wtorek, 4 listopada 2008

Irlandzka "Usterka"

Witajcie drodzyCzytelnicy. Tak, dobrze widzicie – to nie Taita. Na pewno spodziewaliście sięjej kolejnego posta, ale muszę Was rozczarować: dziś Taita nie wystąpi! Zamiastniej będę ja – jej słynny Połówek. Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, żedziś na tym blogu poczytacie o sprawach bardziej fachowych, które – jak sobiewymyśliła Taita – lepiej od niej przedstawi chłop. A że jakoś nie potrafię jejodmówić, to właśnie czytacie moje męskie wypociny.


Tyle tytułemwstępu – czas przejść do konkretów. Pamiętacie taki program „Usterka”? Leciałokiedyś coś takiego bodajże na TVN i pokazywało, jak jeden cwaniak psuje jakieśurządzonko, a potem jego niczego nieświadomi koledzy po fachu muszą je naprawićpod czujnym okiem wszechobecnych, acz dobrze zakamuflowanych kamer. Na koniecokazywało się, czy spece znali się na rzeczy i czy nie oszukiwali klientów.Zastanawiacie się pewnie, dlaczego o tym piszę. Otóż dlatego, że ostatniowystąpiłem niejako w irlandzkiej wersji „Usterki”. Chociaż jej zasady byłytrochę inne…


Wszystkozaczęło się w poniedziałkowy wieczór, kiedy zadzwonił do mnie pewien jegomość –nazwijmy go Liam – i oznajmił mi, iż jest hydraulikiem i przysyła go naszlandlord celem zamontowania zmiękczacza do wody. Umówiliśmy się na wtorek rano.Liam okazał się nietypowym Irlandczykiem, bo spóźnił się tylko siedem minut. Pokrótkich oględzinach udał się do samochodu po sprzęt. Pogadałem z nim chwilkę, anastępnie udałem się do pracy, zostawiając go pod opieką Taity, która akuratwtedy była szczęśliwą posiadaczką wolnego wtorku. Dwie godziny później wszystkobyło zainstalowane, a Taita z przejęciem opowiadała mi o tym, iż zmiękczaczjest tak wielki, że zajmuje pół szafki, która dodatkowa musiała zostać poddanagruntownej przebudowie przy użyciu piły i wiertarki. Umowa najmu obliguje nasjednak do zaakceptowania każdego „ulepszenia” wymyślonego przez landlorda, więcdość szybko przyjęliśmy do wiadomości fakt, iż zmiękczacz zostaje z nami nastałe. Wieczorem jednak Taita postanowiła zrobić pranie i właśnie wtedy zaczęłysię cyrki. Najpierw pralka zatrzymała się po kilku minutach i poczęstowała naskomunikatem, że zawór węża doprowadzającego wodę nie jest w pełni otwarty.Wgramoliłem się więc pod zlew i odkręciłem kurek, który faktycznie był otwartyzaledwie do połowy. Zadowolony z szybkiego rozwiązania problemu włączyłemwznowienie prania i zasiadłem tuż obok Taity przed telewizorem. Po chwilistwierdziliśmy jednak, że pralka zachowuje się za cicho, więc zostałemwyznaczony na ochotnika do sprawdzenia przyczyny tego niecodziennego bądź cobądź zjawiska. Okazało się, że nasza dzielna pralka znów się obija, apretekstem do takiej postawy jest komunikat „wyczyść pompę”. Przetestowałemstary patent informatyków, według którego, jak coś nie działa, to trzebawyłączyć i włączyć. Znów „wyczyść pompę”. Pomyślałem sobie, że pewnie jakaśskarpetka wkręciła się w bęben i przedostała aż w okolice pompy, więc – zniekłamaną niechęcią – spuściłem wodę z pralki, aby znaleźć winowajcę. Nieznalazłem niczego. Postanowiłem dać pralce ostatnią szansę: wcisnąłem przycisk„wznów” i z radością powitałem fakt, że program przeskoczył z prania napłukanie. Niestety radość nie trwała zbyt długo – wkrótce komunikat „wyczyśćpompę” pojawił się po raz kolejny. Postanowiłem dać sobie na wstrzymanie – wkońcu za naprawy takich urządzeń odpowiedzialny jest landlord.


W środę ranopowiadomiłem przedstawicieli landlorda, że pralka nie działa. Byli bardzoniepocieszeni, bo nie tak dawno temu wymieniali nam wadliwy egzemplarz, wktórym padł programator. Zasugerowałem, żeby przysłali tego hydraulika, bo możepo prostu coś źle podłączył: w końcu przed zainstalowaniem zmiękczacza wszystkodziałało należycie. Usłyszałem, że to pewnie zbieg okoliczności, ale zapewnionomnie, iż sprawa zostanie załatwiona w trybie pilnym. Potem kilka razy im sięjeszcze przypominałem, ale kiedy w piątkowy wieczór nadal nie było należytejreakcji z ich strony, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Uruchomiłemnieszczęsną pralkę i spróbowałem ponownie. „Wyczyść pompę” – rzekła uparciucha.Kombinowałem na różne sposoby, ale bezskutecznie. Po ponad godzinie zmagańzapadła męska decyzja – trzeba operować! Po spuszczeniu wody i położeniu pralkina boku stwierdziłem, że pompa jest gorąca, co mogło świadczyć o tym, że albojest zepsuta, albo problem znajduje się w wężu odprowadzającym wodę. Odłączyłemgo od pralki i dmuchnąłem weń. Poczułem opór. „Mam cię!” – pomyślałem, z ulgąuświadamiając sobie, że pompa jest w porządku. Odkręciłem drugi koniec węża iznów dmuchnąłem: powietrze przeszło bez oporów. To mogło oznaczać tylko jedno –problem znajdował się w kolanku pod zlewem. Zdemontowałem je i zniedowierzaniem wyjąłem z niego taką oto zatyczkę:


  

Cholerstwoblokowało cały odpływ, więc trudno się dziwić, ze pompa nie działała jaknależy. Po prostu woda nie miała którędy uchodzić. Szybkie oględziny i jużwiedziałem, co się stało. Zatyczka nie mogła tam się dostać przez węża, któryna końcu miał usztywnione zagięcie – przeszkodę nie do pokonania dla tejwielkości obiektu. Nie była ona też częścią instalacji hydraulicznej – jakimśregulatorem przepływowym – bo brak otworu sprawiał, że woda w ogóle nie miałaprawa się przez nią przedostać. Zawołałem Taitę i oświadczyłem jej, że mamy doczynienia z sabotażem. „Montuję wszystko i zobaczymy, co się stanie bezzatyczki” – powiedziałem i kilkanaście minut później z zaciśniętymi kciukamioczekiwaliśmy na to, jak pralka zachowa się w momentach, w których przyjdziejej wypuścić wodę. Już samo to, że pompa nie rzęziła, było dobrym znakiem. Kunaszej radości pralce udało się bezproblemowo przebrnąć przez cały cyklszybkiego prania.


W sobotęobudził się przedstawiciel landlorda i zgłosił gotowość zresetowania (sic!)pompy. Oświadczyłem mu, że już sobie sam poradziłem, a prawdziwy problem tomają oni – z hydraulikiem. Pokrótce opowiedziałem mu, co znalazłem w kolankuzlewowym i wyjaśniłem, dlaczego fakt, iż to tam było, nie był przypadkiem, leczwynikiem celowego działania Liama. Agent landlorda był zaskoczony: „Tonajlepszy hydraulik w mieście! Dlaczego miałby robić takie rzeczy?!” „Toproste” – odpowiedziałem. „Jest świetnym hydraulikiem, więc zna wszystkieniecne sztuczki, jak chociażby ta z zatyczką. Większość ludzi nie zna się napralkach i boi się grzebać w tego typu urządzeniach, żeby przypadkiem czegośnie popsuć. Awaria zbiegła się w czasie z instalacją zmiękczacza, więc landlordnie wzywałby serwisantów od pralki, tylko kazałby sprawdzić wszystkohydraulikowi, który tenże zmiękczacz podłączał. Liam wróciłby więc na miejscezbrodni, pościemniałby, że coś sprawdza i wreszcie oświadczyłby, że pompa jestzepsuta. Kupiłby nową i udałby, że ją wymienia (lub faktycznie by ją wymienił,bo gdybyśmy ciągle żyli nadzieją, że przy kolejnej próbie pralka zadziała, topompa by w końcu siadła). W międzyczasie usunąłby także zatyczkę blokującąodpływ i wszystko zaczęłoby działać jak należy. A Liam cieszyłby się z kasy zarobociznę oraz najprawdopodobniej z darmowej pompy, na którą potem mógłbynaciągnąć kolejnych klientów. Za wszystko zapłaciłby landlord, a na naspatrzyłby krzywo, myśląc sobie, że cholerne Polaczki zepsuli drugą pralkę wciągu pół roku.”


Tak oto cwaniakgenerujący usterki został rozszyfrowany. Nie wiem, jak się potoczyły jegodalsze losy. Podobno zajmował się hydrauliką we wszystkich domachadministrowanych przez agenta naszego landlorda. Czy próbował tego numeru winnych domach? Ile usterek sam wywołał, by na nich zarobić? Tego nie wiem. Pewnejest jedno: nic dziwnego, że uchodził za najlepszego hydraulika w mieście. Zpewnością jego największą zaletą była skuteczność w wykrywaniu usterek.Zwłaszcza tych, które sam sprokurował. Nie wierzcie hydraulikom! I pod żadnympozorem nie zostawiajcie ich bez należytej kontroli!

 

Połówek Taity