poniedziałek, 5 lipca 2010

Irlandia z perspektywy czterech minionych lat

Siedzę wygodnie w fotelu, wyglądam przez otwarte okno isłucham delikatnej melodii wiatru buszującego w koronach drzew. Jeszczedziesięć minut temu padał deszcz. Teraz niebo jest piękne, a promieniesłoneczne znów oświetlają ziemię. Ach, ta specyficzna aura Zielonej Wyspy.

 

Myślę o tym, co było cztery lata temu. O dniu mojegoprzylotu do Dublina. Kiedy tu przyjechałam, nie wiedziałam, że irlandzka pogodajest tak zmienna. Że w ciągu kilku godzin można obserwować tak nietypowewahania aury: od prażącego słońca, poprzez intensywną ulewę, aż do gradu iśniegu. Czasem odnoszę wrażenie, że nazwanie deszczu niepogodą jest tutajdelikatnym nietaktem. Uśmiecham się na myśl o moim serdecznym znajomym Franku.Wiem, że on pomimo lekkiej mżawki powiedziałby „Lovely weather, isn’t it?’”. Napoczątku głupio było mi przytakiwać. Nie tak wyglądał dla mnie uroczy dzień. Zupływem czasu zaczęłam patrzeć na irlandzką pogodę oczami Franka. Zaczęłamdoceniać nawet najmniejszy skrawek niebieskiego nieba. Polubiłam tę zmiennośćpogody. Ma w sobie coś nieprzewidywalnego, coś optymistycznego. Świetnieprzekłada się na życiową prawdę: po każdej burzy wychodzi słońce, a po każdejnocy nastaje dzień.

 

Polubiłam też samą Irlandię i zrozumiałam, że to krajidealny dla mnie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Pamiętam tenieciekawe opinie na temat wyspy i samych wyspiarzy. Byłam wtedy w Polsce, nieinteresowałam się zbytnio odległą wysepką gdzieś na dalekim zachodzie Europy.Nie sądziłam, że to kiedyś będzie mój dom. Negatywne opinie o tutejszejludności sprawiły, że nie miałam zbyt wielkich oczekiwań. Leciałam do Irlandiizaopatrzona w solidną dawkę sceptycyzmu. Jakże miłym zaskoczeniem było dla mnieto, co zaobserwowałam już po pierwszych miesiącach mieszkania na wyspie. Zamiastnieciekawej ludności zaczęłam natrafiać na sympatycznych i otwartych ludzi. NaIrlandczyków, którzy odnosili się do mnie z życzliwością, szacunkiem izainteresowaniem. Na obcych mi ludzi, którzy mijając mnie na spacerze witalisię ze mną serdecznie i posyłali ciepły uśmiech. Na kasjerki, które wprzeciwieństwie do tych w Polsce, zawsze roztaczały wokół siebie pozytywnąaurę. Urzędnicy jakby mniej burczeli i byli bardziej ludzcy.

 

Po czterech latach mieszkania na wyspie mogę powiedziećtylko to, co mówiłam w każdą poprzednią rocznicę. Szanuję Irlandczyków, uważamich za sympatyczny naród, dobrze się tu czuję. Ciągle zdarza się, że spotykamtubylców, którzy ciekawi są historii naszego kraju, obyczajów w nim panujących,nas samych – Polaków. Ale widzę też coś innego. Nie mogę powiedzieć, bym niezauważyła małej zmiany w stosunku tubylców do obcokrajowców głównie doprzybyszów znad Wisły. Polacy są tu jedną z najliczniejszych emigranckich grup.Grupą, która niestety pozostawia wiele do życzenia. Bo pomimo tego, że dużyprocent tej grupy to ludzie wykształceni, kulturalni, uczciwi, integrujący sięi mówiący mniej lub bardziej biegle po angielsku, ciągle najbardziej w oczyrzuca się ten pozostały procent. Stanowią go ludzie pozbawieni elementarnejkultury, wrzeszczący w miejscach publicznych, przeklinający, pozbawieniszacunku do Irlandczyków i ich kraju. To ludzie przynoszący wstyd całemunarodowi polskiemu. Ludzie, którzy nie przyjechali tutaj, aby uczciwiepracować, lecz by wyłudzać zasiłki i maksymalnie korzystać z systemusocjalnego. Widzę to ja, widzą też Irlandczycy. Bo ci ostatni, choć przez długiczas przymykali oczy na przekręty i wady Polaków, coraz częściej wydają sięmieć tego dosyć. Dość braku jakiejkolwiek chęci pewnej części Polaków do naukijęzyka angielskiego, do integracji, do pracy. I tu rodzą się niesnaski ikonflikty. To tu najczęściej ma swój początek niechęć do nas. I wiecie co? Jato absolutnie rozumiem.

 

Mamy tutaj kilka znajomych polskich rodzin. Ludzi, którychwcześniej nie znaliśmy, których poznaliśmy w Irlandii w wyniku pewnychwydarzeń. Co w tym takiego nadzwyczajnego? To, że wśród nich pracujemy tylkomy. Ja i mój Połówek. No i jeszcze jeden znajomy. Reszta siedzi w wynajmowanychdomach [jedna rodzina w domu socjalnym], pobiera wszystkie możliwe zasiłki, niewykazuje najmniejszej chęci pracy [„bo się im nie opłaca”], zaciera z radościręce i z pobłażliwym wzrokiem patrzy na frajerów, którzy muszą zarabiać nażycie uczciwą pracą. Co ciekawe, ludzie ci często nie mają elementarnegopojęcia o kraju, w którym żyją. Nie znają jego atrakcji turystycznych [niewliczam w to sławnych wśród Polaków Cliffs of Moher], jego przedstawicieliświata literackiego, sportowego, muzycznego, czy politycznego. Wiedzą natomiastwszystko na temat zasiłków, które im się należą.

 

Wśród naszych znajomych jest też pewna rodzina, będącalekkim pośmiewiskiem w naszym środowisku. Polacy w średnim wieku. Do Irlandiiprzyjechali kilka dobrych lat temu. Z jednym dzieckiem bodajże. Ona od dawnanie pracuje, on kiedyś coś gdzieś robił. Od dłuższego czasu mają lepszezajęcie. Tak bardzo wzięli sobie do serca biblijny nakaz zaludniania ziemi, żew ciągu tych kilku lat dorobili się prawie połowy drużyny piłkarskiej. Awszystko to z miłości do „benefitów”.

 

A teraz Drodzy Państwo wyobraźmy sobie taką sytuację. DoPolski zaczynają masowo zjeżdżać obcokrajowcy. Ale nie Niemcy, nie Amerykanie.Tylko Ukraińcy, Białorusini, Rumuni, Litwini. Część z nich zatrudnia się wróżnych sektorach, a część wykazuje się cwaniactwem. Zwęszywszy przyjaznysystem socjalny, faworyzujący rodziny wielodzietne, postanawiają iść nałatwiznę. Rejestrują się jako bezrobotni, siedzą w domu, nie chcą szukać pracy.Są chamscy, głośno się zachowują w miejscach publicznych, nie lubią Polaków,mówią do nich w swoich obco brzmiących językach. Proszę odpowiedzcie uczciwie:nie przeszkadzałoby Wam to?

 

Niektórym Irlandczykom przeszkadza taka postawa Polaków. Ija naprawdę się im nie dziwię. Mnie też przeszkadza, bo negatywnie rzutuje nanas wszystkich. Na tych, którzy chcą uczciwie żyć w Irlandii, którzy chcą tu wspokoju pracować. Coraz częściej słyszy się głosy krytyki: że Polacy kombinują,że powinni wracać do Polski. Naprawdę sądzicie, że ta niechęć wzięła się zniczego? Tak po prostu?

 

Po czterech latach życia w Irlandii, mam już dośćsłuchania narzekań Polaków. Narzekań na wszystko. Na pogodę, na głupotętubylców, na ich rzekomy, wredny charakter. Oczywiście, że są tu ludzie, którzynie grzeszą inteligencją, którzy wyzyskują, oszukują, etc. Ale gdzie ich niema? Wskażcie mi choć jeden kraj. Na litość boską, miejmy w sobie choć odrobinęsamokrytycyzmu. Też nie jesteśmy idealni. W większości przypadków niechęci doPolaków, to NASZE zachowanie leży u jej źródła.

 

***

Na koniec przypominam o trwaniu mojego blogowego konkursu,w którym do wygrania jest film – szczegóły tutaj.