czwartek, 1 lipca 2010

Córka Ryana

Kiedy pierwszy raz oglądałam „Córkę Ryana”,brytyjski melodramat z 1970 roku, byłam pod naprawdę dużym wrażeniem.Siedziałam przed telewizorem z rozdziawionymi ustami i tylko co jakiś czasporuszałam nimi, by poprzez krótkie „wow!” dać ujście mojemu podziwowi. Co byłopowodem takiego stanu? Przede wszystkim boskie scenerie. Mimo że wcześniej nawłasne oczy widziałam wiele irlandzkich pejzaży zapierających dech w piersiach,nie potrafiłam zachować obojętności na piękno zdjęć z „Córki Ryana”. Nawetniezbyt lubiane przeze mnie Cliffs of Moher, które występują w scenieotwierającej film, poraziły mnie swoją urodą. Chyba dopiero wtedy tak naprawdę dostrzegłamich nietuzinkowe piękno i majestatyczny wygląd. Musiałam posypać głowę popiołemi powiedzieć to głośno i wyraźnie. Klify Moheru są zjawiskowe.


 

Dalej było podobnie. Następne scenyprzynosiły kolejne szalenie atrakcyjne wizualnie krajobrazy. Większość z nichzostała nakręcona na półwyspie Dingle. Nieliczne, jak na przykład wspomnianascena z „moherowymi” klifami [znajdującymi się w hrabstwie Clare] poza Dinglelub… Irlandią. Specyficzna wyspiarska aura zmusiła twórców filmu doposiłkowania się złocistą plażą Noordhoek w Republice Południowej Afryki. Nieznaczy to bynajmniej, że na półwyspie brak odpowiednio złotych i pięknychpołaci piasku. Czasami jednak brak słońca i potrzebnego światła.

 

To właśnie wtedy, siedząc w moim domowymzaciszu, obiecałam sobie, że kiedyś pojadę na półwysep Dingle i skonfrontujętamtejsze scenerie z moimi wyobrażeniami o nich. Nie zawiodłam się. UrodaDingle obroniła się sama, a Wy mieliście okazję oglądać ją na moich zdjęciach.Obyło się bez retuszy, bez poprawek, bez wycinania tego, co niepotrzebne, comogłoby zepsuć ogólne wrażenia.

 

Zawiodło mnie coś innego. Po filmowej wioscenie ma już praktycznie żadnego śladu. Garść tych małych chatek zostaławzniesiona specjalnie na potrzeby filmu. Podobnie zresztą, jak budynek szkoły,w którym toczy się część akcji „Córki Ryana”. Po skończonych pracach iwyjeździe ekipy filmowej budynek został pozostawiony sam sobie. Teraz, po ponad40 latach od powstania filmu, mogę powiedzieć, że nie przeszedł on próby czasu.I mówię to z prawdziwym żalem. Na próżno szukać w nim urody dawnej szkoły.Tylko panorama rozciągająca się przed budynkiem pozostała taka sama. Tego niezdążyły zniszczyć ludzkie ręce.

 

Wewnątrz murów pomieszczenia straszą swymwyglądem i stertą śmieci tam nagromadzonych. Brak okien, drzwi i dachu – jakżeistotnych elementów dla każdego budynku – tylko pogarsza stan. Praktyczniekażdy może się dostać do środka budynku i zrobić z nim to, na co ma ochotę. Zrujnowanaszkoła sama w sobie jest zaproszeniem dla wandali. Jest też przykrym widokiemdla fanów filmu. Przecież można było urządzić tu chociażby muzeum poświęcone„Córce Ryana”. Nikt nie docenił tego miejsca. Czyżby kilkadziesiąt lat temunikt nie dopatrzył się w nim potencjału turystycznego?

 

Dość jednak użalania się i płakania nadrozlanym mlekiem. Czas rzec coś więcej na temat filmowej fabuły. Otóżwydarzenia rozgrywające się w „Córce Ryana” osadzone są w realiach Irlandii XXwieku. Mamy rok 1916 i niechlubną pierwszą wojnę światową. Oczywiście ówczesnasytuacja na wyspie daleko odbiegała od tej w Polsce. Nie było tu aż takiego rozlewukrwi, ale był najeźdźca [w postaci wojsk brytyjskich], nienawiść do niego idążenia do zrzucenia wrogiego jarzma. Przeciwników kina wojennego jużuspokajam. „Córka Ryana”, dzieło Davida Leana, nie jest filmem strictewojennym. Wojna to tylko tło. Bardzo subtelne zresztą. Prawie  niewidoczne. Krew nie zachlapuje nam ekranu, aporozrywane części ciała żołnierzy nie przyprawiają o natychmiastowy impulsuściskania muszli klozetowej.

 

„Córka Ryana” jest w rzeczywistości obrazemmiłości. Powiedziałabym, że różnego rodzaju miłości. Miłości samego do siebie[ojciec głównej bohaterki, który z tchórzostwa nie wyjawia prawdy i nie staje wobronie córki], miłości absolutnej męża do swojej żony, a także ostatniego rodzajuuczuć – miłości zakazanej. Miłości, która nie powinna się była zrodzić. I któranie miała prawa istnienia – nie pomiędzy tą dwójką, nie w tamtym czasie i nie wtamtej wiosce.

 

„Córka Ryana” nie jest jednaksłodko-mdławym romansem. Dla mnie ten film zawiera klika interesującychpłaszczyzn. Jest przede wszystkim doskonałym obrazem mentalności panującej wmałej, dwudziestowiecznej irlandzkiej wiosce. Film idealne obrazujekonserwatyzm tej niewielkiej społeczności, jej okrucieństwo, a także coś, czegodzisiaj już raczej nie będziemy świadkami. Pięknie przedstawia niesamowitegowpływ księdza, przewodnika duchowego, będącego religijnym guru i żywym kodeksemmoralnym mieszkańców wioski, niekoniecznie słodkich i niewinnych „owieczek”. „CórkaRyana” boleśnie uświadomiła mi upadek roli kościoła w życiu Irlandczyków. Wobecnej rzeczywistości coraz trudniej znaleźć odpowiedników filmowego OjcaCollinsa. Na próżno doszukiwać się też niegdysiejszej estymy, jaką darzony byłksiądz. Ale to nie temat na dzisiaj. To zbyt złożona sytuacja.

 

Film ma kilka plusów i jeden minus. Wśródzalet koniecznie trzeba wspomnieć o aktorstwie. Jest ono na solidnym poziomie.Aktorzy pierwszoplanowi dobrze sobie poradzili ze swoimi rolami, mnie jednakurzekła kreacja aktorska Johna Millsa w roli Michaela, wiejskiego głupka-niemowy,jak również Trevora Howarda w roli wspomnianego powyżej Ojca Collinsa. Obydwajpanowie mieli role drugoplanowe, co nie przeszkodziło Millesowi zabłysnąć izdobyć statuetkę Oscara. Minusem filmu może być czas jego trwania. Akcja toczysię przez trzy godziny i może co niektórych znużyć. Ciekawa ścieżka dźwiękowa wpołączeniu z pięknymi zdjęciami [za co film zgarnął drugiego Oscara] umila czasoglądania.

 

****

To tyle o filmie. Teraz sprawaprzyjemniejsza. Wiem, że są na moim blogu miłośnicy filmów. Także tychirlandzkich. Zatem z myślą o Was, szczególnie o tych, którzy mieszkają w Polscei mają naprawdę ograniczony dostęp do kina wyspiarskiego, ogłaszam mały konkurs mający na celu promocję filmu irlandzkiego. Nietrzeba odpowiadać na żadne pytania. Dowygrania jest „Córka Ryana”, taka jak na zdjęciu. Film jest nowy i co dlaniektórych może mieć duże znaczenia, mapolskie napisy. Ci, którzy chcieliby go zdobyć, proszeni są o zgłoszenieswojego udziału w mailu [taita@onet.eu] ewentualnie w komentarzu pod postem. Wystarczypodać swój pseudonim, najlepiej też adres mailowy, zacisnąć kciuki i czekać nanagrodę. Możecie zgłaszać się do niedzieli11 lipca do północy. Po tym czasie wylosuję jednego szczęśliwca, doktórego na mój koszt powędruje „Córka Ryana”. Zachęcam do udziału. Nie ma sięco krępować. Nie ma znaczenia czy wcześniej komentowaliście mojego bloga, czyteż nie. Liczy się tylko szczęście. Powodzenia życzę!