poniedziałek, 5 maja 2008

Kto kogo wychowuje?

Wczoraj miałam wątpliwąprzyjemność być świadkiem pewnej sceny. Była pora lunchu, więc moja znajomaIrlandka przygotowała dla swojego syna obiad. Pozostali domownicy zjedliskromny posiłek w postaci tostów bądź kanapek i sałatki. Młodzieniec zaś(nazwijmy go Kevinem) dostał bardziej sycący posiłek złożony z ziemniaków,brokułów i steku. Jako że Kevin przygotowuje się do egzaminów i dnie spędzagłównie na nauce, mama uznała, że jej latorośl potrzebuje bardziej zbilansowanegodania, które dostarczyłoby mu potrzebnej dawki energii. To właśnie z myślą onim przygotowała posiłek, a następnie zadowolona podała do stołu. I tu synekzrobił coś, co mnie totalnie zdegustowało, odebrało apetyt i wywołało ciężkąpostać szoku. Okazało się, że posiłek nie smakuje młodzieńcowi, czego nieomieszkał głośno i dosadnie skwitować. W podziękowaniu za troskę, Kevin puściłmamie niezłą wiązankę wyszukanych epitetów o zabarwieniu co najmniej wulgarnym,z których „you fucking idiot!” było zdecydowanie najłagodniejszym. Nadmiarwszelkich fucków i bullshitów odebrał mi mowę i sprawił, że wyglądałam jakprzysłowiowe cielę gapiące się na malowane wrota, z tym, że stopień mojegoosłupienia było dziesięciokrotnie większy. Nie sądziłam, że (rzekomo) niezbyt smacznyposiłek może być pretekstem do zrobienia takich dantejskich scen. Chwilamimiałam wrażenie, że młodzieniaszek postanowi rozładować swoją wściekłość zapomocą rękoczynów, a posłuży mu do tego rodzicielka. Od razu przypomniały misię polskie billboardy przedstawiające posiniaczoną kobietę z wymownym komentarzem:„bo zupa była za słona”…

Jak się szybko okazało, nie byłato jedyna szokująca mnie scena. Kolejną bowiem była reakcja Mary, matki Kevina.Reakcja to chyba jednak nie najlepsze słowo, bo w zasadzie tej reakcji niebyło! W każdym bądź razie nie była ona adekwatna do zaistniałej sytuacji. Mary,kobieta wykształcona, osoba powszechnie szanowana, nauczycielka, pedagog,trzymająca dyscyplinę w szkole, nie zrobiła NIC! Oczekiwałam, że potraktujegówniarza tak, jak na to zasłużył, a ona po prostu dała sobą pomiatać. Wycofałasię jak zbity pies podkuliwszy uprzednio ogon i pędząc czym prędzej do budy… Noludzie! Jak tak można?! Krew się we mnie zagotowała i musiałam ugryźć się wjęzyk, by nie powiedzieć gówniarzowi parę niekoniecznie ładnych i miłych słów.

Chciałam zaznaczyć, że jużniejednokrotnie byłam świadkiem podobnych scen (z tym, że jednakłagodniejszych), w których swą mądrością popisywał się Kevin (rocznik 89), atakże jego młodsza siostra (jeśli się nie mylę – rocznik 91). Za każdym razemstawiało mnie to w ciężkiej sytuacji. Niezręcznej i głupiej. Za każdym razemzastanawiałam się, w którym momencie tego żmudnego procesu, jakim jestwychowanie, moja znajoma popełniła błąd. Na zakończenie dodam tylko, że Maryrobi wszystko, by broń Boże nie urazić syna. Kiedy on się uczy w pokoju, onaprzemyka na palcach po domu, bowiem każdy odgłos sprawia, że Kevin „goes mad”. Zrezygnowałanawet z odkurzania domu, bo przecież ten hałas przeszkadzałby synowi, a rozmowyprowadzimy często szeptem…

Obserwując takie i podobne scenyw wykonaniu dzieci Mary, a także zupełnie przypadkowych osób, których nie znam,coraz częściej odnoszę wrażenie, że to nie rodzice wychowują dzieci, leczdzieci rodziców. A robią to w przeróżny sposób. Ja rozumiem, że w opisanymwyżej przypadku dużą rolę odgrywają młodzieńcze hormony i temperament, ale bezprzesady! Okres buntu to jedna sprawa, a chamstwo i brak szacunku do rodzica,druga! Wszystko ma swoje granice, a w tym przypadku zostały one z pewnościąprzekroczone! Co do tego nie mam żadnych wątpliwości!

Może zabrzmi to zbyt dosadnie,ale dziecko powinno znać swoje miejsce w szeregu. Wiem, że taką opinią narażamsię wielu matkom zapatrzonym w swoje pociechy, ale spójrzmy prawdzie w oczy! Tonie do dziecka należy władza i ostatnie słowo, lecz do rodzica! Niestety, corazczęściej mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach rodzice traktują swoje dziecijak bóstwa. Przesadnie je idealizują, rozpieszczają, z przesadną gorliwościąchuchają na nie i dmuchają. Wiem, że dla każdego normalnego rodzica jegodziecko zawsze będzie najpiękniejsze i najmądrzejsze. Wiem, że bliższa ciałukoszula. Wiem, że ciężko się oprzeć rozbrajającemu uśmiechowi malucha, bo samamam czasem z tym problemy, ale nie przesadzajmy! Są takie sytuacje, kiedytrzeba być stanowczym i konsekwentnym. Na tym między innymi polega rolarodzica. Nie zaś na nieustannym pieszczeniu dziecka, na chronieniu go odobowiązków i na przesadnej troskliwości. Nie można pozwolić, by dziecko weszłonam na głowę, bo skutki będą właśnie takie, jak w opisanym przeze mnieprzypadku. To jest powszechny problem. To nie jest tylko problem irlandzkiejmłodzieży i dzieci. Z takimi obrazami spotkałam się już wcześniej, także wPolsce…

Można kochać dziecko ijednocześnie od najmłodszych lat uczyć je dyscypliny. Można, a nawet trzeba!Miłość nie wyklucza przyuczania pociech do obowiązków. Dziecko nie powinno byćwychowywane  w totalnej beztrosce, bożycie nie jest bajką! Nie budujmy więc przed dzieckiem fałszywej wizji życia,jako świata beztroski kompletnie pozbawionego obowiązków. Życie (szczególniedorosłych) to PRZEDE WSZYSTKIM obowiązki, a później przyjemności. Dzieckopowinno być uczone dyscypliny i powinno mieć swoje obowiązki. Postępując w tensposób można w nim wypracować pozytywne cechy, które z pewnością zaprocentują wprzyszłości: w czasie jego edukacji, a później w pracy. Przesadne chuchanie namalucha nie doprowadziło jeszcze do niczego dobrego! Powiem więcej prowadzi onodo wychowania domowego egzemplarza terrorysty, a także do pewnego rodzajukalectwa przejawiającego się niezaradnością życiową. Ile ja już takich „kalek”widziałam… Obraz nędzy i rozpaczy. Sajgon. Kaplica. Apokalipsa.

Moja mama nigdy nie należała dotych, które uważają, że dzieci nie powinny pracować, lecz spędzać swedzieciństwo na błogiej beztrosce. Od najmłodszych lat przydzielała mi stopnioworóżne obowiązki (odpowiednie do wieku), słownie karciła za bałagan, uczyłasprzątania i gotowania. Przede wszystkim nie wyręczała mnie w tym, co powinnamrobić sama i za to jestem jej wdzięczna. Dzięki temu wypracowała we mniesumienność i zamiłowanie do porządku. Chciałam zaznaczyć, że nigdy przy tym niemiałam odczuć, że jestem niekochanym dzieckiem, bo mam takie, a nie inneobowiązki. Bo może robię więcej niż inne dzieci. Można połączyć dyscyplinę zmiłością. Trzeba tylko umiejętnie postępować i chcieć tego.

 

Ile jest takich kobiet jak Mary?Ile matek boi się własnych dzieci? Ile z nich ukrywa się przed sąsiadkami zobawy, by nie zobaczyły sińców? Ile z nich żałuje, że pozwoliło sobie wejść nagłowę i przejąć władzę dziecku? Ile z nich pozostaje dożywotnimi służącymiwłasnych dzieci?

- Za dużo.