środa, 4 czerwca 2008

Konkurencja narodowym sportem Polaków

Dzisiejszy postjest  w zasadzie kontynuacją ostatnioporuszonego tematu. A że jest to temat rzeka, to ciężko umieścić wszystkiemyśli  i w miarę krótkiej formieprzedstawić argumenty. Wasze komentarze głównie potwierdzają istnienie jakiejśtam wzajemnej niechęci pomiędzy Polakami żyjącymi w ojczyźnie, a tymi pozagranicami kraju. Dopatrujecie się – zresztą słusznie – przyczyn takiej postawy wzachowaniu emigrantów, którzy będąc na urlopie w Polsce udają kogoś, kim niesą, ostentacyjnie demonstrując swe bogactwo i opowiadając rodakom przeróżnemity. Pewnie większość z Was zna właśnie takich „karierowiczów” i szpanerów. Jateż. Trzeba przyznać, że faktycznie ciężko pałać sympatią do emigrantów, kiedyniemalże na każdym kroku spotyka się właśnie takich światowców, którzy po parumiesiącach życia w innym kraju, zapomnieli o realiach Polski, a co niektórzynawet ojczystego języka! Inni zaś ze skromnych ludzi przeobrazili się wwyniosłych i egoistycznych bogaczy, którzy nie chcą mieć już nic wspólnego zwiochmenami z Polski. Krótko mówiąc: „zapomniał wół, jak cielęciem był”. Takieprostackie zachowanie sporej grupy emigrantów prowadzi do wrogiej postawy wobecnich.

Skąd się bierzebajkopisarstwo emigrantów? Po części na pewno z pragnienia bycia lepszym i zrywalizacji. Niekiedy mam wrażenie, iż konkurowanie jest jedną z naszych cechnarodowych. Rywalizacja wyjątkowo głęboko tkwi jeszcze w mentalności wieluPolaków. Ten swoisty rodzaj wyścigu szczurów, postępowania w myśl zasady„zastaw się, a postaw się” zagłusza  uniektórych głos zdrowego rozsądku.

Tak sięniefortunnie składa, że wychowałam się w dość dziwnym, mówiąc dosadnie – chorymśrodowisku. W zasadzie już od najmłodszych lat miałam okazję przyglądać sięludziom biorącym udział w wyścigu szczurów. Moja rodzinna miejscowość jestmała, więc natężenie pewnych negatywnych zjawisk jest w niej większe niż wprzeciętnym, dużym mieście. Ludzie na wsi mają to do siebie, że często zabardzo skupiają się na sąsiadach i ich sprawach. Żyją ich życiem, obserwują,komentują, plotkują. Wieś to często lęgowisko plotek, miejsce, gdzie człowieknie ma w zasadzie prywatności, ani anonimowości. Im wioseczka mniejsza tymgorzej. Każdy każdego zna. Każdy zna na pamięć rozkład dnia sąsiada i wszystkiejego grzeszki. Tutaj nie ma sekretów. Jest jedna - większa bądź mniejsza –wspólnota, do której automatycznie każdy należy – czy mu się to podoba czy nie.W takich oto realiach obserwowałam zachowania innych: nieustanną rywalizację,by być lepszym, by mieć najpiękniejszy dom we wsi, najdroższe auto, najlepszeciuchy (głównie domena kobiet). Nowy nabytek sprzętu AGD, mebli lub pojazduspotykał się zazwyczaj z kwaszoną miną sąsiada. Rywalizował niemalże każdy zkażdym. Praktycznie w każdej dziedzinie. Ku mojej boleści, postawy tewykazywali także członkowie mojej rodziny. Nawet będąc dzieckiem, byłam wstanie wyczuć zawistną atmosferę u pewnych krewniaków. Stąd też częstomarudziłam mamie, że ja nie chcę jechać do tej lub innej ciotki, gorączkowoposzukując jak najbardziej wiarygodnej wymówki – argumentu, który przekonałbyrodzicielkę do pozostawienia mnie w domu. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się dowszechobecnej atmosfery konkurencji. Uznałam to za sport narodowy Polaków, zacoś normalnego - „bo przecież każdy to robi…”. Z radością jednak uciekałam domiasta, gdzie mogłam zaznać prywatności. Tam było lepiej. Nie było przedewszystkim aż takiej rywalizacji o miano tego najlepszego.

Kiedy znalazłam sięw Irlandii poczułam się swobodnie. W moim miasteczku nikt z naszych irlandzkichsąsiadów nie interesuje się tym, co robi jego sąsiad, dopóki nie utrudnia mu onżycia. Nasze kontakty sąsiedzkie ograniczają się do grzecznościowego „dzieńdobry”. Nic więcej. Zero wtykania nosa w cudze sprawy zarówno z naszej strony,jak i ze strony naszych irlandzkich sąsiadów. Żeby jednak nie było zbyt fajnie,to nadszedł czas na powtórkę z rozrywki. Sceny z polskiej przeszłości dały osobie znać, kiedy zaczęłam poznawać przeróżnych Polaków. Znów można było wyczućobecną rywalizację, chęć bycia tym najlepszym. Zupełnie obce mi osoby, dopieroco poznane, potrafiły w pierwszych 5 min rozmowy zapytać wprost ile zarabiam igdzie pracuję.  Pieniądze, pieniądze,pieniądze – ulubiony temat niektórych emigrantów. Z przykrością zauważam, że wten oto sposób zachowywało się jakieś 90 % poznanych przeze mnie rodaków.  Przez trzy pierwsze miesiące mojego pobytu wIrlandii, miałam wątpliwą przyjemność dzielić dom z innymi Polakami i przez tenokres zdążyłam doskonale poznać ich tok myślenia, życiowe cele i zachowania.Gdybym miała podsumować te kilka miesięcy, zrobiłabym to następująco: zawiść,chamstwo, kopanie dołków pod innymi, nieustanna rywalizacja. Libacjealkoholowe, podkradanie jedzenia, zero szacunku dla innych domowników… Na mojenieszczęście, miasteczko w którym mieszkam nawiedzają głównie (powiedzmy)„niezbyt ciekawi” przybysze z Polski. Żadna elita, prości, często wręczprostaccy ludzie bez manier, dla których szczytem szczęścia jest upicie się wweekend. Stąd też nie miałam zbyt dużych szans na poznanie „normalnych”rodaków, których przecież  NIE brakuje naZielonej Wyspie. Ci jednak mieszkają głównie w większych miastach, jako że tamsą większe szanse na prace w ambitnym zawodzie i  na realizację planów. Moje miasteczko zaśoferuje miejsca pracy głównie dla pracowników fizycznych, stąd też np. pełno tubudowlańców, a mało ludzi na wysokich, odpowiedzialnych stanowiskach. Mieszkamtu prawie dwa lata, a poznałam (przypadkowo, nie pracuję z rodakami) tylko 2Polaków, którzy pełnią kierownicze funkcje. Teraz już wiem, że powiedzenia wstylu „Polak Polakowi wilkiem” i „jeśli Polak ci nie zaszkodził, to już cipomógł” są prawdziwe. Nie wszyscy rodacy są źli, to oczywiste, ale jednak sporotu takich, którzy cieszą się, kiedy drugiemu się nie wiedzie. To właśnie onirzucają zły cień na całą polską społeczność emigracyjną. To oni systematyczniekultywują tutaj złe nawyki z ojczystego kraju, w pocie czoła pracując na to, bystworzyć sobie tutaj drugą Polskę. Ci ludzie mentalnie ciągle jeszcze tkwią wśredniowieczu i wydają się być szczęśliwi z tego powodu. Nie rozumieją, żetutaj nie muszą już być uczestnikami wyścigu szczurów, czy innych chorychrozgrywek. Ciągle wrogo patrzą na rodaków obmyślając przy tym strategię, abywreszcie wygrać konkurencję…