czwartek, 28 sierpnia 2008

Irlandzki fryzjer - sprawa życia i śmierci ;)

Stało się.

Już postanowione.

Kiedyś musiał nadejść ten dzień.

Za parę dni wyruszam do fryzjera.

Nie chcę, ale muszę!

Mając do wyboru dwie opcje:

a)     być zarośniętą jak szczur pustynny, a co za tym idzie – codziennie godzinami zmagać się próbując ujarzmić niesforne kosmyki, rzucając przy tym obelgami w kierunku lustra

b)     zaryzykować oszpecenie + zrujnowanie mojego image’u + doszczętne opróżnienie portfela

z bólem wybieram bramkę numer 2.

Z dwojga złego ta opcja wydaje się korzystniejsza. Kasa - rzecz nabyta. Włosy kiedyś odrosną, a kolor się zmyje. A może przy tym zaoszczędzę wreszcie czas poświęcany na poranną toaletę, a także uchronię domowe lustra od roztrzaskania na milion maleńkich cząsteczek.

Się okaże!

Już drżę na samą myśl o tych kilku godzinach spędzonych na fryzjerskim fotelu. Znalezienie w Irlandii odpowiedniego fryzjera to nie taka łatwa sprawa. Już chyba wcześniej odnalazłabym Bursztynową Komnatę!

Dwa lata szukam tego jedynego, sprawdzonego, profesjonalnego mistrza nożyc. Nic. Dwa długie lata zaowocowały kolejnymi rozczarowaniami i stratą czasu. W czasie mojej pierwszej wizyty w irlandzkim salonie całkiem nieświadomie naraziłam się na niebezpiecznie wysokie ciśnienie tętnicze. Postarzałam się też o 10 lat samym obserwowaniem wyczynów mojej młodej fryzjerki. Kolejne 15 lat przybyło mi, kiedy zobaczyłam efekt końcowy. To nic, że wyglądałam jak babcia – zawsze o tym marzyłam! I tak zawsze lecieli na mnie starsi panowie… Najwyżej wzbogacę się o kolejnych wiekowych adoratorów.

Dziewczę nie miało pojęcia o fryzjerstwie. Ani też wyobraźni. Po upływie kilkunastu miesięcy nie odważę się tam zajrzeć ponownie, by sprawdzić, czy już  - choć troszeczkę – się ona u niej rozwinęła! O, nie.

Kolejna wizyta i kolejny niewypał. Częściowy, bo częściowy, ale niewypał. Nie tylko na głowie. Porażką okazała się też sama fryzjerka. Po wysłuchaniu jej przejmujących historii i przekleństw w liczbie milion pięćset sto dziewięćset, zwiędły mi uszy. Zakręciła się tez łza w oku – na widok mojego lustrzanego odbicia.

Nic to. Będę próbować dalej. Kto szuka, ten znajduje, prawda?

Wyruszając do fryzjerki, muszę tylko pamiętać o zaopatrzeniu się w różaniec i psychotropy – z pewnością będą mi potrzebne!

Jeśli wkrótce się nie odezwę, szukajcie mnie w irlandzkim zakładzie zamkniętym dla obłąkanych.

A tymczasem - w nadziei, że nie będzie aż tak źle i że w bramce numer 2 nie będzie zonka  – żegnam się z Wami.

Idę na całość!