wtorek, 19 stycznia 2010

Ballycastle, Irlandia Północna

Dzisiaj trochę wspomnień - post sprzed półtora roku, który jakimś cudem skutecznie unikał publikacji ;)


***


Kiedy opuszczamy Carrickfergus, pogoda robisię wyjątkowo brzydka. Ciemne i złowieszcze chmury ostrzegają przednadciągającą ulewą. Spokojny deszcz stopniowo przeistacza się w coraz bardziejgwałtowny. W strugach wody opuszczamy molo i biegniemy na parking, by schowaćsię przed ulewą. Bezpiecznie ulokowani w ciepłym i suchym samochodzie zerkamyna mapę i obieramy kierunek Ballycastle.


  


Deszcz nie przestaje padać ani przezmoment. Towarzyszy nam przez całą drogę, wzmagając swą siłę wprostproporcjonalnie do przebytych przez nas kilometrów. Obrana trasa w normalnychwarunkach jest bardzo malownicza. Nam jednak nie jest dane podziwiać nadmorskiewidoki. W taką ulewę, jak ta, możemy jedynie oglądać chmury, które wyglądająjak wielkie, szare kłębki wełny. Bombardowani przez grube krople deszczu igęstą ścianę mgły koncentrujemy się na drodze. Warunki drogowe są wyjątkowozłe. Trzeba dostosować prędkość do stanu nawierzchni. Brawura absolutnie niejest wskazana. Tak potężnej ulewy już dawno nie widziałam. Wycieraczki naszegoczterokołowca ledwo sobie radzą z intensywnością opadów – mimo że pracują nanajwyższych obrotach. Można odnieść wrażenie, iż jakiś złośliwy chochlik cosekundę wylewa na nasze auto wiadra wody.


  


Dojeżdżamy do celu naszej podróży, kiedydzień powoli chyli się ku końcowi. Ballycastle jawi się nam jako smutnemiasteczko. Widać, że i ono zostało porządnie wychłostane deszczem.Przemierzając opuszczone i mokre uliczki, rozglądamy się za potencjalnymimiejscami do noclegu. Nie mamy szczęścia. Wszystkie pensjonaty są już dawnozajęte.


  


Poszukiwania są długie i żmudne, a w ichświetle powiedzenie „kto szuka, ten znajduje” zaczyna jawić się jakobezsensowne. Zapadający zmrok tylko pogarsza sprawę. Po kolejnym pukaniu wdrzwi napotkanego B&B ponownie odchodzimy z kwitkiem. Tym razem jesteśmydodatkowo wyposażeni w dobrą radę właścicielki, sympatycznej Irlandki, abyśmyzaoszczędzili sobie trudu i czasu na szukanie noclegu w Ballycastle. Miastoprzeżywa właśnie oblężenie turystów i noclegu należy szukać w głębi lądu.


  


Od tej samej kobiety dostajemy teżwizytówkę z namiarami na właściciela jednego z B&B oddalonego odBallycastle o kilkanaście kilometrów. Ten mały kartonik jest dla nas w tymmomencie jedyną nadzieją. Jeszcze do niedawna właściciel pensjonatu miałostatni wolny pokój. Ściskając w ręku wizytówkę, z błyskiem nadziei w oku,wsiadamy do auta. I w tym momencie rozpoczyna się nasz wyścig z czasem, któryzaczyna złośliwie śmiać się nam w twarz.


  


Przegraliśmy ten wyścig. Ostatni pokój wpensjonacie został wynajęty na chwilę przed naszym przybyciem. W ramach nagrodypocieszenia Gospodarz B&B wręcza nam wizytówkę kolejnego pensjonatu. Znówruszamy pod wskazany adres. W ten oto sposób, „przekazywani z rąk do rąk”trafiamy na wolny pokój. Upragnione cztery ściany z dachem chroniącym nas oddeszczu.


  


Ballycastle zwiedzamy następnego dnia.Posiliwszy się smacznym irlandzkim śniadaniem, opuszczamy nasz B&B iruszamy w trasę. Tym razem pogoda dopisuje, a Ballycastle odsłania nam zupełnieinne oblicze. Jasne i pogodne. Roztaczające wokół siebie wakacyjną atmosferę.  Przede wszystkim jest barwnie. Kolorowe sąłodzie w marinie, ubrania przechodniów i budynki.


  


Strategiczna pozycja tego miasteczka przyciągawycieczkowiczów z wszystkich stron Irlandii. Przez znaczną część rokuBallycastle pozostaje nieco uśpione. Znacznie ożywia się z nadejściem lata.


  


Jego ulice szczególnie zatłoczone są wczasie trwania dożynek, znanych pod nazwą Ould Lammas Fair. Festyn, odbywającysię w ostatni poniedziałek i wtorek sierpnia, działa jak magnes na ludzispragnionych rozrywki. Wśród nich nie brakuje amatorów morskich przysmaków. Towłaśnie wtedy tłumnie przybywają miłośnicy wodorostów i mięczaków, byprzystąpić do corocznej uczty. W czasie jej trwania spożywa się wodorostyzbierane na pobliskich skałkach. Dla tych, którzy nie lubią ich surowej postaci,zawsze pozostaje wersja opiekana. Specjalna odmiana toffi [yellowman] jest taktwarda, iż wymaga pewnej obróbki. Zanim przystąpi się do jej konsumpcji, należypotraktować ją… młotkiem.


  


Lekko odziani przechodnie mijają się wwąskich uliczkach. Turyści wsparci o barierkę podziwiają spokojną taflę morza iłódki licznie zgromadzone w porcie. Mieszkańcy Ballycastle, przyzwyczajeni dotutejszych widoków, robią to, co do nich należy. Każdy pochłonięty jest swoimiobowiązkami. Oni, w przeciwieństwie do nas, nie mają czasu na odpoczynek. Gdzieśktoś spaceruje z psem. Ktoś inny robi zakupy. A jeszcze inny pracuje. Czaspłynie wolno. Tak wolno, że nie chce się opuszczać tego miejsca. Mogłabym długotrwać w tej błogiej atmosferze, ale ciągle goni nas czas. Jeśli chcemyzrealizować wszystkie nasze plany, musimy zakończyć zwiedzanie tego przyjemnegokurortu. Z ociąganiem kieruję się więc w stronę auta. Wiem, że tak trzeba.Przed nami jeszcze mnóstwo pięknych miejsc do zobaczenia. Znacznie ładniejszychod tego…

30 komentarzy:

  1. Gdzie stoi ten drogowskaz do Moskwy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Urocze miejsce.Nigdy jeszcze nie odwazylam sie wybrac w jakis miejsce bez wczesniejszego zarezerwowania noclegu. Obawiam sie, ze tu we Wloszech przyszlo by nam slono za to zaplacic :)pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając Twoją notkę dotarło do mnie, że gdy mieszkałam w Dublinie, to nie przepadałm za Irlandią. natomiast odkąd przeprowadziłam sie na Midlands... mogłabym tu zostać na stałe. Bo ja morza, łódek i marynarzy nie trawię. No, normalnie nie przemawiają do mnie. Ląd mi służy. A takie miasteczka nadmorskie mnie jakoś przytłaczają... Koniecznie spróbuj szamponu borówkowego, zakochasz się :) Szczególnie jeśli masz farbowane włosy. Bardzo dobrze utrzymuje on kolor - aż do tego stopnia, że musiałam go teraz odstawić, bo chciałabym, żeby poprzedni kolor wreszcie się sprał, bo już poluję na nowy :) A włosy ścięłam na bardzo krótko. Na chłopaka. Mam teraz troszkę tylko dłuższe od Tygrysa. Nie jest mi tak najgorzej, ale chciałabym, żeby były ciut dłuższe. Mimo wszystko cieszę się, że się odważyłam bo męczyło mnie to już od dawna, a tak to przynajmniej mój "ból" został zaspokojony i mam spokój... do następnego razu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, gdybym mieszkała w stolicy, to też pewnie nie lubiłabym Irlandii. Dublin mnie strasznie męczy. Nie przepadam za nim. Szczerze mówiąc, unikam go, jak tylko mogę. Życie poza Dublinem jest dużo lepsze, a ludzie o niebo sympatyczniejsi i bardziej otwarci. Wiesz, mam taki specjalny schowek. Takie pomieszczenie, w którym trzymam wszystkie kosmetyki i różne środki czystości "na zapas" :) Mam w nim chyba jeszcze ze trzy szampony, więc Alberto traktowałam ostatnio trochę po macoszemu. Po prostu nie przyglądałam się dokładnie wszystkim jego rodzajom. Wiem, że są różne, bo z wielu już korzystałam. Z czerwonego, zielonego, fioletowego i niebieskiego... Po wszystkich ładnie włosy pachną, aczkolwiek ostatnio trochę konsystencja zaczęła mi przeszkadzać - mogłaby być gęstsza. Następnym razem zwrócę uwagę na ten borówkowy. A ja morze lubię. I łódki i rybaków. I ten klimat kurortów nadmorskich. Chyba dlatego, że w Polsce mieszkałam daleko od morza i przez długi czas było ono dla mnie, hmm... powiedzmy poza zasięgiem. Lubię Dalkey, Sandycove, Bray, Sandymount, uwielbiam Skerries i ten ich sobotni ryneczek, gdzie można zakupić świetne drożdżówki i nabyć urocze, ręcznie robione kolczyki :) A z włosami to zaszalałaś. Powiem szczerze, że raczej nigdy bym się na takie cięcie nie zdecydowała. Zawsze miałam długie włosy i takie właśnie lubię. Nie wyobrażam sobie siebie w "chłopięcej" fryzurze. Szok ;)Ups, rozpisałam się :) Może pojutrze uda mi się odpowiedzieć Ci na maila :)A tymczasem pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A my tutaj, hmm, niech pomyślę... chyba nigdy nie rezerwowaliśmy żadnego noclegu, a nocowaliśmy już w wielu pensjonatach. Wolę tego nie robić, bo nie lubię byc ograniczana czasowo. Wyruszając na wycieczkę, często pokonujemy kilkadziesiąt, czasem nawet trzysta kilometrów w ciągu dnia, więc ciężko jest przewidzieć, czy uda nam się dotrzeć na czas do miejscowości, w której zarezerwowaliśmy pokój. Różne rzeczy zdarzają się po drodze. Często na przykład natrafiamy na ciekawe miejsca i zabytki, których nie ujęliśmy w naszym planie. Wolimy zdać się na "żywioł" i nie robić rezerwacji :) Inaczej sprawa wygląda, kiedy jedziemy za granicę. Wtedy wszystkich rezerwacji dokonujemy będąc jeszcze w Irlandii. Generalnie nie ma tu problemu ze znalezieniem wolnego pokoju - no chyba, że jest to sezon, w mieście jest jakaś duża impreza, a miasteczko jest obleganym kurortem, jak to miało miejsce w Ballycastle. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Na półwyspie Beara w hrabstwie Cork - rzut beretem od wysepki Dursey. Jedno z moich ukochanych miejsc w Irlandii.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Taito, skutecznie uzylas suspensu piszac o Waszych probach wynajecia pokoju bo sie troche zdenerwowalam czytajac o kolejnym B&B odmawiajacym Wam noclegu. Ja uwielbiam takie miasteczka portowe. A propos teatru, to jedziemy za 2 tyg na romantyczny weekend do Paryza i wlasnie obejrzec jakas sztuke. Pozdrawiam Cie

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Taitko! Wpadłam zobaczyć co tam u Ciebie słychać boś chyba o mnie zapomniała? Na ogół wyjeżdzając rezerwuję wcześniej jakiś nocleg, zwłaszcza jeżeli jest to miejscowość górska czy znana. Oszczędza mi to czasu po przyjeździe na szukanie wolnych miejsc. Jeżeli jest to jednak wyjazd objazdowy (jak w przypadku Chorwacji) raczej zdawaliśmy sie na szczęśliwy przypadek. I zawsze dobrze trafialiśmy :)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. I tu sie z Tobą zgadzam, Dublin zabija jakoś piękno Irlandii i sama nie wiem dlaczego, w końcu to stolica! Na Midlands jest o wiele piekniej :) Heh, Taito - znów mamy cos wspólnego ;) Szampony "na zapas" i o wiele więcej niz nam w danej chwili potrzeba ;) Przyznam się szczerze, że jak miałam długie włosy to nie mogłam się powstrzymac przed kupnem nowego zestawu szampon + odżywka. I miałam ich zawsze za dużo. Nawet Tygrys nie był mi w stanie pomóc w zużyciu ;) Alberto rzeczywiście nie są szczególnie gęste, ale borówkowy - zaskakujaco - jest bardzo gęsty i czasem nawet mi uciekał spowrotem do butelki. Używałam też truskawkowego i jabłuszkowego, ale miałam wrażenie, że lekko wysuszały mi włosy, tak więc nie stawiam ich na czele najlepszych szamponów. Ale borówkowy... RULEZ :) Co do morza, to ja jakoś nie przedpadam... Nawet w Hiszpanii przeszkadzała mi słona woda i to, ze nawet daleko od brzegu wiatr roznosił drobinki soli. raz Tygrys przyniósł mi na imieniny wielką świecę w kształcie muszli... Kocham świecie. Ale wtedy mu powiedziałam, że... Aż wstyd się przyznać... Że takie coś, to się stawia na grobach ;) Okropna jestem. Mimo tego, z Hiszpanii przywieźliśmy sobie dobre 2 czy 3 kg muszli (a teraz sie dowiedziałam, ze podobno nie wolno, surprise!!!), takich dużych, grubych i tych malutkich świderków- zakrętasków i mamy zamiar je wkomponowac między płytki w łazience ;) Już trzeci raz w życiu ścięłam włosy z długich na krókie. To chyba dlatego, że nigdy nie jestem do końca zadowolna ze swojego wyglądu... I lubie zmiany. A ty zostań przy swoich długich włosach. Ja do swoich nie byłam po prostu do końca przekonana... Ślę moc pozdrowień!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. ela@bukowscy.net21 stycznia 2010 12:02

    Hmmm tak się słonecznie zrobiło i ciepło :))elsa

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Taitko.No cóż pogoda lubi kaprysy. Ale najważniejsze, że udało się obejrzeć to urokliwe miejsce w słońcu. dziękuje za cudną wycieczkę. Buziaki :)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Capucine :) Spokojnie, to było dawno temu ;) Wszystkie nasze irlandzkie przygody zawsze kończyły się happy-endem. A pod gołym niebem jeszcze nigdy nie spaliśmy. Lubię miasteczka usytuowane nad morzem. Mają swój klimat, a dla mnie są dodatkową atrakcją, jako że w Polsce rzadko miałam do czynienia z morzem. Z tych portowych miasteczek miło wspominam francuskie Dieppe i Cabourg. Chętnie bym je jeszcze kiedyś odwiedziła.Uhuhu, zapowiada się Wam niezwykle ciekawy weekend. A Paryż to wymarzone miejsce na taki romantyczny wypad. Będę z niecierpliwością oczekiwać na powyjazdową relację, a może nawet jakieś fotki? ;)Przesyłam serdeczne pozdrowienia i pozytywne wibracje z Zielonej Wyspy :) Do poczytania wkrótce, mam nadzieję :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak to właśnie bywa w naszym przypadku. Jadąc za granicę, zawsze coś rezerwujemy z odpowiednim wyprzedzeniem. Jednak z Irlandią sprawa wygląda nieco inaczej. Zazwyczaj bez problemów można dostać pokój w jakimś pensjonacie. Poza tym nasze irlandzkie podróże są bardzo często właśnie takimi wspomnianymi przez Ciebie objazdówkami. Czasem ciężko przewidzieć, gdzie dotrzemy przed zachodem słońca. No i nie zapomniałam o Tobie, uwierz mi. To tylko proza życia daje o sobie znać. Czytam Cie regularnie, ale ślad po sobie pozostawiam tylko wtedy, kiedy czuję taką potrzebę. Nie lubię czegoś robić na siłę. W tym także komentować, kiedy nie mam nic do powiedzenia, lub nie czuję takiej potrzeby. Może za jakiś czas napiszę maila, ale nie obiecuję, bo ostatnio krucho u mnie z czasem wolnym. Zresztą często mając do wyboru: komputer albo książkę wybieram to drugie.Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Szkoda tylko, że tak jest na zdjęciach, a nie za oknem :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ha! Zwłaszcza irlandzka pogoda jest wyjątkowo kapryśna. Już się przyzwyczaiłam do tego, że czasem w ciągu jednego dnia mamy słońce, deszcz i grad. Taka specyfika tej wyspy. Kiedyś na tego typu zjawiska reagowałam zaskoczeniem, teraz reaguję pobłażliwym uśmieszkiem :)Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Aż takie długie nie są, bo jakiś czas temu poddałam je dość poważnej obróbce nożyczkami ;) No, ale nawróciłam się, zrozumiałam mój błąd i znów je zapuszczam :) Najbardziej kobieco czuję się właśnie w takich długich, powiedzmy do połowy pleców. A teraz przymierzam się do lekkiego rozjaśnienia czupryny. Mam już dość brązów. A właśnie! Dziś myłam włosy, a potem specjalnie zwróciłam uwagę na czas ich naturalnego suszenia. I - o zgrozo - myliłam się! One nie schną dwie godziny, a ponad 120 minut! Jako że niebezpiecznie zbliżała się godzina mojego spotkania ze znajomą, a włosy były nadal wilgotne, musiałam potraktować je suszarką. Muszle i łazienka to świetny pomysł - uwielbiam takie kombinacje :)Ps. Numer ze świecą rządzi ;) Pojechałaś po bandzie ;) Pozdrówka dla Was i dla Misia Polarnego :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Jestem i ja! :)Widzę, że masz jeszcze parę ciekawych postów w rękawie, które nie ujrzały światła dziennego.Bardzo ładna ta nadmorska portowa miejscowosc, i co zabawne, w przeciwienstwie do waszego opisu z podrozy, jest w niej przepiekna pogoda! :PSwietne jest to zdjęcie z kolorowymi domkami! super wyrazne i do tego w sloncu! zalozę sie, że wielu turystow fotografuje te domki.toffee co traktuje sie młotkiem? ha ha ha to musza byc jakies skamieniałe łakocie :P idealne dla mnie, przynjamniej bym szybko ich nie zjadła :P pozdrawiam ciepło i... wiosennie! :P

    OdpowiedzUsuń
  18. No nareszcie się pojawiłaś :)Niestety, ten był ostatnim zalegającym i zagubionym zapiskiem moich wspomnień. Ostatnio naprawdę nie mam czasu ani chęci na pisanie czegokolwiek. Co to się porobiło ;) Cóż, prawdziwe życie jest ważniejsze niż to blogowe.Przesyłam ciepłe myśli z zamglonej krainy :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Taito, najlepiej pisz kiedy możesz i kiedy chcesz. ja przynajmniej tak robie :) nie lubie wymyslac czegos na siłe, zmuszac sie do napisania posta, podobnie jest z malowaniem, wiec zdarzaja mi sie okresy "artystycznego nieróbstwa" nic nie tworze, nabieram dystansu, daje sobie czasu, czekam az minie znudzenie a wena wróci by znowu zasiasc do tworzenia z glowa pelna pomyslow. zycie samo napisze Ci posty ;-) wiosna bedzie szła, bedzie mozna wznowic podróże :) i bedziesz miala co opisywac :)mam nadzieje jednak ze u was wszystko ok i dobrze sie uklada. nie chcialabym abys zniknęła całkowicie online :( nie daj sie tez zwariowac w pracy pozdrawiam niedzielnie

    OdpowiedzUsuń
  20. Twoje zdjęcia tak wpływają na wyobraźnię, ze chciałoby się by już były wakacje. A mamy środek surowej i mroźnej zimy! Pozdrawiam w kilkunastostopniowy mróz!

    OdpowiedzUsuń
  21. Nastepnym razem koniecznie musiecie nocleg zarezerwowac duzo wczesniej, jesli wiecei juz, ze bedziecie nocowac, choc czasami taka podroz nieplanowana, gdzie poniosa nas kola jest duzo przyjemniejsza:). Czesto mialam tendencje do pozostawiania losowi tego, co przezyjemy i zobaczymy:). Teraz to oczywiscie wszystko duzo bardzije zaplanowane. Kto wie, moze jescze do tego powrocimy. A co do poprzedniego postu to prosze o wicej takich zdjec wnetrz, zrobily na mnie wielkie wrazenie.. mysle, ze na zywo to duzo lepiej wyglada. Pozdrowka!!!

    OdpowiedzUsuń
  22. ~www.kotwbutach.blox.pl26 stycznia 2010 22:05

    Witaj Podróżniczko :-)) To niezłe przygody mieliście ze znalezieniem tego noclegu! Dobrze, że się udało, bo spanie w samochodzie, nawet najwygodniejszym nie jest najwygodniejsze. Moja znajoma zwiedzała Europę wschodnią na stopa (swoją drogą podziwiam ją, bo ona była na stopa ze swoja koleżanką i w ten sposób okrążyła Morze Czarne) spała nawet w lesie jak nie było nigdzie noclegu, ile ona przygód miała, a nigdy nic złego jej nie spotkało. W sumie się nie dziwię, na Ukrainie wbrew pozorom jest naprawdę bezpiecznie! Ja bym wolała autko niż np namiot, muszę Ci kiedyś opowiedzieć o moich przygodach z namiotem w Suwałkach. Namiot jak namiot, to ja po prostu ie lubię tego typu nocowania. Za to śmiechu było co niemiara! Powiedz też lubisz jak miejsce które zwiedzasz ma jakąś wodę? W mieście rzekę, staw, cokolwiek. Lwów choć piękny traci na tym że nie rzeki (tracą też mieszkańcy którzy mają racjonowaną wodę). Ściskam z zimnego Krakowa. Teraz jest -21st!! A przecież to nie najzimniejsza cześć nocy. Ciumek

    OdpowiedzUsuń
  23. Witaj. Wróciłam do świata on-line (nie mieliśmy neta od piątku do wczoraj) i przykładnie odpowiedziałam na Twój komentarz u mnie :)Ach - a wiec Tobie chodziło o czas naturalnego suszenia, a nie suszarką! Eh, to moje schły tyle samo albo i więcej. A jak się położyłam z mokrymi włosami do łóżka to schły prawie całą noc. Jak tak pieszmy sobie o tych długich kosmykach, to zaczynam żałować, ach żałować... ale odrosną... kiedyś... Buuuuu.

    OdpowiedzUsuń
  24. polly_anna@vp.pl27 stycznia 2010 14:27

    urocze miasteczko ;DDD kto wie może kiedyś nawiedzę Irlandię przez to Twoje zachęcanie ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  25. Wszystko się kiedyś kończy, Pioanko :) Także sroga, polska zima. Wakacje już za kilka miesięcy :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Dokładnie tak robię, Titanio. Kiedy mam czas i chęć - piszę. Jeśli cierpię na niedostatek któregoś z tych dwóch "składników" potrzebnych do napisania posta, po prostu daję sobie spokój. Nie lubię tworzyć czegoś na siłę. Zresztą owoce takiego postępowania rzadko są zadowalające. Przesyłam pozytywne myśli i ciepłe pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Koniecznie musisz mi kiedyś o tym opowiedzieć. Czuję, że będzie ciekawie i zabawnie :)W Lwowie byłam jakieś dziesięć lat temu i muszę przyznać, że podobało mi się to miasto. Miało swój urok. Gdybym miała okazję powrócić tam, pewnie bym to zrobiła. Chciałabym spojrzeć na Lwów okiem dorosłej osoby i odświeżyć sobie pamięć. A tak na marginesie, niedawno czytałam trylogię lwowską Marii Nurowskiej :) "Prawie trylogię", bo trzeciej części nie udało mi się dostać ;) Oczywiście, że lubię te miasta, które mają mosty, mosteczki, rzeki i w ogóle są malowniczo usytuowane. Zawsze to dodatkowa atrakcja :) Szczególnie, gdy można wybrać się na rejs :) Zresztą, moim skromnym zdaniem większość takich miast jest ładniejsza od tych "zwykłych". A pod namiotem nie lubię spać. Kiedy byłam mała, była to dla mnie jakaś tam atrakcja. Teraz nie bardzo :) Wolę poczciwy pokój w gościnnym irlandzkim B&B :)Do poczytania :)

    OdpowiedzUsuń
  28. No jasne, że chodziło mi o czas naturalnego suszenia. Dla dobra swoich włosów staram się je suszyć właśnie w ten sposób. Jednak nie zawsze jest to możliwe, bo to naprawdę dłuuugi proces. Czasem muszę szukać pomocy u suszarki ;) Spokojnie, to nie głowa - odrosną ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. Ha, no właśnie, to nie takie proste ;) Mimo że w codziennym życiu jestem poukładaną osobą, lubiącą mieć wszystko pozapinane na ostatni guzik [i nie mówię tu o odzieży, hihi], to w czasie wycieczek lubię czasami zdać się na los. Dlatego zazwyczaj nie rezerwujemy noclegu [tylko w przypadku podróży po Irlandii]. Jeździmy od jednego miasta do drugiego, zwiedzamy to, co chcemy, cieszymy się chwilą i nie myślimy o tym, że np. na 22:00 mamy zjawić się w takim a takim pensjonacie :) Trochę adrenaliny i ryzyka [chociażby w kwestii noclegu] naprawdę nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że zawsze znajdzie się jakaś noclegownia. Jeśli nie za pierwszym, to za dziesiątym razem. Postaram się spełnić Twoje życzenie :) Uściski i pozdrowienia wysyłam do Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
  30. Jak to się mówi: nigdy nie mów nigdy. W naszych czasach podróż do Irlandii już nie jest problemem. Ps. Ale na pierwszy "irlandzki raz" nie wybieraj Ballycastle ;) Naprawdę jest tu dużo ładniejszych miasteczek ;)

    OdpowiedzUsuń