sobota, 11 kwietnia 2009

W objęciach melancholii...

SąŚwięta.

Ponoć. Boja ich niestety nie czuję.

Domposprzątany na błysk…

Na stoleświąteczny obrus…

A na nimtalerz kolorowych pisanek. I żółte kwiaty.

Czekoladowyzając, w sreberku o tęczowych barwach, wesoło się do mnie uśmiecha, a ja niepotrafię mu się odwdzięczyć tym samym…

 

Ktoś obcymógłby powiedzieć, że panuje tu świąteczna atmosfera. Ale nie ja.

Bo teświęta nie sprowadzają się tylko i wyłącznie do pachnącego makowca, doczekoladowych pisanek i innych świątecznych akcesoriów.

Bo tendom przeraża swoją pustką.

Bo nierozbrzmiewa w nim radosny dziecięcy śmiech.

Bo niesłyszę mieszaniny głosów bliskich mi osób.

Bo czujęw nim jedynie świeże wiosenne powietrze, nie zaś zapachy bliskich.

Bo po raztrzeci z rzędu mam tylko namiastkę Wielkiej Nocy…

 

***

Czuję się jak rzucona w sam środek cyklonu. Jak małedziecko, któremu brutalnie wyrwano zabawkę i nakazano robić dobrą minę do złejgry. Po raz kolejny zdaję sobie sprawę, że właśnie bezpowrotnie umknęło mi coś ważnego.Że mam już dość zabójczego tempa życia. Że nie miałam nawet czasu, by pogrążyćsię w refleksji i przystąpić do tych świątecznych dni z należytym podłożem religijnym.Że święta bez rodziny i bliskich nie są świętami…

 

Chciałabym choć na jeden dzień cofnąć czas. Przenieść sięwstecz o kilka lat. Zapomnieć, że mam własne dorosłe życie i równie dorosłeproblemy. Stać się znów tym małym dzieckiem dla którego wizja raju sprowadzała siędo ciepłego uścisku mamy. Chciałabym znów mieć kilkanaście lat, a w lany poniedziałekśmiać się w głos i biegać z rodzeństwem w poszukiwaniu potencjalnych ofiar naszychpistoletów na wodę…

 

Chciałabym znaleźć się wśród rodziny. Zwyczajnie poczuć,że nie jestem sama…