czwartek, 3 lipca 2008

Mizen Head

Jest takiemiejsce w Irlandii do którego zawsze będę wracać z ogromną przyjemnością. Tomiejsce udowodniło mi, że można pokochać je od pierwszego wejrzenia iczerpać  bezgraniczną radość i satysfakcję płynącą z przebywania w nim.Miejscem tym jest Mizen Head – półwysep znajdujący się w hrabstwie Cork ibędący zarazem najbardziej wysuniętym na południe punktem Irlandii. To takizakątek Zielonej Wyspy, który budzi mój nieopisany podziw i który oszałamiaswym pięknem.


 


Południowo-zachodnietereny hrabstwa Cork, skąpane w gorących promieniach słonecznych, prezentująsię niezwykle fantastycznie. Droga, którą jedziemy dostarcza namniezapomnianych wrażeń wizualnych, które wzmacniają się z każdym przebytymkilometrem. Znajdujemy się w samym centrum niesamowitego, dzikiego krajobrazu,który kryje w sobie mnóstwo prehistorycznych stanowisk grobowych i prymitywnychfortyfikacji. Zapierające dech w piersiach, strome i groźne klify, któreotaczają przylądek Mizen Head, budzą szacunek i podziw. Gdzieniegdzie tylkowidać maleńkie i urocze domki wyłaniające się zza szmaragdowych wzgórzzatopionych w bujnej trawie.


  

Na rozległych pastwiskach wygrzewają się stada owiec, przeżuwając leniwie każdykęs soczystej trawki.  Prowadząca nas droga jest nie tylko bardzo wąska,ale także niebezpieczna. Liczy mnóstwo zakrętów i wije się często tuż nadwysokimi urwiskami. Wymaga zredukowania prędkości i zachowania ostrożności.Poruszamy się więc w dość wolnym tempie. Wcześniej założony przez nasz czaspodróży sporo się wydłuża. Przyczyniają się do tego także fantastyczne widoki,którym po prostu nie sposób się oprzeć. One wprost zmuszają do zatrzymaniasamochodu i oddania hołdu tym wspaniałym dziełom boskiej ręki. Inna sprawa toto, iż my nawet nie próbujemy walczyć z pokusami – jeśli tylko zdarza sięmożliwość, zatrzymujemy samochód i podziwiamy tutejszy pejzaż, który w moimodczuciu stanowi istotę prawdziwej Irlandii.


 


Kiedy docieramydo celu naszej wyprawy, punktu informacji turystycznej, również mamy powody doradości. Szczęście nas nie opuszcza. Mizen Head nie jest zatłoczony, a słońceciągle praży, czyniąc rozpościerające się przed nami widoki jeszczepiękniejszymi. Oszałamia wysokość klifów i ostre zakończenia skał wynurzającychsię z oceanu. Wspaniały odcień błękitu wody wydaje się być przyjazny. Wrzeczywistości jednak są to tylko pozory.  Głębia Atlantyku kryje w sobiewiele tajemnic, stanowiąc jednocześnie środowisko życia licznych ssakówmorskich, które niekoniecznie są zawsze milusie i przyjazne, jak te delfinki iorki, które niekiedy mieliśmy okazję widzieć w różnych filmach.


 


Kontemplującotaczające mnie piękno, zatrzymuję wzrok na tafli wody, na której odbijają sięsetki promieni słonecznych. Widok bezbrzeżnego oceanu budzi we mnie szeregsmutnych refleksji. Zastanawiam się, ile istnień ludzkich pochłonęły morskiegłębiny i jak wyglądały ostatnie chwile życia zatopionych. Czy były przesyconedramatyzmem, jak w przypadku podróżujących na Titanicu, czy wprost przeciwnie?Być może śmierć zawitała do nich cichutko, niespodziewanie, w czasie snu?Dramaty mające miejsce niedaleko wybrzeży najeżonych złowrogimi skałami,zapewne rozgrywały się według wielu scenariuszy.


  


Znajdująca siętuż przy wejściu ogromna, dziewięciotonowa śruba napędowa wydobyta z wrakubrytyjskiego parowca, Irady, przypomina o jednej z wielu tragedii. Przyczepionado śruby tabliczka informacyjna opisuje losy załogi tego okrętu. Statek,przewożący ładunek bawełny, płynął do Liverpoolu. Na kilka dni poprzedzającychtragedię załoga musiała zmagać się ze sztormem i gęstą mgłą, co uniemożliwiłonawigatorowi ustalenie pozycji statku. Pół godziny po północy, 22 XII 1908,statek uderzył w skalne urwiska Mizen Head. Woda błyskawicznie zalałamaszynownię, co w konsekwencji doprowadziło do odłamania rufy. Kapitan okrętu,tuż po zauważeniu niebezpiecznie zbliżających się klifów, zarządziłnatychmiastowe opuszczenie szalup. Stewardessa, będąca jedyną kobietą napokładzie, była opuszczana do łodzi ratunkowej, kiedy nagle statek przewróciłsię i w tragiczny sposób zakończył jej życie. W podobny sposób zginął kapitanRoberts i czterech innych marynarzy. Pozostała część załogi cudem dobrnęła do skałi wdrapała się na nie tak wysoko, jak tylko było to możliwe. Kurczowo trzymającsię skał przetrwali w ten sposób osiem godzin. Po tym czasie nadeszłowybawienie - zostali dostrzeżeni przez budowniczych nowej stacjisygnalizacyjnej, którzy akurat przyszli do pracy. Mężczyźni spostrzegliszczątki statku unoszące się w zatoce i czym prędzej pospieszyli na ratunek. Zapomocą drabin i lin wydostano 63 nieszczęśników. Irada była szóstym podwzględem wielkości parowcem, który w przeciągu 20 lat, rozbił się o skałyprzylądka Mizen Head. A przecież przykład Irady to tylko czubek góry lodowej.


  

W punkcieinformacji turystycznej zaopatrujemy się w bilety i kierujemy się w stronęlatarni morskiej znajdującej się na sąsiedniej wysepce. Aby się tam dostaćtrzeba przebrnąć przez wiszący nad przepaścią most, który łączy latarnię zlądem stałym. Przechodząc przez most ciężko nie zwrócić uwagi na majestatyczneformacje skalne, które nas otaczają. Dopiero patrząc na nie, zdaję sobie sprawęjak małymi istotami jesteśmy w porównaniu z tymi kolosami.


  


Po opuszczeniumostu udajemy się do wyłaniających się przed nami budynków, gdzie mamymożliwość obejrzenia ciekawej ekspozycji map, zdjęć, flag sygnałowych iprzeróżnych urządzeń nawigacyjnych. Dodatkowym atutem tego miejsca jestfantastyczny widok rozciągający się na okolicę. Spędzamy tam dość dużo czasu,ciężko bowiem opuścić nam punkt widokowy. Chcemy jak najdłużej nacieszyć sięwidokami i ciepłymi, orzeźwiającymi podmuchami wiatru, który z upodobaniemsmaga nasze twarze.


Niestety nieudaje się nam wypatrzeć ani wieloryba, ani nawet małej poczciwej foki.Normalnie jest to możliwe, ale my nie zaliczamy się do szczęśliwców, którymdane było obejrzenie mieszkańców Atlantyku. Nie jesteśmy jednak zawiedzeni. To,co zobaczyliśmy pozostanie na zawsze w naszej pamięci. Mimo że chciałabymzatrzymać czas, aby pozostać na przylądku Mizen, nie mogę tego zrobić. Po takobfitującym we wrażenia weekendzie czas wrócić do szarej rzeczywistości… Powoliżegnamy się więc z tym cudownym miejscem i ruszamy do samochodu. Przed namidługie, męczące pięć godzin drogi powrotnej…

 

Warto było!