środa, 4 grudnia 2024

All I Want For Christmas Is Peace

 

Dość specyficzny jest w tym roku dla mnie okres Adwentu. W zasadzie to jak cały 2024 rok.

Z reguły o tej porze nie dość, że tryskałam radością na myśl o nadchodzących świętach, to do tego byłam też wzorem niemal perfekcyjnej organizacji czasu.

W sekretnych skrytkach spokojnie spoczywały sobie te bożonarodzeniowe upominki, które zostawały ze mną w Irlandii, inne zaś transportowane były przez kuriera do Polski.

W salonie zazwyczaj stała już imponująca i rozłożysta jodła ‒ rozprzestrzeniając w pokoju subtelny zapach żywicy i lasu ‒ która każdorazowo cieszyła oko, kiedy na nią natrafiało.

Długopis niemal parzył mnie w dłoń, bo tak się paliłam do wypisywania stosu świątecznych kartek i zdobienia ich okazjonalnymi znaczkami i nalepkami.

Zazwyczaj miałam już jakieś blade pojęcie o świątecznym menu. Wiedziałam, co chcę mieć na stole, a czego nie.

W tym roku zaś jestem swoim całkowitym przeciwieństwem. W zasadzie nie zrobiłam jeszcze nic z powyższych rzeczy. Dziś dopiero łaskawie zamówiłam karnet świątecznych znaczków. Jeśli zamówienie zostanie zrealizowane w szybkim tempie, to jest szansa, że moje kartki dotrą do Polski na czas, a nie dopiero po Nowym Roku.

Pewnie bardziej by mnie to wszystko ekscytowało, gdyby nie to wszechobecne sianie paniki. Jedno trzeba mediom przyznać ‒ skutecznie opanowały sztukę wzniecania strachu. Jak tylko mogę, unikam tych wszystkich hiobowych wieści i straszliwych tytułów, które tak dobrze się klikają, ale one i tak znajdują sposób, by do mnie dotrzeć i dobitnie przypomnieć mi, w jak niepewnych czasach żyjemy. I jak głupi, niewdzięczni, egocentryczni, lekkomyślni i żądni władzy są ludzie. Szczególnie ci na wysokich, rządowych stołkach, bo w dużej mierze to właśnie oni rzucają te straszne cienie na życie nas, maluczkich.

Daleko mi do panikary, chyba jednak bliżej mi do naiwnej optymistki do końca wierzącej, że będzie dobrze. Z lekkim politowaniem patrzyłam na tych, którzy parę lat temu rzucali się na sklepowy towar, aby porobić dożywotnie zapasy na okres zarazy. Ani wtedy, ani teraz nie wyrywam włosów z głowy i nie "sram żarem", jak to brzydko, ale bardzo obrazowo mówi młodzież, jestem jednak już zmęczona tą gęstą i niepewną atmosferą, która wisi nad nami niczym miecz Damoklesa, a w ostatnich tygodniach to już w ogóle wydaje się opadać coraz bliżej karku i muskać go swoim ostrzem. Tylko patrzeć, aż poleje się krew.

Nie wiem, jak Was, ale mnie męczy już to życie na krawędzi. Ten brak kontroli. Ta niepewność, czy jutro nadejdzie, czy będzie nam dane doczekać spokojnych świąt, kolejnego roku, kolejnej wiosny.

Z tego też powodu nie wybiegam myślami w daleką przyszłość, nie rezerwuję żadnych wyjazdów wakacyjnych, choć w ostatnich latach tak właśnie robiłam. Teraz, chyba jak nigdy wcześniej za naszego życia, wypadałoby cieszyć się dniem dzisiejszym, tak jakby jutra miało nie być.

Cieszę się nim. Wbrew temu, co możecie pomyśleć, nie dopadła mnie totalna anhedonia czy depresja. Nie jest to też sezonowe obniżenie nastroju ‒ może trudno w to komuś uwierzyć, ale autentycznie lubię tę przytulną porę roku. Doceniam jej uroki i biorę z niej to, co najlepsze.

Tydzień temu Amerykanie świętowali Dzień Dziękczynienia, ja również nie zapomniałam wysłać w eter moich prywatnych podziękowań. Nie było wśród nich dziękczynnych słów za łupy upolowane w czasie komercyjnych żniw, Black Friday i Cyber Monday, bo nie wydałam na nie ani jednego euro. Raczej wdzięczność za wszystkie te oczywiste "drobnostki" codziennego użytku, za moich bliskich.

Jako że żyjemy w przedziwnych czasach, nadal mam dużą przyjemność gościć w ogródku moich kolczastych towarzyszy! Pogodę mamy w kratkę, jednego dnia siarczysty (jak na tutejsze warunki) mróz, -5°C, innym razem nawet balsamiczne... 16 stopni, więc nie ma się co dziwić, że jeżyki zgłupiały i same nie wiedzą, czy to zima czy wiosna. 


Codzienne wieczorem jestem więc na posterunku, jak Skawiński w "Latarniku" Sienkiewicza. Gaszę światło w kuchni, świecę w ogródku, i z lubością podglądam zza zasłony nocne życie kolczastych ssaków. Mam przy tym głęboką nadzieję, że żaden sąsiad z naprzeciwka nie weźmie mnie za wstrętnego perwersa, opacznie doczepiając sobie łatkę obiektu moich niezdrowych zainteresowań i voyeuryzmu.

Małe przyjemności. Proste radości. Oswojona codzienność. To się dla mnie liczy.  

Kiedy, ktoś pyta mnie, co chciałabym dostać na gwiazdkę, myślę sobie, że chcę tylko pokoju na świecie. Szansy na spokojne życie. W zasadzie nic innego nie potrzebuję.

Pokoju. Tylko tyle i aż tyle.

Dajcie znać, jak to u Was wygląda. Sympatyzujecie z moim wpisem, czy też może zupełnie nie przejmujecie się tym wszystkim, co dzieje się wokół Was? No i jak tam Wasze nastroje? Poczyniliście już przygotowania do świąt albo... wakacyjnych wyjazdów? Z chęcią poczytam, jak to u Was wygląda.

No i sorry za ten tekst. Musiałam się wygadać!

18 komentarzy:

  1. Każdy ma jakiś tam swój sposób reagowania na rzeczywistość. Jeśli o mnie chodzi, ani nie unikam hiobowych wieści, ani się nimi nie sztacham. Kiedy przydają się jako ostrzeżenie, robię to, co mogę zrobić, a jak nie mogę zajmuję się swoimi sprawami. W tym roku, podobnie jak w zeszłym, zamykamy dom na cztery spusty i lecimy do moich rodziców. Możemy sobie na to na szczęście pozwolić - oboje mamy wolne w pracy i brak podopiecznych w domu. Gdy zostajemy w Irlandii (tak było w czasie pandemii), w domu nie ma ozdób, a wigilię spędzamy przy laptopach, połączeni wirtualnie z rodziną - oni jedzą swoją kolację, a my swoją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy orze, jak może, jeden lepiej - drugi gorzej ;) A że ja nie z tych, co topią swoje smutki w alkoholu...
      Staram się nie przejmować tym, na co nie mam wpływu. Nie panikowałam z powodu pandemii, nie pakowałam się, kiedy za wschodnią granicą Polski wybuchła wojna, jednak tym razem zagrożenie wydaje mi się bardziej namacalne, przez co mocniej mnie to dotyka. Chyba po prostu miarka się przebrała.

      Usuń
  2. Od dawna mam juz tak ze nie wybiegam myslami w przyszlosc, to zasluga mojego stanu zdrowa, moich chorob, szczegolnie jednej takiej nieuleczalnej czyli z wyrokiem smierci. W pewnym sensie mam latwiej przyjmowac zle swiatowe wiesci, na zasadzie co bedzie to bedzie, bo i tak czekam na smierci, mam tak od 2005 roku, wiec przyszlosc moja wydluzyla sie, no i tak sobie zyje z dnia na dzien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dużo tego oczekiwania, Tereso :(
      Rozumiem Cię. Zdecydowanie łatwiej zniknąć z tego łez padołu, kiedy nie ma się kotwicy w postaci dalekosiężnych planów, rodziny, czy po prostu czegokolwiek innego, co się kocha i czym człowiek chciałby nacieszyć się jak najdłużej. Albo kiedy dotarło się już do schyłku swojego życia. A kiedy zdrowia brakuje, to już w ogóle taka śmierć może być wybawieniem.
      Pomimo ciężkiej tematyki mojego komentarza przesyłam Ci bardzo serdeczne pozdrowienia i dużo ciepłych myśli :)

      Usuń
    2. Och moze ta tematyka nie taka ciezka, a jak sie nie ma dalekosieznych planow i wielkich oczekiwan, to kazda mala rzecz cieszy, to co niby zwyczajne staje sie nadzwyczajne. Wlasnie raduje mnie czytanie "It Starts With Us" i ja przesylam serdecznosci dla Ciebie.

      Usuń
    3. Tak, dużo w tym prawdy, Tereso. Niektórzy jednak nie potrafią cieszyć się z małych rzeczy, ani postrzegać tych zwyczajnych jako nadzwyczajne, przez co ich życie jest z reguły smutne, a oni sami skwaszeni i niezadowoleni z wszystkiego.
      Dobra książka to dla mnie doskonały przykład malej rzeczy, która ogromnie cieszy :) Dostałam niedawno powiadomienie z biblioteki, że czekają na mnie 3 zamówione książki, jeszcze nie sprawdzałam jakie (lubię niespodzianki), mam jednak nadzieję, że jest wśród nich Colleen Hoover :) Dobrej lektury Ci życzę :) Mam nadzieję, że ta również Cię nie rozczaruje.

      Usuń
  3. It sounds like you're embracing the present despite the uncertainties, and I admire that perspective. Your holiday traditions and appreciation for the "small things" in life really shine through. And those hedgehogs—what a perfect metaphor for these unpredictable times! Stay cozy, and enjoy the moments that bring you joy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yes, you're absolutely right, Melody. I'm just doing my best to enjoy my simple life, and to show more gratitude. I'm still learning to be a better person. It's a work in progress! I'm not perfect, but hey, at least I'm trying ;) Thanks for your kind words :)

      Usuń
  4. Przyznam Ci się, że Twój wpis przeczytałam już wczoraj i zawisłam z rękami nad klawiaturą, nie wiedząc co napisać... W końcu dałam spokój, bo nie chciałam pisać na siłę czegokolwiek.
    Dziś tu wróciłam i... dalej jestem zaniepokojona.
    Bo ja zupełnie inaczej żyję i tak sobie pomyślałam, że może źle, że żyję w jakiejś nieświadomości, jak w szklanej kuli?
    Nie oglądam, nie słucham, co mówią wokół. Oczywiście, docierają do mnie jakieś wiadomości, tym bardziej, że mąż jest taką osobą, która "lubi wiedzieć"... ale ja to wypieram, albo po prostu wypuszczam drugim uchem. Nie chcę wiedzieć, nie chcę o tym myśleć.
    Myślę o świętach, przygotowuję się do nich, w tej chwili moją głowę zaprzątają brakujące jeszcze prezenty.
    Dobrze, że się wygadałaś, bo jestem przekonana, że to u Ciebie chwilowe i mam cichą nadzieję, że od momentu, w którym napisałaś ten wpis, coś już się zmieniło?
    Bo jakoś mi to nie pasuje do Twoich dotychczasowych, pozytywnych odczuć...
    Przytulam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, nie ma sensu zmuszać się do pisania, kiedy nie bardzo wie się, co napisać. Wtedy i tak słowa nie chcą układać się w sensowną całość. Znam to uczucie, i to bardzo dobrze, bo często zdarza mi się czytać blogowe wpisy bez pozostawiania śladu po sobie, tak więc jesteś, Iwonko, jak najbardziej zrozumiana i usprawiedliwiona :)

      Nie wiem, co dokładnie Cię zaniepokoiło, ale to absolutnie nie był żaden depresyjny wpis, nic z tych rzeczy. Nie trzeba wzywać pomocy do mnie ;) Po prostu spisałam to, co mi siedziało w głowie. Pod żadnym względem nie jestem panikarą ogłaszającą wszem wobec "że wszyscy zaraz umrzemy", co to to nie :) Nie mówiłam tak, kiedy panowała pandemia, ani później, kiedy Rosja najechała Ukrainę, nie mówię teraz :) Jeśli tak to odebrałaś, to widocznie źle się wyraziłam w moim wpisie - na co dzień zdecydowanie preferuję taką postawę, jaką Ty prezentujesz. Nigdy nie byłam osobą, która codziennie skrzętnie czytała bieżące wiadomości, oglądała wszystkie kanały informacyjne, żyła tym wszystkim i przesadnie się emocjonowała.

      Ja również myślę o świętach, o tym, że trzeba już znieść ozdoby ze strychu, kupić choinkę, udekorować dom, tylko w tym roku - bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - jakoś tak mocniej dociera do mnie cały ten bezsens konsumpcjonizmu, przedświątecznej gorączki, etc. A może po prostu zwyczajnie się starzeję i przemieniam w starą, zgorzkniałą babę, bo prezenty nie są dla mnie najważniejsze, i nie rozumiem, po co ludzie się zapożyczają, po co robią coś z pompą, jeśli ich na to nie stać... Wiesz, tak na zasadzie "zastaw się, a postaw się". Ot, takie tam gorzkie refleksje. Zapewniam Cię jednak, że wszystko ze mną OK :)

      Przesyłam Ci gorące pozdrowienia :)

      Usuń
    2. Nie, na pewno nie zrozumiałam Cię źle... dlatego właśnie napisałam, że to mi do Ciebie nie pasuje. I nie odebrałam tego jako depresyjny wpis, bardziej właśnie jak takie zawirowanie myślowe i chęć wygadania się.
      Wydaje mi się, że trochę Cię już "poznałam", jakkolwiek to brzmi :) Może bardziej Cię "wyczułam" i właśnie to, że odbierasz podobnie jak ja powoduje, że tak dobrze się czuję pomiędzy Twoimi słowami i myślami. Tylko jakoś mnie to zaniepokoiło bardziej w tym kierunku, że może dzieje się coś o czym nie wiem, a powinnam wiedzieć? :)
      Ale uspokoiłaś mnie :) Właśnie po to mamy te blogi, żeby wylewać z siebie takie myśli, stany emocjonalne i przemyślenia...
      Przytulam podwójnie z uśmiechem :)

      Usuń
    3. Zgadzam się, jak by nie patrzeć, nasze blogi są pamiętnikami, więc przelewamy na "papier" to, co siedzi nam w głowie. Choć staram się tutaj nie uzewnętrzniać, to jednak czasami uleje mi się trochę goryczy ;) Od ponad tygodnia, tak dla równowagi, w ogóle nie wiem, co dzieje się na świecie - codzienne życie zbytnio mnie pochłonęło, nie miałam na to ani czasu, ani siły, ani ochoty. Wybacz, kochana, tę późną odpowiedź.
      Dobrego weekendu życzę :)

      Usuń
  5. Kochana, na nasze samopoczucie ma wpływ tak wielu czynników. Każdy z nas ma też różną wrażliwość na to, co dociera do nas z zewnątrz. Najważniejsze, by móc się wygadać i wyrzucić to, co na wątrobie leży, by nie zatruwało organów ;-)) Przyznam Ci, że choć nawet dla mnie brzmi to szokująco, to przywykłam do niepewności czasów, w jakich ostatnio żyjemy. Mieszkamy blisko Rzeszowa, który jest hubem logistyczno-militarnym dla Ukrainy. W moim mieście jest potężny zakład zbrojeniowy, który produkuje na pełnych mocach - czyli cele wypisz-wymaluj idealne dla potencjalnego ataku, lecz mimo to żyjemy jakby zagrożenia nie było żadnego... Po prostu inaczej się nie da... by nie zwariować. A codzienność... szukam nawet najmniejszych przyjemności, by przetrwać jesienno-zimowy czas... a ten obecny czas do okresu świąteczno-noworocznego uwielbiam za jego magiczny klimat. Nie poddaję się presji, bo wiem, że jak co roku ze wszystkim się zdążę.
    Dlatego nie pozwól Kochana popsuć sobie przedświątecznego nastroju nawet, jeśli o tej porze roku byłaś zwykle o kilka kroków dalej w przygotowaniach. I co z tego... nawet jeśli nie wszystko uda się perfekcyjnie dopiąć na ostatni guzik. Przecież to nie wyścigi... choć świat zewnętrzny chce nas wciągnąć w ten szalony wir konsumpcji i bieganiny. Biorę w tym udział wyłącznie na własnych zasadach ;-)) Ty także - jestem tego pewna - świetnie zarządzisz własnym czasem!
    Nie mogę nie wspomnieć o Twoich ogrodowych gościach - uwielbiam jeże i zawsze bardzo cieszy mnie ich obecność!
    Ściskam i pozdrawiam!
    Anita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anitko, ogromnie Ci dziękuję za ten przepiękny i mądry komentarz - włożyłaś w niego wiele serca i to widać jak na dłoni. Ten komentarz to też dobitny dowód na to, jak piękną i dobrą osobą jesteś. Wiem, że cierpisz na permanentny brak czasu, zawsze masz ręce pełne roboty, a mimo to poświęciłaś kilka cennych minut swojego życia, by podnieść mnie na duchu. Ogromnie to doceniam - jesteś wspaniałą osobą, a ja uwielbiam Twoje podejście do życia, oraz niesłabnącą radość, jaką z niego czerpiesz.
      Ze wszystkim co tutaj napisałaś, zgadzam się. To jedyny sposób, innego nie ma. Nie można codziennie roztrząsać wszystkich czarnych scenariuszy, bo to chybaby nas doprowadziło na skraj wyczerpania i rozpaczy. Trzeba doceniać każdy dzień pokoju i wszystko, co mamy. Zdradzę Ci, że tak właśnie robię :) Jestem na takim etapie życia, że cieszy mnie każdy poranek, kiedy otwieram oczy i uświadamiam sobie, że mam kolejny dzień do przeżycia :)
      Bardzo podoba mi się Twoje wyważone podejście do tej całej świątecznej gonitwy i otoczki, oraz... sympatia do jeżyków :) To przesympatyczne stworzenia, są jak najbardziej mile widzianymi gośćmi w moi ogródku, nie wyrządzają przecież żadnych szkód. Uwielbiam podglądać, jak buszują w trawie - aż trudno uwierzyć, jak te króciutkie nóżki szybko je niosą! Tylko nie wiem, czy to normalne, że o tej porze roku nadal są aktywne... Wydawało mi się, że one na zimę powinny się zahibernować. Tymczasem codziennie wieczorem przychodzą na darmową wyżerkę :) A ja chyba niedługo zbankrutuję ;) Jeden potrafi spokojnie wszamać 75 g mokrej karmy na raz! No ale uwielbiam te małe żarłoki.

      Usuń
  6. Ja staram się żyć tu i teraz, składam życie z małych radości i czerpię energię skąd tylko się da - zabawa z siostrzeńcami, wyjście ze znajomymi, spotkanie przy kawie z koleżankami. Czasami, gdy ma się wrażenie, że przejmuje się kontrolę nad własnym życiem, mały błąd potrafi sprowadzić boleśnie na ziemię. Przekonałam się o tym w tym roku i do tej pory odczuwam skutki mojego malutkiego błędu i jeszcze trochę się to pociągnie.
    Nie zamartwiam się rzeczami, na które nie mam wpływu, bo co to pomoże, ale wygadanie się i wyrzucenie z siebie wszystkich bolączek pomaga.
    Jeśli chodzi o zdobienie domu na święta, to od lat tego nie robię. W sumie świąt nie obchodzę i najczęściej wyjeżdżam. Teraz też odliczam dni do wyjazdu :)
    Pozdrawiam Ci serdecznie Taito

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Niby nie jestem "control freakiem", ale lubię jednak czuć, że sprawuję kontrolę nad swoim życiem. Nawet jeśli nie całkowitą, to znaczącą. Tymczasem takie ciągłe bombardowanie człowieka negatywnymi wieściami o wojnie wiszącej w powietrzu mocno zaburza nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale też odbiera poczucie kontroli. Jednak - jak głosi mądrość - nie ma co zawracać sobie głowy rzeczami, na które nie mamy wpływu, bo to trochę walka z wiatrakami, a trochę kopanie się z koniem.
      Podejście do świąt akurat mamy zupełnie odmienne, więc nie mogę sobie odmówić tej przyjemności - choinka już ubrana, światełka powieszone, dom udekorowany, a to znacząco wpływa na moje dobre samopoczucie. Uwielbiam w takich nastrojowych warunkach zaszywać się pod kocem na sofie i czytać, czytać...

      Dziękuję Ci bardzo za Twój ciekawy komentarz i życzę wspaniałego wyjazdu, bo nie wiem, czy jeszcze będziemy mieć okazję się zgadać. Szerokiej drogi i dobrych ludzi na niej :)

      Usuń
  7. Ooooo ciekawy wpis. Ja nie czytam, nie słucham i o niczym nie wiem.

    A kartki już wiesz że doszły na czas 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami mam wrażenie, że tak najlepiej, bo niestety media bazują na szukaniu/wywoływaniu sensacji - to się najlepiej sprzedaje. Trudno, co ma być, to będzie - nie ma się co łudzić, że my, maluczcy, mamy jakikolwiek wpływ na konflikty zbrojne. Lepiej żyć pełnią życia niż zamartwiać się na zapas. Odkąd znacznie ograniczyłam dopływ wiadomości, od razu lepiej się poczułam :)

      Tak, wygląda na to, że faktycznie wszystkie dotarły do Polski jeszcze przed świętami, co oczywiście bardzo cieszy, bo w przeszłości różnie z tym bywało. Za to, tak dla równowagi, Twoja nie przyszła!

      Usuń