Pokazywanie postów oznaczonych etykietą McCourt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą McCourt. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 listopada 2013

Pseudorecenzja "Nauczyciela" Franka McCourta


O Franku McCourt, „amerykańskim” pisarzu z irlandzkimi korzeniami, słyszał chyba każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą. Dziwnie jest mi nazywać go Amerykaninem choćby ze względu na jego dzieciństwo, irlandzkich rodziców, przodków i takież nazwisko. Choć większą część życia pisarz spędził w USA, gdzie się urodził, to jednak te kilkanaście młodzieńczych lat spędzonych w Irlandii bezdyskusyjnie odcisnęło na nim niezatarte piętno i dość mocno go ukształtowało. Z kolei charakterystyczny irlandzki akcent przez długi czas nie pozwalał zapomnieć ani Frankowi ani jego środowisku, skąd wywodzą się jego korzenie.

Dorobek literacki McCourta jest nad wyraz skromny, ale jednocześnie imponujący. Wszak nie liczy się ilość, lecz jakość. Z trzech napisanych przez niego książek największy rozgłos uzyskała ta pierwsza, „Prochy Angeli” (1996), poświęcona jego, jakże dalekiemu od beztroski, dzieciństwu w irlandzkim Limericku. To właśnie ona przyniosła mu sławę, rozgłos, sukces i pieniądze. To ona diametralnie odmieniła życie mającego wówczas 66 lat Franka. Z „niewidzialnego człowieka”* przeistoczyła go w „media darling”, którym nagle interesują się niemal wszyscy.

Trzy lata później na rynku pojawiła się druga powieść McCourta „’Tis” będąca kontynuacją losów Franka, tym razem na ziemi Wuja Sama, gdzie nasz młody bohater rozpoczyna dorosłe życie. „Teacher Man” („Nauczyciel”) opublikowany w 2005 roku okazał się łabędzim śpiewem pisarza. McCourt zmarł cztery lata później, dokładnie miesiąc przed swoimi 79. urodzinami. Jakkolwiek absurdalnie by to zabrzmiało: wraz z nim zmarły też wszystkie powieści nienarodzone, które nie zdążyły jeszcze wyjść spod jego pióra. Wątpię, by McCourt - posiadający dar gadulstwa i jakże bogate doświadczenia – nie miał już żadnej ciekawej historii do opisania.

McCourt zaistniał jako pisarz w wieku 66 lat. Gdyby ktoś zastanawiał się, co zabrało mu tak dużo czasu, Frank umieścił odpowiedź na kartach swej ostatniej powieści: „uczyłem”**. Przez całe trzydzieści lat swojego życia pisarz robił to, co u niektórych wywołuje koszmary nocne i to, co wraz z upływem czasu traci na prestiżu. Uczył. I o tym właśnie jest „Teacher Man”, książka, o której chciałam napisać dziś parę słów.

„Nauczyciel” to nie poradnik dla nowicjuszy, to nie żaden zbiór złotych rad i wskazówek. To nie książka objawiająca nam sposób na to, jak stać się idealnym nauczycielem i ekspertem w swoim fachu. Nie jest to również powieść traktująca stricte o nauczycielach i edukacyjnym światku. Nie jest to pozycja od nauczyciela tylko i wyłącznie dla nauczycieli, lub dla tych, którzy myślą o obraniu takiej ścieżki.

O czym zatem jest „Teacher Man”? Przede wszystkim o człowieku niedoskonałym, a dopiero później o nauczycielu, który przechodzi przez różne stadia. Na początku jest tylko zwykłym żółtodziobem, który na starcie swojej kariery w nowojorskich szkołach średnich porusza się nieco po omacku. Poczciwą metodą prób i błędów uczy się, jak zapanować nad amerykańskimi nastolatkami: dzieciakami nie zawsze z dobrych domów, nabuzowanych hormonami, zbuntowanymi, zakochanymi, rozkapryszonymi, znudzonymi… Sam musi wypracować sobie metodę. Te, które zna z własnego, irlandzkiego podwórka, nie bardzo dają się zastosować w nowym, amerykańskim otoczeniu. Bo w Irlandii za jakiego czasów nie było nastolatków. Widziało ich się tylko w amerykańskich filmach: humorzastych, gburowatych, złośliwych. W Irlandii były tylko dzieci. Dzieci, które do czternastego roku życia chodziły do szkoły, a za nieposłuszeństwo i złe zachowanie dostawały porządne lanie.

Nie bez kozery zwykło się raczyć wrogów klątwą: „obyś cudze dzieci uczył”. Ten zawód wymaga nie tylko twardego charakteru i predyspozycji, lecz także pewnego rodzaju elastyczności: aby naprawdę dotrzeć do ucznia, trzeba nieraz wyjść ze swojej nauczycielskiej skóry i przeistoczyć się w rolę psychologa, pocieszyciela, matki/ojca, przyjaciela…

„Teacher Man” to także powieść o stopniowym samodoskonaleniu się. Nauczyciel-żółtodziób z pierwszych stron książki staje się w jej późniejszej części doświadczonym wyjadaczem chleba z silnie rozwiniętym „psim instynktem”, dzięki któremu już po kilku minutach spotkania z nową klasą, jest w stanie wywęszyć jej „skład chemiczny”. To powieść także o nieprzewidywalności życia i o spełnianiu marzeń. Czasami trzeba czekać na ich realizację długie lata, ale jak pokazuje przykład autora, cierpliwość popłaca.

McCourt zgrabnie przemyca do powieści historie z własnego życia. To między innymi dzięki nim książka nie jest suchym zapiskiem jego nauczycielskiej kariery. „Teacher Man” jest nade wszystko pamiętnikiem, o czym informuje w podtytule słowo „A memoir”. A jako że w pamiętniku zwykło się zapisywać swoje prawdziwe, ukryte nieraz myśli, „Nauczyciel” nie raczy nas politycznie poprawną papką. McCourt nie bał się napisać tego, co zapewne nie raz i nie dwa w chwilach słabości i zwątpienia pomyślało sobie większość nauczycieli. I choć nie do końca pochwalam niektóre czyny pisarza z jego prywatnego życia, to jednak podoba mi się to, że Frank w swojej książce pisze prawdę. Że nie usiłuje się wybielać i uchodzić za ideał.

Podobały mi się jego niekonwencjonalne metody nauczania: niestandardowe lekcje leksyki, zajęcia kreatywnego pisania, bardzo ludzkie i życzliwe podejście do ucznia. Czasami mu współczułam, czasami zazdrościłam. Ubolewałam nad tym, że nie mogę przeczytać prac domowych jego uczniów, bo ich tematyka była niezwykle pomysłowa i interesująca. I takie też zapewne były prace, bo jak nieraz udowodnili Frankowi jego podopieczni podrabiając usprawiedliwienia, na brak bujnej wyobraźni zdecydowanie nie mogli narzekać.

Przyjemna lektura o niestandardowym nauczycielu z dziwnym akcentem i momentami niewyparzoną gębą, który potrafił zdobyć szacunek i uwagę nie ograniczając się do tradycyjnych metod przykuwania uwagi amerykańskiego ucznia – jedzenia i seksu.


 

____

* ”In the world outside the school I was invisible”

** “I was teaching, that’s what took me so long”