wtorek, 19 stycznia 2010

Ballycastle, Irlandia Północna

Dzisiaj trochę wspomnień - post sprzed półtora roku, który jakimś cudem skutecznie unikał publikacji ;)


***


Kiedy opuszczamy Carrickfergus, pogoda robisię wyjątkowo brzydka. Ciemne i złowieszcze chmury ostrzegają przednadciągającą ulewą. Spokojny deszcz stopniowo przeistacza się w coraz bardziejgwałtowny. W strugach wody opuszczamy molo i biegniemy na parking, by schowaćsię przed ulewą. Bezpiecznie ulokowani w ciepłym i suchym samochodzie zerkamyna mapę i obieramy kierunek Ballycastle.


  


Deszcz nie przestaje padać ani przezmoment. Towarzyszy nam przez całą drogę, wzmagając swą siłę wprostproporcjonalnie do przebytych przez nas kilometrów. Obrana trasa w normalnychwarunkach jest bardzo malownicza. Nam jednak nie jest dane podziwiać nadmorskiewidoki. W taką ulewę, jak ta, możemy jedynie oglądać chmury, które wyglądająjak wielkie, szare kłębki wełny. Bombardowani przez grube krople deszczu igęstą ścianę mgły koncentrujemy się na drodze. Warunki drogowe są wyjątkowozłe. Trzeba dostosować prędkość do stanu nawierzchni. Brawura absolutnie niejest wskazana. Tak potężnej ulewy już dawno nie widziałam. Wycieraczki naszegoczterokołowca ledwo sobie radzą z intensywnością opadów – mimo że pracują nanajwyższych obrotach. Można odnieść wrażenie, iż jakiś złośliwy chochlik cosekundę wylewa na nasze auto wiadra wody.


  


Dojeżdżamy do celu naszej podróży, kiedydzień powoli chyli się ku końcowi. Ballycastle jawi się nam jako smutnemiasteczko. Widać, że i ono zostało porządnie wychłostane deszczem.Przemierzając opuszczone i mokre uliczki, rozglądamy się za potencjalnymimiejscami do noclegu. Nie mamy szczęścia. Wszystkie pensjonaty są już dawnozajęte.


  


Poszukiwania są długie i żmudne, a w ichświetle powiedzenie „kto szuka, ten znajduje” zaczyna jawić się jakobezsensowne. Zapadający zmrok tylko pogarsza sprawę. Po kolejnym pukaniu wdrzwi napotkanego B&B ponownie odchodzimy z kwitkiem. Tym razem jesteśmydodatkowo wyposażeni w dobrą radę właścicielki, sympatycznej Irlandki, abyśmyzaoszczędzili sobie trudu i czasu na szukanie noclegu w Ballycastle. Miastoprzeżywa właśnie oblężenie turystów i noclegu należy szukać w głębi lądu.


  


Od tej samej kobiety dostajemy teżwizytówkę z namiarami na właściciela jednego z B&B oddalonego odBallycastle o kilkanaście kilometrów. Ten mały kartonik jest dla nas w tymmomencie jedyną nadzieją. Jeszcze do niedawna właściciel pensjonatu miałostatni wolny pokój. Ściskając w ręku wizytówkę, z błyskiem nadziei w oku,wsiadamy do auta. I w tym momencie rozpoczyna się nasz wyścig z czasem, któryzaczyna złośliwie śmiać się nam w twarz.


  


Przegraliśmy ten wyścig. Ostatni pokój wpensjonacie został wynajęty na chwilę przed naszym przybyciem. W ramach nagrodypocieszenia Gospodarz B&B wręcza nam wizytówkę kolejnego pensjonatu. Znówruszamy pod wskazany adres. W ten oto sposób, „przekazywani z rąk do rąk”trafiamy na wolny pokój. Upragnione cztery ściany z dachem chroniącym nas oddeszczu.


  


Ballycastle zwiedzamy następnego dnia.Posiliwszy się smacznym irlandzkim śniadaniem, opuszczamy nasz B&B iruszamy w trasę. Tym razem pogoda dopisuje, a Ballycastle odsłania nam zupełnieinne oblicze. Jasne i pogodne. Roztaczające wokół siebie wakacyjną atmosferę.  Przede wszystkim jest barwnie. Kolorowe sąłodzie w marinie, ubrania przechodniów i budynki.


  


Strategiczna pozycja tego miasteczka przyciągawycieczkowiczów z wszystkich stron Irlandii. Przez znaczną część rokuBallycastle pozostaje nieco uśpione. Znacznie ożywia się z nadejściem lata.


  


Jego ulice szczególnie zatłoczone są wczasie trwania dożynek, znanych pod nazwą Ould Lammas Fair. Festyn, odbywającysię w ostatni poniedziałek i wtorek sierpnia, działa jak magnes na ludzispragnionych rozrywki. Wśród nich nie brakuje amatorów morskich przysmaków. Towłaśnie wtedy tłumnie przybywają miłośnicy wodorostów i mięczaków, byprzystąpić do corocznej uczty. W czasie jej trwania spożywa się wodorostyzbierane na pobliskich skałkach. Dla tych, którzy nie lubią ich surowej postaci,zawsze pozostaje wersja opiekana. Specjalna odmiana toffi [yellowman] jest taktwarda, iż wymaga pewnej obróbki. Zanim przystąpi się do jej konsumpcji, należypotraktować ją… młotkiem.


  


Lekko odziani przechodnie mijają się wwąskich uliczkach. Turyści wsparci o barierkę podziwiają spokojną taflę morza iłódki licznie zgromadzone w porcie. Mieszkańcy Ballycastle, przyzwyczajeni dotutejszych widoków, robią to, co do nich należy. Każdy pochłonięty jest swoimiobowiązkami. Oni, w przeciwieństwie do nas, nie mają czasu na odpoczynek. Gdzieśktoś spaceruje z psem. Ktoś inny robi zakupy. A jeszcze inny pracuje. Czaspłynie wolno. Tak wolno, że nie chce się opuszczać tego miejsca. Mogłabym długotrwać w tej błogiej atmosferze, ale ciągle goni nas czas. Jeśli chcemyzrealizować wszystkie nasze plany, musimy zakończyć zwiedzanie tego przyjemnegokurortu. Z ociąganiem kieruję się więc w stronę auta. Wiem, że tak trzeba.Przed nami jeszcze mnóstwo pięknych miejsc do zobaczenia. Znacznie ładniejszychod tego…