niedziela, 9 lutego 2014

"Gaumardżos! Opowieści z Gruzji" - pseudorecenzja

To nieprawda, że nie zwracam uwagi na okładkę książki. Pewnie lepiej by brzmiało, gdybym napisała, że jej oprawa nie ma dla mnie żadnego znaczenia i że na dobrą sprawę kupiłabym daną książkę nawet wtedy, gdyby na jej froncie znajdował się najbrzydszy z najbrzydszych, nagich zadów świata. Prawda jest jednak taka, że jako urodzona estetka i stuprocentowy wzrokowiec, lubię to, co ładne i przyjemne dla oka.



„Gaumardżos! Opowieści z Gruzji” Anny i Marcina Mellerów to jedna z wielu książek, które znajdowały się w moim świąteczno-noworocznym stosie, a zarazem jedna z pierwszych, po które wyciągnęłam ręce. Nie pozwoliłam jej długo leżeć bezczynnie, mimo że Gruzja zdecydowanie nie leży w pierwszej dziesiątce krajów, do których chciałabym zawitać w najbliższym czasie.



Książka kusiła mnie tak, jak białe pralinki Lindora zawsze wodzą mnie na pokuszenie, kiedy jestem na diecie. Uległam jej ostatecznie, ale w przeciwieństwie do słodkości nie poszło mi to w boki, ani bokiem też nie wyszło.


Zaczynając ocenę od tego, co najbardziej widoczne, czyli od „opakowania”, książka jest taka jak lubię. Miękka okładka ze skrzydełkami, ciekawa oprawa zachęcająca do zapoznania się z treścią, elegancki papier dobrej jakości. Bardzo atrakcyjny wyrób poligraficzny i introligatorski. Już na samym wstępie przyznałam jej za to dużego plusa.


Nie była to jedynie uczta dla oczu, lecz przede wszystkim dobrej jakości strawa dla umysłu. „Gaumardżos!” znajduje się w tej komfortowej pozycji, że jest to moja pierwsza pozycja traktująca o Gruzji, zatem nie mogę jej mimowolnie zestawiać z żadną inną.


Książka powstała z miłości do Gruzji. Zarówno Anna jak i Marcin żywią gorące uczucie do tego kraju. I to widać. Nie jest to zatem obiektywna książka podróżnicza, ale też nigdy nie miała zamiaru pretendować do takiego tytułu. Zresztą, jak we wstępie piszą Mellerowie: nie jest to ani przewodnik, ani książka podróżnicza, ani zbiór reportaży. Powiedzmy, że „Gaumardżos!” jest takim książkowym odpowiednikiem szaszłyka. On zawiera różne kawałki mięsa i warzyw, a ona przeróżne opowieści. Te zabawne, te smutne, absurdalne, jak i te przyprawiające o ciarki. Całość jednak doskonale przybliża nam Gruzję i mentalność Gruzinów. Daje nam przedsmak tego, czego należy się spodziewać. Po części radzi też, co zrobić, by zminimalizować szok kulturowy.


Cieszę się, że autorzy nie umieścili ostatniego rozdziału gdzieś na samym początku książki, bo pewnie nieco bym się zniechęciła do jej lektury. Był on dla mnie przeładowany historią i, co tu dużo mówić, po prostu nudnawy. Pomijając ten mały mankament, „Gaumardżos!” czytało mi się naprawdę przyjemnie. Cała reszta utrzymywała moje zainteresowanie na stałym, dość wysokim poziomie.


Książkę napisano w ładnym stylu i wzbogacono sporą ilością zdjęć, przez co przebrnęłam przez nią z łatwością. Lekkie pióro Marcina nie uszło mojej uwadze. Mellerowie są po prostu dobrzy w tym, co robią. Reporterstwo i dziennikarstwo to ich kawałek chleba. Z zapisanych kart „Gaumardżos!” wyłonił mi się obraz ludzi nie tylko do szaleństwa zakochanych w Gruzji, lecz przede wszystkich oczytanych, elokwentnych, wykształconych. Ciekawych. I posiadających dar zainteresowania innych swoim konikiem – tematami, które może nie do końca leżą w obrębie zainteresowań ich rozmówców/czytelników. Sięgnęłabym po kolejną książkę ich autorstwa.


Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Czy gdyby Mellerowie byli zwykłymi szarakami, przeciętnymi zjadaczami chleba, czy wtedy również mogliby liczyć na tak ciepłe przyjęcie i tyle dobra ze strony Gruzinów? Ich losy mimowolnie przywodzą mi na myśl przypadek Tony’ego Hawksa, który pewnego dnia postanowił objechać autostopem Irlandię, taszcząc ze sobą… lodówkę [tu przy okazji polecam jego książkę „Round Ireland With A Fridge”]. Bez odpowiedniego nagłośnienia akcji, bez konkretnej pomocy nie byłoby mu tak łatwo tego dokonać.


Książka dobra jako preludium do czegoś więcej – prawdziwej gruzińskiej przygody. Obowiązkowa pozycja dla tych, którzy wybierają się do tego kraju. A już szczególnie dla tych, którzy chcieliby oprócz zwykłych waliz, zabrać bagaż potrzebnych informacji, by potem nie zachowywać się jak głupi Jaś i nie rozdziawiać gęby w kontakcie z tym, co odmienne.