niedziela, 2 grudnia 2018

Wanna czyni mnie lepszym człowiekiem


Ale mi brakowało takiego niskolotnego popisania sobie, nawet sobie nie wyobrażacie!
Ja wiem, że na blogu bieda i nędza, przez co mogę Wam niechcący wysyłać sprzeczne sygnały [że niby nie mam weny/czasu, że blog mnie znudził i tym podobnie], ale nic bardziej mylnego. W przeciągu dwóch ostatnich tygodni myślałam o nowym wpisie częściej niż faceci o seksie!
Początek grudnia, wow! Teraz to już pójdzie z górki. Nim się obejrzymy, będziemy siedzieć przy świątecznym stole, poluzowywać gumki w majtkach i popuszczać pasa - a co niektórzy gazy, ale wiadomo, tylko mężczyźni, bo kobiety tego nie robią ;) - stękać jak nam ciężko, zarzekać się, że od poniedziałku to już na bank dieta, obmyślać zemstę na wrednej teściowej, która znów sprezentowała nam obciachowe skarpetki/sweterek świąteczny i zastanawiać się, komu można by przekazać w przyszłości nasz nieudany upominek.
A tak całkiem poważnie, to mamy już za sobą listopad, a co za tym idzie - Narodowe Święto Niepodległości, Święto Dziękczynienia, Black Friday, a nawet Cyber Monday. To z kolei teoretycznie oznacza, że żer skner już się zakończył, a ich tajne skrytki pękają w szwach od łupów upolowanych na okazyjnych przecenach. Nie jestem zakupoholiczką, prywatnie hołduję idei rozsądnego minimalizmu, ciągle mam w pamięci dantejskie sceny z kanadyjskiego "Consumed", który można obecnie oglądać dzięki uprzejmości Netfliksa w Irlandii, nie cierpię zagraconych przestrzeni, ale umiem mądrze omijać marketingowe pułapki i korzystać z tych promocji, które faktycznie są okazyjne i prawdziwe. Dlatego udało mi się kupić trochę rzeczy, głównie drobnych prezentów, żadnych tam szaleństw; sześćdziesięciocalowych telewizorów, jacuzzi, basenów itp., itd.
Daleka jestem od bezmyślnego naśladowania innych i choć lubię owce, to nie chcę mieć nic wspólnego z owczym pędem. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się jednak idea Dnia Dziękczynienia i uważam, że fajnie by było, gdybyśmy spróbowali zainspirować się tym amerykańskim [i nie tylko] zwyczajem  i zaszczepić go także na  naszym rodzinnym gruncie. Nic innego nie wydaje mi się tak godne naśladownictwa jak właśnie to.
Wdzięczność to w ogóle jest przepiękna cecha, ale trochę jakby traktowana po macoszemu. Trochę jakby nie z tego pokolenia, trochę jakby na wymarciu. Trochę jak UFO. Wszyscy słyszeli, mało kto widział i doświadczył na własnej skórze.
Nawet teraz, gdybym poprosiła Was o szybkie wypunktowanie pięciu sytuacji, w których spotkaliście się z a) wdzięcznością, b) niewdzięcznością wobec siebie, to jestem niemal pewna, że łatwiej byłoby Wam wywiązać się z tego drugiego zadania. Bo jednak z niewdzięcznością spotykamy się tak często i pod tak różnymi formami, że nie ma chyba człowieka, który by jej nie doświadczył. To może być wszystko: pożyczenie książki/pewnej kwoty pieniędzy przez kogoś i nieoddanie jej, wystawienie do wiatru przez kogoś, kogo się wspierało długie lata, niedocenianie rodziców za wszystko, co dla nas zrobili, niepodziękowanie kierowcy za to, że specjalnie dla nas zatrzymał autobus... Wdzięczność zaś wydaje się być na jej tle czymś, czego dostępują tylko nieliczni. Takim sekretnym portalem tylko dla wtajemniczonych. Ewidentnie mamy do czynienia z zaburzeniem proporcji, z dysonansem w częstotliwości występowania tych dwóch zjawisk. Tak być nie powinno.
Wiem, że na świecie jest mnóstwo biedy, ubóstwa, zła i przemocy, ale mimo wszystko, większość z nas tutaj obecnych i naszych bliskich żyje w niesamowicie komfortowych czasach. W czasach, w których można się zatracić pod wieloma względami. Nikt z nas nie musi oglądać czołgów na ulicach, gwałtu i mordu na naszych bliskich, nikt nie musi martwić się, czy nie spadnie nam na głowę bomba, ani tym, czy będziemy mieć za co wykarmić gromadkę dzieci.
Śpimy w czystej pościeli, na miękkich łóżkach, koło swoich mężów i żon. Korzystamy z dobrodziejstw Internetu, urządzeń sanitarnych w naszych nowoczesnych i ciepłych łazienkach, zamiast szczękać zębami w rachitycznych, drewnianych wychodkach na świeżym powietrzu. Kupujemy, bo mamy pieniądze, podróżujemy, bo możemy. Konsumujemy na potęgę. I co najgorsze - robimy to bezmyślnie, z rzadka tylko poświęcając sprawom wielkiej wagi swoje pięć minut.
Zaśmiecamy i niszczymy planetę, podcinając gałąź na której siedzimy, bo jesteśmy tak egoistyczni i zapatrzeni w siebie, że nie interesuje nas to, jaki świat pozostawimy dla przyszłych pokoleń, ani to, ile gatunków zwierząt wymrze w skutek naszego szkodliwego działania. Nie jesteśmy wdzięczni za to, co mamy i nie staramy się utrzymać - ani tym bardziej poprawić - taki stan rzeczy. Za to nad wyraz często wykazujemy się postawą roszczeniową. Wszystko się nam należy. Bo tak! Bo tacy jesteśmy wspaniali i wyjątkowi!
Większość z nas wychowała się w dobrych czasach, w których mieliśmy prawie wszystko, co było nam niezbędne do godnego życia, ale tylko mniejszość nauczyła się wdzięczności za to. Tylko garstka z nas urodziła się, mając ją we krwi i w genach. Cała reszta musi się jej nauczyć. Tak, jak uczymy się pisania, czytania, chodzenia i mówienia.
Warto uczyć dzieci wdzięczności, bo one z natury mają z tym problem. Wdzięczne dziecko to - z dużym prawdopodobieństwem - wdzięczny dorosły. Warto siebie uczyć wdzięczności i okazywać ją szczególnie tym, których kochamy. Tak łatwo jest przejść do porządku dziennego nad tym wszystkim, co jest w naszym życiu dobre. Tak łatwo zapomnieć, że wcale nie zawsze tak musi być.
Cały czas uczę się wdzięczności.
Jako dziecko miewałam z nią problemy. Potrafiłam być wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy podarunek, za dwa złote otrzymane od babci, ale nie potrafiłam wyrażać wdzięczności za troskę, miłość, opiekę. Wtedy nie do końca wiedziałam, ile trudu i znoju kosztuje mamę moje wychowanie. Ile łez ja ją kosztuję, bo nie ukrywajmy, bywały takie sytuacje, w których powiedziałam jej trochę gorzkich słów. Pomimo tego, że byłam dobrym dzieckiem i nie sprawiałam wielkich problemów wychowawczych, nie piłam, nie ćpałam, nie paliłam, nie kradłam, a do tego dobrze się uczyłam, to jednak moja niewyparzona gęba i nieposkromiony temperament robiły swoje i te gorzkie, obrazoburcze słowa czasem padały. Nie było ich zbyt dużo, ale każde było niepotrzebne. Dostałam za to swoją nauczkę - do dziś pamiętam te wstydliwe momenty i te słowa, które nie powinny paść. Dwie dekady później nadal parzą mnie jak cholera. Jak płonąca suknia, która zabiła córkę Kreona. I tak jak ona trochę zabijają od środka, co wydaje się być uczciwą ceną za płacenie komuś w tak paskudny sposób za jego bezwarunkową miłość.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moje dzieciństwo, mimo że nie do końca usłane różami, pozwoliło mi doświadczyć wielu stanów. Nie da się zaprzeczyć, że znacząco wpłynęło też na to, jakim człowiekiem jestem dzisiaj. Dało mi podwaliny, na których mogłam powoli zacząć budować dzieło zwane wdzięcznością. Łatwo nie jest, bo nadal mam takie dni, kiedy więcej rzeczy jest na "nie" i nic nie wydaje się być na "tak", ale pracuję nad tym i to jest najważniejsze. To orka na ugorze, ale grunt, to się nie poddawać. Słodką nagrodą jest dla mnie satysfakcja za odczuwanie wdzięczności, okazywanie jej i czynienie dobra.
A kiedy najczęściej ją odczuwam? W zimne, mokre i ponure dni. Jesienno-zimową porą.  Kiedy po męczącym dniu w pracy wracam do domu, zapalam świeczki w łazience, odpalam audiobooka i zanurzam się w gorącej wodzie. Jedno z lepszych doznań. Emocjonalne i fizyczne katharsis. Cudowna, błoga nirwana.
Wtedy też często wracam pamięcią do czasów dzieciństwa, kiedy to tylko mogłam pomarzyć o takiej luksusowej kąpieli, jako że w rodzinnym domu mieliśmy problem z bieżącą, gorącą wodą. W efekcie tego na co dzień dbałość o higienę sprowadzała się do korzystania z miednicy. Z wanny korzystało się od wielkiego dzwonu, głównie w sobotę, po uprzednim nagrzaniu wody w wielkim garze, który dzięki swoim gabarytom spokojnie mógłby służyć za kocioł czarownicy albo kanibali, a i wtedy można było zapomnieć o napełnieniu jej do pełna wodą.
Dziś wanna już nie jest dla mnie luksusem, ale nadal doskonale pamiętam czasy, kiedy była. I jestem wdzięczna, tak bardzo jestem wdzięczna, za to, że żyję w takich a nie innych warunkach. To właśnie w czasie tych relaksujących, gorących kąpieli rozmyślam nad tym, co było i jest, planuję najbliższe czynności, układam w myślach posty i dziękuję Bogu w myślach za wszystko, co mam. Wanna czyni mnie lepszym, bardziej wdzięcznym człowiekiem.
A jak jest w Waszym przypadku? Za co jesteście wdzięczni? Bo mam szczerą nadzieję, że macie takie momenty, w których "pochylacie" się nad swoim życiem i wyrażacie stwierdzenie, że tak naprawdę to jesteście niebywałymi szczęściarzami, bo macie to i tamto, i że nie zamienilibyście swojej egzystencji w cieniu na tę w świetle jupiterów, jaką prowadzi wiele celebrytów i gwiazd.
Tak na zakończenie - wiecie, że w Polsce też obchodzi się Święto Dziękczynienia? Wszystko za sprawą arcybiskupa Kazimierza Nycza, który ustanowił pierwszą niedzielę czerwca Świętem Dziękczynienia w archidiecezji warszawskiej. Pierwsze obchody odbyły się 1 czerwca 2008 roku pod hasłem, które bardzo przypadło mi do gustu:  "Dziękuje nie kłuje". Na razie jest to tylko święto lokalne, ale być może dożyjemy czasów, kiedy będzie ogólnonarodowe? A z haseł, które chciałabym, abyśmy my wszyscy wzięli sobie do serca jest nie tylko to powyższe, ale także sparafrazowane słowa prezydenta Kennedy'ego: "nie pytaj, co świat może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla świata".