środa, 1 grudnia 2010

z wyrwanej kartki pamiętnika

Dwa dni opadów śniegu, kilka(naście) stopni mrozu,kilkucentymetrowa warstwa białego puchu i życie w moim małym mieście zostało przewróconedo góry nogami. Nie można powiedzieć, że miasto zamarło, ale tempo życiazdecydowanie zwolniło. Zwolnili też kierowcy na drogach. Irlandczycy, nieprzyzwyczajeni do śniegu i mrozu, w większości przypadków zachowują wyjątkowąostrożność na drogach. Trafić na samochód snujący się po osiedlu 20km/h to nieproblem. Tubylcy dzwonią do radia i zadają przeróżne pytania: czy powinien zacząćwozić gaśnicę / łopatę w aucie? A co z łańcuchami na koła?

 

Z niedowierzaniem patrzę na fotki zrobione w grudniu 2006roku. Święta Bożego Narodzenia, śniegu brak. Rok później ta sama sytuacja:pozujemy przed domem, bez kurtek, bez czapek. W ogródku zielona trawa, naparapecie doniczki z kwitnącym (!) geranium. Tylko świąteczne ozdoby przeddomem sąsiada przypominają, że to Boże Narodzenie.  Zima w 2008 roku przyniosła podobne sceny. Wzeszłoroczną pojawił się śnieg. Była gołoledź i zwiększona ilość wypadków nadrogach. Doskonale pamiętam ten widok: tylko w jednym rzędzie domów na naszymosiedlu dwa rozbite auta. W tym jedno nasze. Pamiętam też te kilkanaścienajgorszych sekund w moim życiu i przerażającą, natarczywą myśl: Boże… zarazsię rozbijemy!

 

***

Wtorek, ostatni dzień listopada 2010 roku. Wstaję z łóżkai widzę, że mamy pierwsze poważne opady śniegu. Dzieci wychodzą na ulice, alezamiast wsiąść do szkolnego autobusu, po chwili wesoło wracają do domów. Szkołysą zamknięte. Wystawiony przed dom kubeł z odpadkami stoi tak przez cały dzień.Śmieciarka tutaj nie dociera.

 

Stoję przy oknie i z delikatnym uśmiechem na twarzyobserwuję to, co dzieje się na osiedlu. Nie wiedziałam, że mieszka tu aż tyledzieci! Powstają pierwsze bałwany, padają pierwsze kule śnieżne. Słychać wesołyśmiech, pokrzykiwania, a z oddali żałosne dziecięce wołanie: „nie chcę jeszczewracać!”.

 

Mam przymusowe wolne od pracy. I mnóstwo energii. Wpadamna pomysł zrobienia Połówkowi niespodzianki. Wciągam zimowe buty, zakładamczapkę, kurtkę, rękawiczki i wychodzę z domu. Dobrze znów słyszeć śniegtrzeszczący pod butami. Po pokonaniu kilku kilometrów docieram do centrummiasta.  Moje jeansy są mokre od śniegu.Kupuję cappuccino dla Połówka i idę do niego do pracy. Zobaczyć jego zaskoczonąminę – bezcenne!

 

Bezceremonialnie korzystam z wolnego dnia. Wychodzę zjednego sklepu, wchodzę do drugiego. Powoli zapada zmrok – od minionejniedzieli miasto zdobią świąteczne światła. Odwiedzam bibliotekę, wypożyczamcztery książki i wracam do domu. Jest zimno, ciemno, a padający śniegprzesłania mi widok. Z ulgą docieram do domu i ściągam mokre spodnie. Wieczórspędzam w łóżku czytając Dostojewskiego i Archera.

 

***

Środa. Dalszy ciąg atrakcji. Znów mam wolne. Szkoły nadalzamknięte, choć śniegu dzisiaj mniej. Odwołane zostaje biznesowe spotkaniePołówka, a także moje wieczorne zajęcia. Po południu dzwoni Mary i przeprasza,że nie może po mnie dzisiaj wpaść. Spodziewałam się tego. Mówię, że nic się niestało. Wygląda na to, że po raz pierwszy od dawna spędzę środowy wieczór wdomu. Nice.

 

Ciekawa jestem, co przyniesie jutrzejszy dzień.