niedziela, 21 lutego 2010

Subiektywne spojrzenie na hrabstwo Carlow

W jednym z poprzednich postów wspominałam ohrabstwie Carlow, gdzie znajduje się imponujący dolmen Brownshill. Pisałamwtedy, że hrabstwo to jest bardzo często niedoceniane. Dziś – w ramach promocjitego niewielkiego regionu – pokażę Wam Carlow widziane moimi oczami.


  


Niewielkie county Carlow wciśnięte jestpomiędzy większe i bardziej znane hrabstwa. Sąsiadujące z nim Wicklow szczycisię uroczymi górami, Wexford przyciąga turystów złocistymi plażami, a Kilkennyzwabia miłośników średniowiecznych klimatów. Mając w swoim otoczeniu takpoważną konkurencję, hrabstwo Carlow wydaje się być nudne i nijakie. W efekcietraktowane jest po macoszemu.


  


Ten brak popularności w turystycznymświatku Irlandii przełożył się również na brak większego zainteresowania Carlowz mojej strony. Mimo że mieszkam w okolicy, do Carlow dotarłam stosunkowopóźno. Po ponad trzech latach pobytu w deszczowej krainie. Dopiero wtedy, gdyzaliczyłam już największe atrakcje Irlandii i zaczęłam szukać tych mniejszych,tzw. pomysłów na krótką, niedzielną wycieczkę.


  


Pojechałam tam bez większego entuzjazmu.Bardziej z nudy niż z ekscytacji. Pojechałam, spędziłam tam dość dużo czasu iwróciłam niesamowicie usatysfakcjonowana. Szybko przekonałam się, że Carlowjest bardzo w moim typie. Zielone, niesamowicie spokojne, sielskie.


  


W błyskawicznym tempie zorientowałam się,że działa na mnie niezwykle kojąco. Po dość intensywnym dniu zwiedzania,wróciłam do domu zrelaksowana i dziwnie naładowana pozytywną energią. Zupełnietak, jak gdybym kilka minut wcześniej skorzystała z dobroczynnych właściwościzabiegów w SPA, lub wypiła co najmniej czteropak Red Bulla. Nie dostałam skrzydeł,ale czułam się tak, jakbym je miała.


  


Carlow okazało się moja arkadią. TakimKopciuszkiem wśród innych irlandzkich hrabstw. Soczyście zielone, całkowiciepozbawione natężonego ruchu turystycznego, sprawiło, że z przyjemnościąspacerowałam opustoszałymi wiejskimi ścieżkami i z przyjemnym dreszczykiemniepokoju eksplorowałam bardziej lub mniej mroczne ruiny. Bardziej lub mniej malowniczezamki.


  Most w Buncranie


To tu natrafiłam na jeden z najładniejszychkamiennych mostków, jakie widziałam na Zielonej Wyspie [drugi znajduje sięw  Buncranie w hrabstwie Donegal]. To tubeztrosko spacerowałam po bujnej trawie, łapałam ostatnie promyki wakacyjnegosłońca i cieszyłam się życiem. Tutaj też w spokoju fotografowałam opuszczoneruiny, ciesząc się, że mam je na wyłączność. Choć przez moment.


  


Często słyszę – szczególnie od polskichemigrantów malkontentów -, że Irlandia to jedna wielka wiocha. To, co wzamierzeniu miało być obraźliwe i pogardliwe, nie do końca takie jest. Bo w tymstwierdzeniu jest też druga strona medalu. W tak mocno ucywilizowanym świecie,w jakim przyszło nam żyć, w świecie przeludnionych miast i państw, w świeciezanieczyszczonego powietrza, brudu i spalin, Irlandia jest jednym z niewielueuropejskich krajów, gdzie człowiek może JESZCZE doznać niesamowicie głębokiegokontaktu z przyrodą, ciesząc się przy tym brakiem tłumów, spokojem i ciszą.


  


Irlandia jest jedną z nielicznych europejskichkrain z dziką, dziewiczą przyrodą, gdzie oddycha się krystalicznie czystympowietrzem, stąpa po naturalnie bujnej trawie i gdzie człowiek cieszy siępięknymi, porażająco osamotnionymi dziełami natury.


  


Irlandia jest krajem, gdzie jeszcze nie ma zgubnychefektów nadmiernego procesu cywilizacji, a wśród tubylców natrafić możnajeszcze na tak szalenie otwartych, prostych i przyjaznych ludzi, że aż się niechce wierzyć, że takie jednostki istnieją jeszcze na świecie. I może dlategotylu bogatych ludzi, niejednokrotnie gwiazd dużego formatu, decyduje sięprzyjechać do tego deszczowego kraju, zaszyć się gdzieś na odludziu i spędzićtu ostatnie, błogie lata swojego życia.


  


Irlandię da się kochać. Można tu żyć i byćszczęśliwym. Ale to nie jest kraj dla każdego. Bo nie każdy potrafi zza zasłonygrubego deszczu dojrzeć barwne kolory tęczy lub promienie wyłaniającego sięsłońca.