niedziela, 11 listopada 2007

Trudne początki

Oh my God!

Co za dzień! Nie wiedziałam, że jestem aż tak tępa sztuka, czy ciemna masa,  jak kto woli ;) Wybierzcie jedno z nich, a i tak będzie ono określało mnie! Dziś po raz pierwszy zasiadłam za kierownicą naszego wozu. Ze strachem, bo ze strachem (a nuż rozwalę nasze cudo, albo nie daj Boże przejadę kogoś…), ale zasiadłam – w końcu kiedyś trzeba się przełamać. Moim osobistym instruktorem został szanowny pan narzeczony :) No i się zaczęło: pedał gazu, hamulca, sprzęgło i ta cholerna skrzynia biegów (po co to komu w ogóle?!). Istna czarna magia! Te wszystkie informacje o prędkościach, kiedy wrzucać dwójkę, trójkę, a kiedy piątkę, to naprawdę nie na moją blond głowę! Ja najwyraźniej do większych rzeczy stworzona zostałam! ;) Nie wiem, gdzie ja byłam, kiedy Bozia rozdawała talent do kierowania wszelkimi pojazdami. Mam jakieś dziwne przeczucie, że kierowcy ze mnie nie będzie! Ja nawet wózkiem na zakupy nie potrafię umiejętnie kierować: a tu coś strącę, a tam kogoś potrącę, a gdzie indziej znów walnę w regał… Moja dzielna druga połówka od dawna podkreśla, że jestem cholernie  niebezpiecznym kierowcą wózka sklepowego i że dla własnego (chociażby) bezpieczeństwa nie powinnam zasiadać na fotelu kierowcy. Ale ja wymyśliłam, że super byłoby mieć prawko: nie byłabym uziemiona, mogłabym sama dojeżdżać do pracy, robić zakupy, itd… Krótko mówiąc: być osobą niezależną. Ciężko jednak widzę to bycie niezależną, bo póki co, paraliżuje mnie strach i nie mam wyczucia z gazem. Kicaliśmy sobie po osiedlu, jak te zajączki na łączce. Szarpało niemiłosiernie tym samochodem! Narzeczony jednak pocieszał, że większość osób przez to przechodzi, mam więc nadzieję, że z biegiem czasu się wyrobię! W dodatku, jak tylko wykrywałam inny samochód na horyzoncie, to wpadałam w panikę, żeby go czasem nie walnąć. Ech, ciężkie życie początkującego kierowcy!

Jak ja zazdroszczę tym, którzy mają jazdę autem we krwi! Czemu ja do nich nie należę? Moim wzorem jest mój brat, wielki pasjonat motoryzacji. Wiele bym dała, żeby jeździć tak, jak on: umieć zachować zimną krew, być opanowanym, mieć wszystko w jednym palcu.. To on  zaraził mnie miłością do samochodów. Ale co z tego, że bezbłędnie potrafię zidentyfikować bardzo wiele modeli aut, że potrafię rozróżnić części pod maską, skoro nie umiem jeździć! Pocieszam się myślą, że praktyka czyni mistrza i że im więcej będę ćwiczyć, tym lepiej będzie mi to wychodzić. Musi się udać, w końcu planuję spełnić jedno z moich marzeń i kupić kiedyś mój wymarzony samochodzik :)

A tak na marginesie, to muszę się przyznać, że te moje nieudolne próby jazdy wykończyły akumulator. Padł, a wraz z nim padło auto. Zatrzymało się  i po zabawie! Można zabrać klocki, łopatkę, wiaderko i iść do domu! Zabawa dobiegła końca! W nagrodę musiałam jeszcze pchać auto! Dobrze, że sąsiadka Irlandka mnie zobaczyła i postanowiła pomóc :) Co dwie baby, to nie jedna :) Zadziałało i auto odpaliło :)

Mniej szczęścia mieliśmy później, kiedy późnym wieczorem postanowiliśmy się wybrać na zakupy. Tym razem nic nie drgnęło. Ponownie więc stanęłam przed zadaniem pchania samochodu. Skoro poprzednim razem się udało, to może i tym też się uda… I tym razem mieliśmy szczęście: biedną, zasapaną  babę wypatrzył kolejny miły sąsiad i zaoferował pomoc. Pchaliśmy, pchaliśmy i nic. Zdechło. Pan zaoferował więc, że nas poholuje. Ale ten manewr też nie zadziałał… Odholował nas więc do domu, a my mu podziękowaliśmy serdecznie za pomoc… Nie wiem więc, czy wybierzemy się dziś na te zakupy. Narzeczony zadzwonił po przyjaciela - mechanika i teraz biedacy męczą się, aby naprawić zniszczenia, jakie zasiała pewna tępa sztuka ;) Coś mi się wydaje, że stereotypy dotyczące bab za kierownicą nie powstały bezpodstawnie ;) Coś w tym musi być ;) A jak już i baba i blondynka…

Bilans dzisiejszego dnia:

Zabitych: 0

Potrąconych: 0

Uszkodzenia: odnotowano jedno

Skutki jazdy: ból głowy i strach w oczach narzeczonego ;)

 

Reasumując: bilans ujemny!

Jest tylko jeden plus: poznaliśmy naszych sąsiadów – bardzo sympatycznych w dodatku :) A ten Irlandczyk, to nawet bardzo przystojny był :)

A nie mówiłam, że Irlandczycy to bardzo fajni i przyjaźni ludzie? :)

 

A jak to było/jest z Wami, Moje Drogie? (Panów nie pytam, bo wiem, że sobie świetni poradzili już od początku) Czy też przechodziłyście przez podobne katusze? Jestem ciekawa Waszych doświadczeń :)