sobota, 8 maja 2010

Wyjazdy i powroty

„Dlaczego sięodchodzi? Aby powrócić. Aby ujrzeć miejsce, z którego się wyruszyło, nowymioczami i w nowych barwach. A także po to, by ludzie spojrzeli na ciebieinaczej. Powrót do miejsca, z którego się zaczęło, nie jest tym samym conieruszanie się z niego nigdy”.


  


Powyższy cytatpochodzi z ostatnio przeczytanej przeze mnie książki Pratchetta. I choć samapowieść nie była zbyt godna uwagi, te kilka przytoczonych zdań zapadło mi wpamięć. Coś w nich jest. Jakaś życiowa prawda.


  

Co więcej, tesłowa doskonale odnoszą się do mojej obecnej sytuacji. Niedawno wróciłam zkilkudniowej, niezwykle intensywnej podróży po Zielonej Wyspie. Skorzystaliśmyz długiego weekendu i paru dodatkowych dni wolnego. Wyruszyliśmy z domu niewiedząc, kiedy wrócimy. O powrocie mieliśmy zadecydować już w trakcie wyprawy.I choć było bajecznie, tak jak sobie wymarzyłam, choć słońce radośnieoświetlało nam drogę, a tubylcy umilali podróż swoim ciepłem i otwartością, poparu dniach w nasze serca wdarła się tęsknota. Tęsknota za naszymi stronami, zadomem i swoim łóżkiem. To właśnie tęsknota - z niewielką domieszką zmęczenia -kazała nam odrobinę wcześniej zakończyć urlop i wrócić do siebie.


  

„Hibernia” wswojej majowej szacie zaprezentowała się naprawdę przyzwoicie. Pozwoliła namnacieszyć się boskimi widokami poszarpanych linii brzegowych, musnęła słońcemnasze nieco blade po zimie twarze, ukołysała melodyjnym połączeniem szumuoceanu i ciągle smagającego, chłodnego wiatru morskiego.


  

Kilkanaściezwiedzonych zamków, kilka kamiennych fortów, mnóstwo pomników z odległejprzeszłości i imponujących pejzaży, to wszystko sprawiło, że odetchnęłam,zrelaksowałam się i pozwoliłam organizmowi przejść na tryb wakacyjny.Zostawiłam za sobą pracę, dom, codzienne obowiązki. W tamtej chwili liczył siętylko relaks. W tamtej chwili istniała tylko Irlandia i my. Nieważne byłychmury pyłu wulkanicznego, problemy naszego małego świata i całej cywilizacji.


  

Te kilka dnitylko utwierdziło mnie w moich przekonaniach. Po raz kolejny zrozumiałam, że tawyspa ma w sobie niezliczoną ilość miejsc, do których chcę dotrzeć. Atrakcji,które chcę zobaczyć na własne oczy. Znów dotarło do mnie, że nie chcę opuszczaćtego kraju i że czeka mnie jeszcze wiele turystycznych wypraw. I że ta wyspa jesttaką moją małą arkadią. Doskonale tu wypoczywam.


  


Patrząc na nieskalane cywilizacją, surowe ziemie Dingle, na krystalicznieczyste strumyki w Killarney, chce się dziękować Bogu, że tereny te są tak małoskażone działalnością człowieka. Że nie ma tu niebosiężnych wieżowców,nieprzerwanie sunącej po ulicach masy ludzkiej, że… Irlandia ma tak małomieszkańców, a co za tym idzie – że oferuje tak wspaniały kontakt z naturą.


  


Błąkając się po tamtejszych terenach, patrząc naopustoszałe połacie ziemi, na porozrzucane w promieniu wielu kilometrów chatki,zrozumiałam, że nie chciałabym tam na zawsze zamieszkać. Ten nieustanny szumoceanu, zimna bryza i wzniosłe, nieruchome brązowo-oliwkowe wzgórza mają wsobie coś wrogiego. Coś lekko odpychającego. Coś przygnębiającego.

  

Patrząc nasurowe krańce półwyspu Dingle, zatęskniłam za moim irlandzkim domem. Zazielonymi wzgórzami, które otaczają mnie niemalże z każdej strony, za cywilizacją.Więc jestem. Wypoczęta i zregenerowana. Powoli odnajdująca się w szarejcodzienności. I… odliczająca dni do kolejnej wyprawy w „nieznane”.