać. ale podziwiam szczerze podziwiam!!mlode-malzenstwo.....
OdpowiedzUsuńNiestety tak wygląda życie w małym mieście... Zawsze czegoś będzie brak...A w dużym znowu też dobrze nie jest... Jeśli rzeczywiście chcesz się rozwijać, w końcu się przeprowadzisz do większego miasta :) Ważne żebyś była szczęśliwa :)) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMoje pueblo ma 400 mieszkańców, jest śliczne i spokojne... jedyny minus... to starzejące sie otoczenie.. nie ma tu ludzi w naszym wieku... wprawdzie mamy przyjaciół o 10 lat starszych od siebie, z którymi jesteśmy zżyci, ale coraz bardziej brakuje nam także rówieśników.. ponadto do pracy dojeżdżamy po 100 km.. bo w naszym pueblo można tylko pracować w fabryce.. nic więcej :-( chyba czas pomyśleć o przeprowadzce, zanim NIunia pójdzie do Institutu.
OdpowiedzUsuńWielkie miasto daje więcej mozliwości, ale ma też minusy, zresztą jak wszystko ma swoje plusy i minusy:)Takie czasy nastały, że trzeba wędrować za pracą.Ale co tam, trzeba wszystko wypróbować:)Buziaki:*
OdpowiedzUsuńCzeka Cię więc Taitko w najbliższym czasie zmiana. Nie zwlekaj długo, bo życie na uwięzi, w klatce jest okropne.Buziaki i ciepłe myśli przesyłam :)))
OdpowiedzUsuńNie boj sie Dublina:) Mimo, ze to jest duze miasto wcale nie jest takim okropnym betonowym zlepkiem... Nie musisz mieszkac w samym centum, jest wiele mozliwosci... Ja mieszkam na poludniu, jest super - duzo przestrzeni, spokojnie, bezpiecznie... Jak nie w duzym miescie, czasem nawet jak nie w miasteczku:)Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKiedy poczujesz się gotowa na zmianę, zrób to bez zastanowienia :) Rozwijaj się nam Taitko ;)
OdpowiedzUsuńJa mieszkam w srednio-duzym miescie (250 000) a prace mazen znalazlam w malej wiosce. I teraz dojezdzam 50 km, bo przeprowadzic sie nie che za zadne skarby. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMy wlasnie tez sie niedlugo wyprowadzimy do czegos wiekszego...wiec rozumiem Cie w 100% :)
OdpowiedzUsuńMoże jakimś kompromisem byłoby studiowanie on-line? Coraz więcej uczelni decyduje się na tego typu rodzaj działalności i wtedy masz i siekierkę i kijek!
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mam napisać, bo w sumie wszystko zależy od człowieka i od jego postrzegania świata. Ja odkąd zrozumiałam, jak ważna jest dla mnie nauka i rozwój, nie daje sie daleko odciągnąć od Lublina, a jeszcze chętniej przeniosłabym się w okolice Warszawy czy Poznania lub Wrocławia. Dlatego odpadł pomysły zamieszkania na wsi oddalonej od Lublina ok. 50 km, mimo całej jej urody i ofiarowywanej przez rodziców działki. Nie znaczy to, ze nie cenię sobie spokoju i ciszy, które zapewniają małe miasteczka albo wsie. Przeciwnie. Jednak teraz wiem, że najlepiej czuję się gdzieś, gdzie mogę inwestować w naukę, w rozwój siebie i P*, więc jeśli coś spokojnego i przymilnego, uroczego, to blisko miasta. Całe szczęście mnóstwo tego wokół Lublina. :)
OdpowiedzUsuńTak to niestety jest. Zawsze znajdzie sie cos, co nas blokuje, ogranicza.Mimo wszystko mam nadzieje ze znajdziesz dla siebie takie miejsce na ziemi, gdzie bedziesz mogla powiedziec ze czujesz sie spelniona :)Pozdrowienia :)Ewelina,.
OdpowiedzUsuńniestety zawsze sa plusy i minusy tak już skonstruowano nam życie, trzeba zawsze wybierać, czasem to jest do .... ale co zrobić hmmm cieszyc się tym co się ma.Wybacz że nie bywam u Ciebie zbyt często niestety jeszcze nie potrafię się tak genialnie zorganizować żebym ze wszystkim zdążyła...pozdrawiam Girasole
OdpowiedzUsuńJak to zwykle bywa - coś za coś. w każdym razie wysokich lotów życzę - może jednak zostaniesz panią premier? Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na www.marta-parvez.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń