niedziela, 27 stycznia 2008

Otyła Irlandia?

Wiele mówi się o tym, że Irlandczycy są otyli, że nie dbają o zdrowie godzinami siedząc przed telewizorem zjadając wszystko, co im wpadnie do ręki, lub często uczęszczając do lokali serwujących fast-foody.  Fakt, Burger King i inne  McDonaldsy nie narzekają na brak klientów. Często można tam zobaczyć całe rodzinki, uśmiechnięte twarzyczki dzieci z radością pożerające nuggetsy, czy inne kaloryczne przysmaki. Zapracowane mamy często nie mają ani czasu ani chęci, by przyrządzić pełnowartościowy, zdrowy i smaczny posiłek. Efektem są właśnie pielgrzymki do wyżej wymienionych lokali. Kiedy rodzice z dziećmi rzadko zaglądają do takiego lokalu – nie ma problemu. Gorzej natomiast, kiedy przeradza się to w często praktykowany rytuał. Dzieci szybko przyzwyczają się do tego typu jedzenia i w efekcie mogą odmówić spożywania normalnych, domowych posiłków.

Miałam w rodzinie właśnie taki przypadek. Córki mojej ciotki, dwie kilkuletnie dziewczynki, były częstymi bywalczyniami Burger Kingów. Świetnie operowały nazwami wszystkich zestawów dla dzieci i kiedy pojawiało się pytanie mamy: „co chciałybyście dziś zjeść na obiad?” w odpowiedzi zawsze padała nazwa jakiegoś fast-fooda. Kiedy mama odmawiała spełnienia prośby, rozpoczynało się dobrze wyćwiczone przez dzieci przedstawienie: wykrzywianie ust na znak grymasu, tupanie nogami, wrzeszczenie, fontanna łez, a nawet elementy agresji w postaci prób uderzenia „niedobrego” rodzica.

Ciężko jest zmienić nawyki żywieniowe dziecka przyzwyczajonego do takiego jedzenia. Myślę, że nie ma sensu prowadzić dyskusji na temat wyższości domowych posiłków nad fast-foodami. Jak dla mnie, jest to klarowna sytuacja. Nie czarujmy się, że jedzenie takich bomb kalorycznych jest zdrowe dla organizmu. Żadne hamburgery nie zastąpią witamin zawartych w owocach i warzywach.

Jak więc wygląda sytuacja w Irlandii? Czy na ulicach faktycznie przewijają się same otyłe osoby, a każde dziecko ma znaczną nadwagę? Nie wiem, jak ten problem wygląda w świetle statystyk, nie wiem, jak wypada stopień otyłości w Irlandii w porównaniu do innych krajów europejskich. Nie do końca wierzę statystykom, wg mnie, nie odzwierciedlają one rzeczywistości. Napiszę zatem jak wygląda to z moich obserwacji.

Przed wyjazdem z Polski, spotkałam się z opinią, że Irlandki są grube i brzydkie. Uroda jest kwestią gustu i nie każdemu podoba się ten sam człowiek. Wg mnie, nie są one jakoś szczególnie brzydkie. Spotkałam i te o przeciętnej urodzie, jak i takie, od których ciężko oderwać wzrok. Co do ich figury… Mieszkam w małym mieście i muszę przyznać, że naprawdę rzadko można tu spotkać jakąś otyłą osobę. Idąc ulicą, mija się normalnych ludzi: ani przesadnie otyłych, ani przesadnie grubych. Jedni mają troszkę za dużo ciała, inni z kolei mają za dużo „kości”.  Nazwałabym to przeciętnym tłumem, jaki spotkać można w wielu krajach. Na pewno nie jest to masa snujących się otyłych osób. Owszem, od czasu do czasu, trafić można na osobę naprawdę otyłą, ale myślę, że nie należy z tego powodu robić jakiegoś wielkiego wydarzenia. Nie wiem, jak sprawa wygląda w większych miastach, czy tam procent tęższych osób jest większy. Nie będę się więc wypowiadać na ten temat. Może ktoś  z czytelników może podzielić się swoimi obserwacjami? :)

Wiem natomiast, że wielu mieszkańców mojego miasta dba o zdrowie. Moja znajoma Irlandka jest właścicielką siłowni i jakoś nie narzeka na brak chętnych. Zagląda do niej garstka Polaków, a reszta członków tejże siłowni to mieszkańcy Zielonej Wyspy.  Siłowni jest więcej i jak do tej pory żadna jeszcze nie splajtowała. To o czymś świadczy.

Nie dziwi mnie widok osób uprawiających jogging, czy szybki chód. Jest ich tu pełno. Często można ich spotkać późnym popołudniem, bądź też o zmroku. Zdarzają się samotni biegacze, ale także tacy, którzy chodzą/biegają razem. Przyznam, że miło na nich patrzeć. Ilekroć to robię, zawsze jestem pełna podziwu dla nich. Muszę przyznać, że ja należę do tych osób, które nie zawsze mają wystarczająco dużo determinacji i chęci, by regularnie uprawiać sport. Irlandzcy amatorzy sportu są natomiast nieugięci. Zła aura nie jest dla nich przeszkodą, zarzucają na plecy przeciwdeszczową kurtkę i wyruszają na miasto. Właśnie tych podziwiam. Bo kiedy, ja wygodnie siedzę sobie w ciepłym, miłym autku, oni biegają w deszczu i chłodzie. Nie zniechęcają się złymi warunkami atmosferycznymi. Wiedzą, że to, co robią ma sens i trwają przy swoich postanowieniach… Oby grupa takich osób stale rosła…